Kylesa to jedna z tych grup, do której mam ogromny sentyment. Nietuzinkowe brzmienie i podejście do ciężkiego, gęstego a przy tym bardzo melodyjnego metalu. Nikt tak jak oni, nie grają muzyki spod znaku sludge. Nie zawsze też ma się okazję na własne oczy i uszy przekonać, że perkusistów naprawdę mają dwóch. Nie jest to też zespół, który często do nas przyjeżdża - w Polsce podczas obecnej trasy zagrali tylko dwa gigi, w stolicy i w Gdańskiej Stoczni...
Amerykanów supportowała inna, nieco młodsza stażem grupa Lazer/Wulf, która energetyczną mieszanką nowoczesnego thrash metalu z sludge'em bardzo dobrze rozgrzała publikę. To interesująca formacja, choć odnoszę wrażenie, że jeszcze nie znalazła ona swojej własnej ścieżki, oprócz technicznych umiejętności i potężnej dawki mocy, także brzmieniowej, nie prezentowali sobą zupełnie nic nowego, ani przyciągającego na dłużej. Grali też, moim zdaniem trochę za długo i wszystko było dość niezdecydowane. Sami o sobie piszą, że grają mieszankę math-rocka, fusion, crust punka, doomu i funka. Brzmi ciekawie, ale w dużej dawce wypadało dość monotonnie. Nie było to grane w pełni instrumentalne, bo wokale co jakiś czas się pojawiały, ale było ich tak mało, że mogłoby nie być ich wcale. A jednak były - po co? Nie mam pojęcia. Nie był to zły występ, tego nie mówię, ale trochę brakowało w nim wyczucia, pewności siebie i wspomnianego większego zdecydowania.
O wpół do dziesiątej zaczęła grać Kylesa. Wiele osób przyszło tylko i wyłącznie na nich. Tu nie było zmiłuj, ani nawet chwili wytchnienia. Sam koncert jak na gwiazdę wieczoru do długich nie należał, zamknął się w niecałej godzinie. Z najnowszej, zeszłorocznej płyty "Ultraviolet"zabrzmiały zaledwie cztery utwory: "Long Gone", "Unspoken", "W're Taking This" oraz "Quicksand". Resztę występu zdominowały bowiem kompozycje z płyt wcześniejszych takie jak "Tired Climb", "Don't Look Back", "To Forget" i "Forsaken" z albumu "Spiral Shadow", "Scapegoat", znakomity "Running Red", "Unknown Awareness", zagrane na bis "Nature's Predators" oraz "Said And Done" z płyty "Static Tensions", a także "Hollow Severer" z "Time Will Fuse Its Worth" oraz "Bottom Line" z "ToWalk A Middle Course". W tym naprawdę intensywnym secie było więc wszystko, co wyróżnia Kylesę na tle innych podobnych zespołów: potężne riffy, mocny bas, znakomity wokal Laury Pleasants oraz Phillipa Cope'a, który często używał też thereminu oraz oczywiści, podwójna perkusja.
Na płytach, nie wiedząc, że jest dwóch perkusistów, można odnieść wrażenie, że polifonia charakteryzująca Kylesę to sprawa czysto techniczna - kwestia nałożenia na siebie dwóch ścieżek. Tymczasem na scenie obaj perkusiści bębnili razem - jeden klasycznymi pałeczkami, a drugi ze specjalnymi wygłuszającymi nakładkami. Efekt? Niesamowity. Nawet lepszy niż na płytach. Doskonałe było też nagłośnienie, odpowiednio brudne i chropawe, ale nie przesadnie. Do tego ciężkie i jeszcze gęstsze niż na płytach. Nawet te najnowsze utwory zabrzmiały naprawdę świetnie, a muszę przyznać (i nie jest to jedynie moja opinia) że studyjnie "Ultraviolet" wydawał się zbyt uładzony, bez pazura. Koncertowo jednak, był nie tylko pazur, ale także ryk i ogień.
Oszczędna oprawa świetlna, razem z psychodelicznymi, hipnotyzującymi czarno białymi obrazami na ekranach i kolorową nakładką na znakomity banner z ziejącym ogniem wężem, przebitym ułamaną strzałą znakomicie łączyła się z ich graniem, które było intensywne i wbijające w ziemię. Brakowało mi chyba tylko jakiegoś utworu z debiutanckiego krążka zatytułowanego po prostu "Kylesa" i nieco dłuższej perkusyjnej solówki. Nie zmienia to faktu, że był to bardzo udany koncert. Złych wrażeń nie pozostawił także Lazer/Wulf (który grał przy pełnym oświetleniu stroboskopowym), ale tak jak napisałem, sprawiali wrażenie jeszcze nie do końca oswojonych z samym sobą i prezentowaną muzyką. Może następnym razem, gdy to oni przyjadą jako gwiazda, porwą na strzępy zebranych równie mocno jak dokonała tego Kylesa? Jedno jest pewne, Ci którzy do B90 nie dotarli - mają czego żałować!
Galeria zdjęć z koncertu na naszym facebooku (klik). Zapraszamy!
O wpół do dziesiątej zaczęła grać Kylesa. Wiele osób przyszło tylko i wyłącznie na nich. Tu nie było zmiłuj, ani nawet chwili wytchnienia. Sam koncert jak na gwiazdę wieczoru do długich nie należał, zamknął się w niecałej godzinie. Z najnowszej, zeszłorocznej płyty "Ultraviolet"zabrzmiały zaledwie cztery utwory: "Long Gone", "Unspoken", "W're Taking This" oraz "Quicksand". Resztę występu zdominowały bowiem kompozycje z płyt wcześniejszych takie jak "Tired Climb", "Don't Look Back", "To Forget" i "Forsaken" z albumu "Spiral Shadow", "Scapegoat", znakomity "Running Red", "Unknown Awareness", zagrane na bis "Nature's Predators" oraz "Said And Done" z płyty "Static Tensions", a także "Hollow Severer" z "Time Will Fuse Its Worth" oraz "Bottom Line" z "ToWalk A Middle Course". W tym naprawdę intensywnym secie było więc wszystko, co wyróżnia Kylesę na tle innych podobnych zespołów: potężne riffy, mocny bas, znakomity wokal Laury Pleasants oraz Phillipa Cope'a, który często używał też thereminu oraz oczywiści, podwójna perkusja.
Na płytach, nie wiedząc, że jest dwóch perkusistów, można odnieść wrażenie, że polifonia charakteryzująca Kylesę to sprawa czysto techniczna - kwestia nałożenia na siebie dwóch ścieżek. Tymczasem na scenie obaj perkusiści bębnili razem - jeden klasycznymi pałeczkami, a drugi ze specjalnymi wygłuszającymi nakładkami. Efekt? Niesamowity. Nawet lepszy niż na płytach. Doskonałe było też nagłośnienie, odpowiednio brudne i chropawe, ale nie przesadnie. Do tego ciężkie i jeszcze gęstsze niż na płytach. Nawet te najnowsze utwory zabrzmiały naprawdę świetnie, a muszę przyznać (i nie jest to jedynie moja opinia) że studyjnie "Ultraviolet" wydawał się zbyt uładzony, bez pazura. Koncertowo jednak, był nie tylko pazur, ale także ryk i ogień.
Oszczędna oprawa świetlna, razem z psychodelicznymi, hipnotyzującymi czarno białymi obrazami na ekranach i kolorową nakładką na znakomity banner z ziejącym ogniem wężem, przebitym ułamaną strzałą znakomicie łączyła się z ich graniem, które było intensywne i wbijające w ziemię. Brakowało mi chyba tylko jakiegoś utworu z debiutanckiego krążka zatytułowanego po prostu "Kylesa" i nieco dłuższej perkusyjnej solówki. Nie zmienia to faktu, że był to bardzo udany koncert. Złych wrażeń nie pozostawił także Lazer/Wulf (który grał przy pełnym oświetleniu stroboskopowym), ale tak jak napisałem, sprawiali wrażenie jeszcze nie do końca oswojonych z samym sobą i prezentowaną muzyką. Może następnym razem, gdy to oni przyjadą jako gwiazda, porwą na strzępy zebranych równie mocno jak dokonała tego Kylesa? Jedno jest pewne, Ci którzy do B90 nie dotarli - mają czego żałować!
Galeria zdjęć z koncertu na naszym facebooku (klik). Zapraszamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz