Z okazji siedemdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego Laibach nagrał specjalnie dla Muzeum Powstania Warszawskiego krótką płytę poświęconą temu dramatycznemu momentowi historii nie tylko Polski, ale i całej II Wojny Światowej. Warto przyjrzeć się z tej okazji nie tylko singlowi Słoweńców, ale także innym płytom i utworom, które poświęcono właśnie tym wydarzeniom. W części pierwszej przyjrzymy się polskim wydawnictwom, a w części drugiej zagranicznym...
Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności wielu z Was będzie miało przed oczami i w uszach świetną płytę "Powstanie Warszawskie" grupy Lao Che z 2005 roku. I od niej też zaczniemy. Był to drugi album płockiej formacji flirtującej z rockiem i nowoczesnymi brzmieniami, nie stroniącym od ciekawych zestawień słownych, żartu i niezwykłego, kabaretowego klimatu. 13 października 2010 roku album uzyskał status złotej płyty w Polsce sprzedając się w nakładzie 35 000 egzemplarzy. Podczas uroczystych obchodów 68. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego w 2012 roku, prezydent RP Bronisław Komorowski odznaczył wszystkich muzyków zespołu, którzy brali udział w nagrywaniu albumu, Srebrnymi Krzyżami Zasługi. Odznaczenia zostały przyznane za „zasługi na rzecz popularyzacji i upamiętniania powstania warszawskiego". Długo nie mogłem się do niej przekonać, ale dziś uważam, że to jeden z najlepszych albumów polskich ostatniej dekady i wciąż najlepszy album Lao Che (choć późniejsze też bardzo lubię).
Ten niezwykły album jest konceptem zbudowanym niczym słuchowisko radiowe. Każdy utwór odpowiada jednemu fragmentowi z Powstania. Znalazło się na niej dziesięć takich kompozycji, choć dodatkowy dysk zawiera jeszcze cztery utwory, w tym dłuższa (i zupełnie inna) wersja utworu "Czerniaków". Mamy na niej mocne rockowe numery jak otwierający "1939 (Przed Burzą) czy świetną "Godzinę W", pulsujące i zróżnicowane "Barykady" w których miesza się zarówno reggae jak i klimat pieśni żołnierskich. Nie sposób się nie uśmiechnąć przy kabaretowych "Zrzutach", mimo że tematyka płyty nie jest wesoła, aż chce się pójść w tany. Po nich następuje kolejna znakomita i przejmująca kompozycja zatytułowana "Stare Miasto", a gdy wybrzmiewa rozpoczyna się energiczne "Przebicie do Śródmieścia", nie stroniące jednak od nagłych zwolnień, jazzowego podkładu do litanii i teatralnych, albo wręcz filmowych rozbudowanych fragmentów, które dosłownie stają przed oczami. Niesamowity jest też "Czerniaków": wyciszony, eteryczny, właściwie będący deklamacją, ale z siłą niejednego cięższego utworu. Po nim jednak wkraczają "Hitlerowcy". Niezwykły, rozbuchany utwór (miejscami wręcz metalowy), w którym istotną rolę (jak w każdym numerze tak autorski, jak i nawiązujący do różnych wierszy i przekazów) odgrywa tekst. W "Kanałach" znów przychodzi moment na refleksję i uspokojenie nerwów z ferworu walki, właściwie tylko pozornego, bo i w kanałach bezpiecznie nie bywało. To najdłuższa kompozycja na płycie, bodaj jeszcze bardziej przejmująca niż "Stare Miasto", a przy tym przepięknie zbudowana. W wieńczącym podstawową wersję numerowi zatytułowanym "Koniec" wracamy do szybszych, bardziej skocznych wręcz jazzowych brzmień to wbrew pozorom wcale nie jest radośnie. Niezwykła to płyta, popkulturowa i wielowarstwowa, która bawi, ale także pozwala na refleksję. Jeśli jeszcze jej z jakiś powodów nie znacie, to zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Częścią obchodów 68 rocznicy Powstania była wydana przez Muzeum Powstania Warszawskiego płyta "Morowe Panny", która przeszła nieco bez echa. Był to projekt Dariusza Malejonka (znanego z Izraela, Armii, 2Tm2,3, Arki Noego oraz Maleo Reggae Rockers) i artystek zwiaznaych z polską sceną muzyczną. Album był promowany koncertem premierowym 28 lipca 2012. Do utworu Mariki „Idziemy w noc” powstał animowany teledysk w reżyserii Ernesto Gonzalesa, który stworzył również oprawę graficzną płyty. Muzycznie płytę zbudowano wokół hip-hpou, rocka, jazzu, reggae i folku. Album opowiada o historii kobiet w czasie powstania warszawskiego.
Wbrew pozorom mieszanka ta wyszła bardzo interesująco, o czym świadczy otwierający "Dla Marysi" z udziałem Paręsłów oraz Dore. Bardzo dobry jest też utwór "Za Wolność" z Haliną Młynkową. Klimatyczny i melancholijny jest utwór zatytułowany "Drzewo" z Lilu, jednakże doskonałe wrażenie robi świetny, energetyczny "Strach" z Anią Brachaczek. Zwalniamy i łagodnie zatapiamy się w kolejnym melancholijnym, ale dość rozbudowanym utworze pod tytułem "Poranek" z Pauliną Przybysz (której maniera może trochę denerwować). Paręsłów ponownie pojawia się w utworze "Zadania Znamy". Hip-hopu nie trawię, ale tutaj rapowanie wychodzi naprawdę dobrze. Wybrany na promujący płytę singiel "Idziemy w Noc" z Mariką utrzymany w lekkim klimacie reggae'owym też jest bardzo sympatyczny. Świetny jest jazzowy "Rubin" z Katarzyną Groniec. Marszowy "Spacer po cienkiej linie" ponownie przypadł Marice, która wykonuje go w duecie z Moną. Tutaj także rapowanie wychodzi ciekawie i nieźle wpisuje się w klimatyczne tło. "Przesłuchanie" z Jadwigą Bagińską jest bardziej opowieścią niż utworem muzycznym, a tło dodaje mu tylko niezwykłego klimatu. Dobrze wypada też "Upnij we włosach" z udziałem Paręsłów, Ani Brachaczek i Fali. Po nim pojawia się świetny utwór "Rota" w którym ponownie pojawia się Lilu i rapowanie. W refrenie pojawiają się nawet słowa z "Roty" Marii Konopnickiej. Świetny koncept i bardzo intrygujące wykonanie. Kończy ją najbardziej niezwykły numer, "Jeśli nie wrócę" z Johnem Porterem i Anitą Lipnicką. Wyjątkowo lubię ich wspólne płyty i ten kawałek też wyszedł im przepięknie, melancholijnie i niezwykle wręcz przejmująco.
Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności wielu z Was będzie miało przed oczami i w uszach świetną płytę "Powstanie Warszawskie" grupy Lao Che z 2005 roku. I od niej też zaczniemy. Był to drugi album płockiej formacji flirtującej z rockiem i nowoczesnymi brzmieniami, nie stroniącym od ciekawych zestawień słownych, żartu i niezwykłego, kabaretowego klimatu. 13 października 2010 roku album uzyskał status złotej płyty w Polsce sprzedając się w nakładzie 35 000 egzemplarzy. Podczas uroczystych obchodów 68. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego w 2012 roku, prezydent RP Bronisław Komorowski odznaczył wszystkich muzyków zespołu, którzy brali udział w nagrywaniu albumu, Srebrnymi Krzyżami Zasługi. Odznaczenia zostały przyznane za „zasługi na rzecz popularyzacji i upamiętniania powstania warszawskiego". Długo nie mogłem się do niej przekonać, ale dziś uważam, że to jeden z najlepszych albumów polskich ostatniej dekady i wciąż najlepszy album Lao Che (choć późniejsze też bardzo lubię).
Ten niezwykły album jest konceptem zbudowanym niczym słuchowisko radiowe. Każdy utwór odpowiada jednemu fragmentowi z Powstania. Znalazło się na niej dziesięć takich kompozycji, choć dodatkowy dysk zawiera jeszcze cztery utwory, w tym dłuższa (i zupełnie inna) wersja utworu "Czerniaków". Mamy na niej mocne rockowe numery jak otwierający "1939 (Przed Burzą) czy świetną "Godzinę W", pulsujące i zróżnicowane "Barykady" w których miesza się zarówno reggae jak i klimat pieśni żołnierskich. Nie sposób się nie uśmiechnąć przy kabaretowych "Zrzutach", mimo że tematyka płyty nie jest wesoła, aż chce się pójść w tany. Po nich następuje kolejna znakomita i przejmująca kompozycja zatytułowana "Stare Miasto", a gdy wybrzmiewa rozpoczyna się energiczne "Przebicie do Śródmieścia", nie stroniące jednak od nagłych zwolnień, jazzowego podkładu do litanii i teatralnych, albo wręcz filmowych rozbudowanych fragmentów, które dosłownie stają przed oczami. Niesamowity jest też "Czerniaków": wyciszony, eteryczny, właściwie będący deklamacją, ale z siłą niejednego cięższego utworu. Po nim jednak wkraczają "Hitlerowcy". Niezwykły, rozbuchany utwór (miejscami wręcz metalowy), w którym istotną rolę (jak w każdym numerze tak autorski, jak i nawiązujący do różnych wierszy i przekazów) odgrywa tekst. W "Kanałach" znów przychodzi moment na refleksję i uspokojenie nerwów z ferworu walki, właściwie tylko pozornego, bo i w kanałach bezpiecznie nie bywało. To najdłuższa kompozycja na płycie, bodaj jeszcze bardziej przejmująca niż "Stare Miasto", a przy tym przepięknie zbudowana. W wieńczącym podstawową wersję numerowi zatytułowanym "Koniec" wracamy do szybszych, bardziej skocznych wręcz jazzowych brzmień to wbrew pozorom wcale nie jest radośnie. Niezwykła to płyta, popkulturowa i wielowarstwowa, która bawi, ale także pozwala na refleksję. Jeśli jeszcze jej z jakiś powodów nie znacie, to zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Częścią obchodów 68 rocznicy Powstania była wydana przez Muzeum Powstania Warszawskiego płyta "Morowe Panny", która przeszła nieco bez echa. Był to projekt Dariusza Malejonka (znanego z Izraela, Armii, 2Tm2,3, Arki Noego oraz Maleo Reggae Rockers) i artystek zwiaznaych z polską sceną muzyczną. Album był promowany koncertem premierowym 28 lipca 2012. Do utworu Mariki „Idziemy w noc” powstał animowany teledysk w reżyserii Ernesto Gonzalesa, który stworzył również oprawę graficzną płyty. Muzycznie płytę zbudowano wokół hip-hpou, rocka, jazzu, reggae i folku. Album opowiada o historii kobiet w czasie powstania warszawskiego.
Wbrew pozorom mieszanka ta wyszła bardzo interesująco, o czym świadczy otwierający "Dla Marysi" z udziałem Paręsłów oraz Dore. Bardzo dobry jest też utwór "Za Wolność" z Haliną Młynkową. Klimatyczny i melancholijny jest utwór zatytułowany "Drzewo" z Lilu, jednakże doskonałe wrażenie robi świetny, energetyczny "Strach" z Anią Brachaczek. Zwalniamy i łagodnie zatapiamy się w kolejnym melancholijnym, ale dość rozbudowanym utworze pod tytułem "Poranek" z Pauliną Przybysz (której maniera może trochę denerwować). Paręsłów ponownie pojawia się w utworze "Zadania Znamy". Hip-hopu nie trawię, ale tutaj rapowanie wychodzi naprawdę dobrze. Wybrany na promujący płytę singiel "Idziemy w Noc" z Mariką utrzymany w lekkim klimacie reggae'owym też jest bardzo sympatyczny. Świetny jest jazzowy "Rubin" z Katarzyną Groniec. Marszowy "Spacer po cienkiej linie" ponownie przypadł Marice, która wykonuje go w duecie z Moną. Tutaj także rapowanie wychodzi ciekawie i nieźle wpisuje się w klimatyczne tło. "Przesłuchanie" z Jadwigą Bagińską jest bardziej opowieścią niż utworem muzycznym, a tło dodaje mu tylko niezwykłego klimatu. Dobrze wypada też "Upnij we włosach" z udziałem Paręsłów, Ani Brachaczek i Fali. Po nim pojawia się świetny utwór "Rota" w którym ponownie pojawia się Lilu i rapowanie. W refrenie pojawiają się nawet słowa z "Roty" Marii Konopnickiej. Świetny koncept i bardzo intrygujące wykonanie. Kończy ją najbardziej niezwykły numer, "Jeśli nie wrócę" z Johnem Porterem i Anitą Lipnicką. Wyjątkowo lubię ich wspólne płyty i ten kawałek też wyszedł im przepięknie, melancholijnie i niezwykle wręcz przejmująco.
Perspektywa kobiet, które nie tylko walczyły, ale także zmagały się z tęsknotą za swoimi mężczyznami, pomagających w szpitalach polowych również jest istotna w rozmyślaniach o dramacie powstania i o tym właśnie jest ta płyta. Nawet jeśli nie zna się większości występujących tutaj artystek czy niekoniecznie lubi się taki stylistyczny konglomerat to jest to płyta warta uwagi. A gdy już się w nią dobrze słuchać, można nie tylko poznać inne spojrzenie na historię, ale także po prostu dobrze się bawić.
Trzecią polską płytą na którą chce zwrócić uwagę to "Myśmy Rebelianci. Pieśni żołnierzy wyklętych" grupy De Press wydany 8 października 2009 roku, także przy współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Album zawiera piosenki niepodległościowego podziemia z lat 1944 - 1953 w nowej aranżacji, z rockową muzyką autorstwa zespołu. Muzykę dodano też do wierszy Czerwona zaraza Józefa Szczepańskiego i Wilki Zbigniewa Herberta, czyniąc z nich piosenki. Podobnie więc, jak na "Morowych Pannach" i tutaj spojrzenie jest nieco inne i szersze. Tematem bowiem nie jest dosłownie powstanie, a jak wskazuje tytuł żołnierze wyklęci, którzy w podziemiu walczyli nie tylko pod koniec II wojny światowej, ale także w początkowych latach polskiego państwa komunistycznego, czyli w Rzeczypospolitej Ludowej. Stąd pojawiają się tutaj też teksty o komunistach jak w "Czerwonej Zarazie". A jak przedstawia się ten album muzycznie?
Prologiem jest wspomniana "Czerwona Zaraza" dwudziestoletniego poety i żołnierza batalionu Parasol Armii Krajowej. Dramatyczny i przejmujący wiersz uzyskał moim zdaniem nieco kontrowersyjną przebojową oprawę, ale mimo to zaskakująco interesującą. Po niej pojawia się utwór zatytułowany "Piosenki ludzi bez domu". Ten jest bardziej marszowy i zdecydowanie bardziej bardziej przejmujący. Następnym jest numer tytułowy, czyli hymn oddziału Czesława "Ragnera" Zajączkowskiego. Punkowy szlif fantastycznie tutaj łączy się tutaj z marszowym tekstem i nadaje mu niezwykłego klimatu. Po nim następuje znakomity, szybszy "Marsz oddziału Zapory". Nie będziemy jednak skupiać się na wszystkich utworach, bo można by o każdym pisać dużo i przytaczać wiele historii ludzi, których dotyczą. Jest to płyta niezwykła i przejmująca, opowiadająca historię ludzi, którym nie dane było ujrzeć niepodległej Polski, którzy nigdy nie przestali walczyć, którzy niezłomnie trwali w nadziei, że nasz kraj będzie wolny od niemieckiego i sowieckiego okupanta. Choć historia o nich milczy, pamięć także i o nich nie została zachowana, czego dowodem jest ten niezwykły i bardzo interesujący album.
Ich zaletą jest nie tylko bardzo ciekawe podejście do tematyki, ale także nie epatowanie nadmierną martyrologią, ale wręcz próba przedstawienia historii poprzez zabawę, co zwłaszcza udaje się grupie Lao Che - mojemu ulubionemu z tej trójki. Pamięć jest żywa nie tylko u nas, ale także za granicą, ale o tym w drugiej odsłonie...
Część II
Trzecią polską płytą na którą chce zwrócić uwagę to "Myśmy Rebelianci. Pieśni żołnierzy wyklętych" grupy De Press wydany 8 października 2009 roku, także przy współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Album zawiera piosenki niepodległościowego podziemia z lat 1944 - 1953 w nowej aranżacji, z rockową muzyką autorstwa zespołu. Muzykę dodano też do wierszy Czerwona zaraza Józefa Szczepańskiego i Wilki Zbigniewa Herberta, czyniąc z nich piosenki. Podobnie więc, jak na "Morowych Pannach" i tutaj spojrzenie jest nieco inne i szersze. Tematem bowiem nie jest dosłownie powstanie, a jak wskazuje tytuł żołnierze wyklęci, którzy w podziemiu walczyli nie tylko pod koniec II wojny światowej, ale także w początkowych latach polskiego państwa komunistycznego, czyli w Rzeczypospolitej Ludowej. Stąd pojawiają się tutaj też teksty o komunistach jak w "Czerwonej Zarazie". A jak przedstawia się ten album muzycznie?
Prologiem jest wspomniana "Czerwona Zaraza" dwudziestoletniego poety i żołnierza batalionu Parasol Armii Krajowej. Dramatyczny i przejmujący wiersz uzyskał moim zdaniem nieco kontrowersyjną przebojową oprawę, ale mimo to zaskakująco interesującą. Po niej pojawia się utwór zatytułowany "Piosenki ludzi bez domu". Ten jest bardziej marszowy i zdecydowanie bardziej bardziej przejmujący. Następnym jest numer tytułowy, czyli hymn oddziału Czesława "Ragnera" Zajączkowskiego. Punkowy szlif fantastycznie tutaj łączy się tutaj z marszowym tekstem i nadaje mu niezwykłego klimatu. Po nim następuje znakomity, szybszy "Marsz oddziału Zapory". Nie będziemy jednak skupiać się na wszystkich utworach, bo można by o każdym pisać dużo i przytaczać wiele historii ludzi, których dotyczą. Jest to płyta niezwykła i przejmująca, opowiadająca historię ludzi, którym nie dane było ujrzeć niepodległej Polski, którzy nigdy nie przestali walczyć, którzy niezłomnie trwali w nadziei, że nasz kraj będzie wolny od niemieckiego i sowieckiego okupanta. Choć historia o nich milczy, pamięć także i o nich nie została zachowana, czego dowodem jest ten niezwykły i bardzo interesujący album.
Ich zaletą jest nie tylko bardzo ciekawe podejście do tematyki, ale także nie epatowanie nadmierną martyrologią, ale wręcz próba przedstawienia historii poprzez zabawę, co zwłaszcza udaje się grupie Lao Che - mojemu ulubionemu z tej trójki. Pamięć jest żywa nie tylko u nas, ale także za granicą, ale o tym w drugiej odsłonie...
Część II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz