Rosja - w ostatnim czasie patrzy się na nią niezbyt przychylnie. Nasz wzrok jednak pada w stronę muzyki, a nie niesnasek politycznych. Jednym z najciekawszych rosyjskich zespołów jest niewątpliwie Arkona. Ich najnowszy, siódmy już album jest pierwszym, który przesłuchałem w całości i sądzę, że to także jeden z najciekawszych albumów tego roku.
Wielokrotnie o nim słyszałem, czasem posłuchałem jakiegoś utworu, nigdy nie sięgnąłem po żaden ich pełny album. Padło na "Yav", pewnie dlatego, że urzekła mnie jego okładka, która jest po prostu świetna. Mroczna, z tajemniczą atmosferą słowiańskiego boru, w którym leśna driada przegląda się w rzece w niczym lustrze. W tym wodnym zwierciadle dostrzec można prawdziwe oblicze pięknej dziwożony - rozkładający się odrażający trup. Obok strumyk krwi, jak gdyby w toni dogorywał piękny młodzieniec zwabiony powabem i urokiem złudnego piękna młodej dziewczyny. A wszystko spowite w blasku księżyca. Wszystko to, bardzo też przypomina motyw z "Wodnika" z płyty "Svantevit" naszego rodzimego Percival Schuttenbach. I nie jest to też trop zupełnie błędny, bowiem Masha Arkhipova, wokalistka i multiinstrumentalistka grupy Arkona wystąpiła gościnnie na wspomnianym, zeszłorocznym już znakomitym albumie Percivala.
Album trwa sześćdziesiąt osiem minut, choć można odnieść, że trwa znacznie dłużej. Warto jednak podkreślić, że nie ciągnie się w nieskończoność, nie rozwleka. Jest bardzo zwarty i tak fantastycznie wyklarowany pod względem konstrukcji i atmosfery, że ma się wrażenie jego trwania nieco dłużej. Rzadko trafia się na takie płyty, których czas nie gra roli, bo zatapiamy się w muzyce tak bardzo, że go nie kontrolujemy. Przysłuchajmy się zatem Arkonie z ich najnowszego albumu, który swoją premierę miał 25 kwietnia.
Otwiera ją dziewięciominutowy "Zarozhdenie". Początek się wyłania szamańskim zaśpiewem, a potem uderza świetny mocny riff, potężna perkusja i tajemniczy wokal. Po chwili wszystko się uwydatnia jeszcze bardziej, a pomiędzy gitarami, klawiszami i perkusją słychać także inne nieczęsto spotykane instrumenty. To naprawdę mocny, bardzo epicki i atmosferyczny utwór, który dość mocno przypomina to, co zrobił Percival na "Svantevicie", jednak z jeszcze większym rozmachem. Drugim numerem jest niemal ośmiominutowy "Na Strazhe Novyh Let" do którego kapitalnie wprowadza liryczna końcówka poprzedniego. Po nim następuje świetne, niemal black metalowe uderzenie. Ściana gitar, potężna perkusja i zróżnicowane wokale, a przy tym spora ilość melodii i oczywiście niezwykłego klimatu. To, co usłyszeć można około drugiej minuty to po prostu miazga. I do tego fantastyczne zwolnienie przy końcówce, które mrocznie rozwija się do coraz szybszych obrotów i fantastycznego finału. Jeden z moich faworytów, nie tylko na tej płycie, ale chyba także w gatunku. Trzecim jest "Serbia". Ten trwa niecałe sześć minut i także rozpoczyna się bardzo interesująco. Nieco wolniej, bardziej filmowo i atmosferycznie. A potem znów uderzają riffy i bębny oraz niesamowity głos Mashy. Całość jest skomponowana w bardzo interesujący sposób, gdzieś bowiem słychać progresywne inkilnacje oraz ciężkie, death i black metalowe szumy i konstrukcje, a razem tworzy to niesamowitą mieszankę, w której Arkona czuje się naprawdę doskonale.
"Zov Pustyh Dereven' " to numer czwarty. Ten rozpoczynają dźwięki akustycznej gitary, krakania wron oraz inne, bliżej nieokreślone dźwięki. Usypanie czujności - bowiem po chwili następuje kolejna, wgniatająca w ziemię ściana dźwięku. To jeden z najcięższych momentów na płycie, a także jeden z najciekawszych utworów. Fantastycznie, lirycznie, a przy tym nadal pozostając w mrocznej atmosferze zwalniamy w nim w połowie, a potem znów wracamy do cięższych brzmień. Po nim następuje fantastyczny "Gorod Snov", kontrastowy dla poprzedniego, przypominający trochę skandynawskie grupy folk metalowe. Jest nieco lżejszy, bardziej liryczny i przebojowy i bogaty w smyczki i różnego rodzaju flety czy klawiszowe elementy w jego połowie. W numerze szóstym spotykamy najpewniej postać z okładki. "Ved'ma", bo o nim mowa rozpoczyna jej krzyk i odgłosy ognia. Spłonęła, ale nie umarła. Świetne wejście gitar, perkusji i smyków, znów trochę przypominające te z ostatniego Percivala i znów jest ciężko, szybko, mrocznie i z rozmachem (finał jest wręcz fenomenalny). Siódmym jest "Chado Indigo". Ten otwiera głos Mashy, a następnie wchodzi pianinowy motyw, który zostaje kapitalnie przerwany kolejnym ciężkim (i nieco bardziej skocznym) wjazdem. Świetny i bardzo zróżnicowany to kawałek.
Powoli zbliżamy się do końca, przedostatnim jest numer tytułowy. Ten trwa niemal czternaście minut (bez kwadransa) i jest absolutnie fantastyczny, bodaj najlepszym utworem na tym krążku. Wpierw tajemniczy, mroczny wstęp, ponownie z samym głosem Mashy i opowieścią o mogiłach i śmierci. Po chwili wchodzą instrumenty, brzmią bardzo groźnie, jakby z krypty, rozwijają się powoli, po czym znów uderzają ścianą dźwięku. Ciężkie gitary, potężna perkusja łączą się tu z bardzo atmosferycznym klawiszem. Atmosferą i ciężarem przywodzić może na myśl naszego Huntera z płyty "Hellwood", ale jeśli szczerze mówiąc to, co wyprawia tutaj Arkona to po prostu mistrzostwo świata. Dawni nie słyszałem tak atmosferycznego, ciężkiego i tak rozbudowanego grania. W tym utworze dzieje się bardzo dużo: mamy kilka zmian tempa, skrzypcowe melodie w tle, przyspieszenia gitar i solówki, także na fletach - po prostu coś pięknego. Ostatnim numerem jest "V Ob'jah'tah Kramoly", który ponownie otwiera akustyczna gitara i ponownie jest to usypianie czujności. Znów przyspieszamy, nieco wolniej niż w poprzednim, ale w równie intensywny, mroczny sposób.
Czy jest to najlepszy album Arkony? Prawdopodobnie nie, ciężko jest weryfikować gdy zna się w całości tylko jeden album. Nie mam jednak wątpliwości, że to jeden z najciekawszych i najmocniejszych albumów tego roku. Arkona to niesamowity zespół, który warto poznać, nawet jeśli nie zna się rosyjskiego. Folk metal w ich wykonaniu jest mroczny i ciężki, a przy tym niezwykle wciągający - nie ma w nim przesytu "gotyckich" elementów, instrumentarium jest wykorzystane barwnie i także z niezwykłym umiarem i precyzją. Ja z pewnością jeszcze nie raz wrócę do "Yav", a także z jeszcze większym zainteresowaniem sięgnę po ich wcześniejsze płyty. Ocena: 8/10
Arkona to jedna z tych kapel, które na płytach wypadają tak sobie, ale na żywo miażdżą masą energii. Też nie znam całej dyskografii Arkony, ale patrząc na te albumy, które słyszałem to "Yav" nie wyróżnia się jakoś specjalnie. Przy czym na żywo materiał z nowej płytki zyskuje pewnie zupełnie nowy wymiar.
OdpowiedzUsuńNie wątpię. Niestety na żywo nie miałem ich okazji widzieć (może kiedyś się uda, Percival Schuttenbach jeszcze się oto postara), a ta płyta naprawdę mi podeszła. Odnoszę jednak wrażenie, że odnosząc do wcześniejszych znanych mi utworów z innych płyt nie znając ich całości byłoby nieobiektywne ocenić czy wypadają słabo czy dobrze, bo akurat w tym wypadku naprawdę dobrze się ich mi słuchało i nie mogłem się oderwać.
Usuń