Napisał: Marcin Wójcik
The
Shipyard potwierdza tezę legendarnych Amerykańskich Naukowców, którym wszyscy
wierzą: Na Marsie jest woda! Ten temat poruszył ich tak mocno, że nie
wystarczyła jedna piosenka – Stoczniowcy nagrali całego longplaya.
„Water On Mars” to drugi, studyjny album trójmiejskiego zespołu. Jednocześnie jest to pierwszy album nie wydany przez Nasiono Records i pierwszy, który można kupić w Empiku. Krótko mówiąc, stoczniowa ekipa dumnym i pewnym krokiem wkracza do pierwszej ligi, depcząc adidaski tak zwanemu mainstreamowi. Można to także zaobserwować nie tylko poprzez pryzmat sposobu wydania i dystrybucji nowej płyty. The Shipyard nie trudno już usłyszeć na antenie Polskiego Radia, lub zobaczyć na szklanym (dziś to już raczej ciekło-turbo-HD-w-3D) ekranie, na antenie telewizji publicznej.
Trudno, żeby charakter albumu nie odzwierciedlał charakteru zespołu, albo sciślej – aktualnej sytuacji, stylu i stanu umysłów całego składu. „Water On Mars” jest zdecydowanie bardziej przyjazna rozgłośniom pierwszego kontaktu (że się tak wyrażę) i masowemu odbiorcy. Wszystkie utwory zostały zaśpiewane po angielsku, każdy z nich jest podobnej długości, nie przekraczającej znacznie trzech minut. Cały krążek został obłożony elegancką okładką, przykuwającą uwagę, autorstwa Maxa Białystoka, który jako muzyk udziela się m.in. w Pomelo Taxi.
Woda Na Marsie wita słuchacza pierwszymi dźwiękami… utworu tytułowego – „Water On Mars”. Ongiś, a było to 9 listopada 2013 na koncercie w Słupsku, miałem przyjemność usłyszeć owe dzieło wykonane na żywo. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że stanie się tematem przewodnim nadchodzącej płyty. Nikt w sumie tego nie wiedział. Na żywo piosenka dawała dużo pozytywnej energii i wpadała w ucho. Na płycie jest więcej przestrzeni wygenerowanej pogłosami, jednocześnie cały utwór jest skompresowany, toteż przestrzeń ta z czasem wydaje się być płaską… Jestem subiektywny, jak Ignacy Rzecki. Brawa dla Gorana za linię gitary – porywające nuty. Cała piosenka wywiera jednak dobre wrażenie, chętnie wraca się do niej ponownie.
„Allright Allright” jest jednym z najspokojniejszych utworów na płycie. Płynie sobie spokojnie, z głośnika do głośnika, tudzież między słuchawkami. Tu też mamy przestrzeń, ociekającą pogłosem. Rafał Jurewicz zapewnia, że wszystko jest w porządku. Przyjemnie się tego słucha w bezsilności złości, albo gdy jest się smutnym. Przyjemny syrop, albo kompres na obolałą od nerwów głowę. Mój faworyt.
„Lisbon” to jedna z tych piosenek o stolicach. Również można było usłyszeć ją na słupskim koncercie z 9 listopada. Charakteryzuje się krótkim i dość „oszczędnym” tekstem, który pojawia się późno, długo po rozwinięciu formy. Dlaczego panowie wybrali akurat stolicę Portugalii? Każde miejsce ma swój urok, a Lizbona doczekała się kolejnej piosenki, tym razem napisanej przez Polaków, choć po angielsku.
The Shipyard to bardzo energetyczne koncerty, pełne dobrych riffów, form, dźwięków, brzmień. Czasem wydaje się, że są tak dobrzy, jakby faktycznie przylecieli z Marsa i chcieli pokazać Ziemianom, jak tworzy się i wykonuje muzykę. Pierwsza płyta, „We will sea” była w moim odczuciu nieco surowsza, chłodniejsza, nieuczesana. „Woda Na Marsie” została nagrana na setkę, a brzmienie całości jest bardziej skompresowane, ma inną, gładszą dynamikę. Może ja inaczej pojmuję tę metodę nagrywania, ale jeśli słyszę magiczną frazę „na setkę” to czuję w tym brud garażu, jakieś lekkie niedoskonałości, brumienia czy charakterystyczne zakończenia utworów – słowem: semi próba lub semi koncert. Stocznia, w moim odczuciu, nie zachowała tego koncertowego charakteru, jakiego mogę się po tym zespole spodziewać. Być może zostało to skompresowane i zmiksowane w taki sposób, żeby było bardziej przyjazne dla radia. Nie chcę ujmować tu Goranowi jako realizatorowi, bo co ja w sumie o tym wiem? Widocznie taki był zamysł. Zapytam po raz kolejny, tym razem retorycznie: Dlaczego wszystko po angielsku?
„Water On Mars” to album świeży, dobrze brzmiący i zapadający w pamięć. Warto dać się porwać w kosmiczną podróż, promem wybudowanym w trójmiejskiej stoczni. (Swoją drogą – wyobrażacie sobie taki produkt w doku, jego wodowanie i… nie, wiem, już chyba start w kosmos?) Niewątpliwym walorem może być także budowa form i ich radiowe długości. Dużym plusem są także melodyjne zagrywki gitarowe, okraszone odrobiną kosmosu. Takie brzmienie gitary podoba mi się coraz bardziej i wydaje się być dość charakterystyczne dla Trójmiasta. Ocena: 7,5/10
czegóż to nie ma na tej okładce, jest i Supernowa i Kolumny Stwarzania i Słońce... :)
OdpowiedzUsuńCiekawa interpretacja, nie zwróciliśmy na to uwagi :)
OdpowiedzUsuń