Pełna wersja okładki płyty |
Ronnie James Dio - czego by o nim nie napisać, nie wyczerpałoby się limitu określeń. Niewątpliwie bez tego małego wielkiego człowieka muzyka metalowa nigdy nie byłaby taka sama. Pokonany cztery lata temu przez nowotwór, pozostał niepokonany jeśli chodzi o swój wkład i rozwój tego gatunku, a przede wszystkim w naszych sercach i pamięci. Jak dowodzi ta płyta, nie tylko na nas fanach, ale także na wielu zespołach i muzykach, jego głos i twórczość na zawsze odcisnęła swoje piętno. Ta płyta jest dla niego, od muzyków, którzy go nie tylko znali i kochali, ale także którzy z nim tworzyli. W dodatku jak na składankę jest to płyta bardzo spójna...
Poza kilkoma wyjątkami wszystkie utwory powstały na potrzeby tego albumu. Nagrały je zarówno zespoły jak i specjalnie dobrane jednorazowe składy muzyków znanych i od lat związanych z muzyką rockową i metalową. Wystarczy wymienić Metallikę, Anthrax, Tenacious D czy Motörhead z gościnnym udziałem Biffa Byfforda z Saxon i gęba sama się śmieje. Pośród nich Doro, Killswitch Engage czy Adrenaline Mob, których utwory zostały zrealizowane wcześniej i dołączone do tej składanki, czy na zakończenie przepiękny, akustyczny utwór samego mistrza, od którego wydawnictwo zaczerpnęło swój tytuł.
Płytę otwiera mocne uderzenie w postaci "Neon Knights", które zrealizowała grupa Anthrax. Znakomita to wersja, choć zupełnie inna, znacznie bowiem cięższa, od oryginalnej znanej z "Heaven And Hell" Black Sabbath. Fantastycznie wypada "The Last In Line", który zrealizowała grupa Tenacious D dowodzona przez komika Jacka Blacka. Jak pamiętamy w filmie "Pick of Destiny" jego bohater spotyka na początku metalowej podróży samego Dio, dziś składając mu hołd uczynili to znakomicie. Jack Black naśladuje wokal Ronniego, ale robi to naprawdę udanie. Po nim pojawia się "The Mob Rules", który został zaczerpnięty z debiutanckiego albumu supergrupy Adrenaline Mob, w której wówczas bębnił jeszcze, były perkusista Dream Theater, Mike Portnoy. Bardzo dobra wersja, choć zdecydowanie słabsza tak od oryginału, jak i od reszty utworów na tej płycie.
Płytę otwiera mocne uderzenie w postaci "Neon Knights", które zrealizowała grupa Anthrax. Znakomita to wersja, choć zupełnie inna, znacznie bowiem cięższa, od oryginalnej znanej z "Heaven And Hell" Black Sabbath. Fantastycznie wypada "The Last In Line", który zrealizowała grupa Tenacious D dowodzona przez komika Jacka Blacka. Jak pamiętamy w filmie "Pick of Destiny" jego bohater spotyka na początku metalowej podróży samego Dio, dziś składając mu hołd uczynili to znakomicie. Jack Black naśladuje wokal Ronniego, ale robi to naprawdę udanie. Po nim pojawia się "The Mob Rules", który został zaczerpnięty z debiutanckiego albumu supergrupy Adrenaline Mob, w której wówczas bębnił jeszcze, były perkusista Dream Theater, Mike Portnoy. Bardzo dobra wersja, choć zdecydowanie słabsza tak od oryginału, jak i od reszty utworów na tej płycie.
Znakomicie wypada nowa wersja "Rainbow in the Dark", w której świetnie poradził sobie znany z Slipknot i StoneSour, Corey Taylor na wokalu. Nie jest może ta wersja tak magicznie piękna, jak oryginał, ale brzmi ona przede wszystkim bardzo świeżo, co przy robieniu coverów niestety nie zawsze idzie w parze. Nieznany mi zupełnie jest zespół Halestorm, który zabrał się za "Straight Through the Heart". W nowej wersji tego utworu na szczęście jest dobrze, bardzo ciekawie sprawdza się też wokal Lizzy Hale. Nawet brzmieniowo, utwór znany z albumu Dio zatytułowanego "Holy Diver" jest odrobinę cięższy, czystszy i bardziej dopracowany, choć chyba brakuje mu trochę wyraźniejszego charakteru, piętna grupy, która go wykonuje (szybki przegląd twórczości tej grupy, w której nawet cover "Bad Romance" Lady Gagi wydał się dużo bardziej solidny i oryginalniejszy, zdecydowanie utwierdził mnie w tym przekonaniu). Ciekawie wypada "Starstuck" Motörhead z wokalem znanego z Saxon, Biffem Byffordem. Nowa, cięższa wersja rock'n'rollowego numeru grupy Rainbow, co tu kryć, jest po prostu świetna i przy tym bardzo Motörheadowa i Saxonowa jednocześnie.
Nigdy nie byłem fanem niemieckiego zespołu Scorpions i nigdy nie śledziłem specjalnie zażyle ich kolejnych płyt, a ich szlagiery znam raczej przez przysłowiową mgłę. Grupa ta wzięła na warsztat utwór "The Temple of the King". Sama w sobie jest to wersja nijaka i bardzo Scorpionsowa, trochę zanadto cukrowa, ale na pewno nie można przyczepić się do samego brzmienia, które także tutaj zostało dopracowane w najmniejszym szczególe. Trafnie też dobrano utwór dla tej grupy, ballady chyba lepiej nie zagrałaby żadna znana rockowo-metalowa marka. Do pierwszej damy heavy metalu, wokalistki Doro, trafił jeden z najciekawszych utworów Dio, znany z płyty "The Last In Line" kawałek "Egypt (The Chains Are On)", choć nie jest to nowe nagranie, kojarzyć je bowiem można z innej składanki dla Dio. Szczegóły. Niepozbawiony genialnej atmosfery oryginału, zyskał nową aurę, właśnie za sprawą głosu Doro. Moim zdaniem, to także jeden z najjaśniejszych punktów tego trybutu.
"Holy Diver" w wykonaniu Killswitch Engage nowością nie jest, powstał bowiem na długo przed tym albumem, mimo to, także nie odstaje od reszty. Znacznie cięższy od oryginału, zyskał też charakterystyczny dla grupy Dutkiewicza styl, co wyszło także na dobre temu utworowi. Dosłowne odegranie nuta w nutę zabiłoby ten kawałek, na szczęście tak się nie stało. Po nim przyszedł czas na zwolnienie tempa w nowej wersji "Catch the Rainbow", w wykonaniu między innymi Glenna Hughesa, który tutaj ograniczył się jedynie do wokalu. Szkoda tylko, że jego wokal wyszedł tutaj dość przeciętnie i bez większego zaangażowania (lub z wyjątkowo denerwującą manierą). Znakomicie za to i w dodatku ciężko, wypada utwór "I" z "Dehumanizer" Black Sabbath z 1992, ostatniej z Dio przed późniejszą reaktywacją już jako Heaven And Hell. Zrealizowany przez bliżej mi nieznanych muzyków jest zdecydowanie jednym z najlepszych numerów na tym wydawnictwie. Fantastycznie udało się uchwycić klimat ówczesnego Black Sabbath i dodać do niego nowocześniejszego i ostrzejszego szlifu. Znakomicie wypada także śpiewający w tej wersji Oni Logan, prawie bowiem można pomylić go z samym Dio.
Dwunasty, "Man on the Silver Mountain" to także utwór zrobiony przez skład mieszany, a w nim, między innymi Rob Halford, Doug Aldrich, Scott Warren (grający także w utworze razem z Glennem Hughesem) i Vinny Appice. Całość także niczego sobie, choć różnica polega jedynie na nowym brzmieniu i zmianie Dio na Halforda. Niemal na sam koniec wrzucono, ponad dziewięciominutowy medley Metalliki,zatytułowany "Ronnie Rising Medley", a w nim spięte w zgrabną całość takie kawałki jak "A Light In the Black", "Tarot Woman", "Stargqazer" czy "Kill the King". Trochę to smutne, ale Metallica lepiej ostatnio radzi sobie z graniem cudzych numerów niż z tworzeniem swojej własnej muzyki, czego dowodem są choćby znakomite, inne covery takie jak nowa wersja "Ecstasy of Gold", "Remember Tomorrow" Iron Maiden czy nie tak dawno temu "When A Blind Man Cries" na składankę poświęconą Deep Purple i płycie "Machine Head". Także w tym medleyu udało im się nie tylko odbić swoje piętno, ale także bardzo zgrabnie zagrać i połąvzyć w spójną całość cztery różne numery. W dodatku Hetfield znów pokazuje, że umie śpiewać bez swojej denerwującej już coraz bardziej maniery i słynnych zakrętasów.
Na koniec zaś wstawiono utwór, w którym śpiewa sam Dio. "This Is Your Life", znany z płyty "Angry Machines" i od którego tytuł wzięła ta trybutowa składanka to utwór przejmujący i delikatny. Akustyczny podkład i jego głos, czy można oczekiwać piękniejszego zakończenia i podsumowania takiego albumu? Chyba nie, mimo to, wersję cyfrową wieńczy zupełnie inny utwór, następujący po utworze zaśpiewanym przez Dio. "Buried Alive" w wykonaniu Jameya Jasty, znanego z metalcore'owej grupy Hatebreed. Utwór pochodzący z "Dehumnaizera" zyskał nowe, cięższe brzmienie, a Jasta wypada w nim naprawdę znakomicie. Dla mnie jednak zamkniętą całością jest to, znalazło się na wydaniu fizycznym.
Swego czasu znakomitą wersję "Stargazera" popełniło Dream Theater i skoro i tak dodano także utwory już istniejące wcześniej, trochę szkoda, że i dla nich nie znalazło się miejsce, nawet jeśli wtedy byłoby powtórzenie tego samego numeru, który w tym wypadku znalazł się w medleyu Metalliki. Inną sprawą jest pominięcie twórczości Dio z okresu grupy Elf czy ostatniej płyty jaką nagrał za życia, czyli "The Devil You Know" Heaven And Hell.... To także są szczegóły, które wcale jednak nie przeszkadzają w doskonałym odbiorze tej składanki. Jest spójna i dopracowana, a mielizn jest w niej naprawdę mało. To piękny hołd dla wielkiego wokalisty, o którym pamięć nie powinna zaginąć i miejmy nadzieję, że nie zostanie zapomniany i kiedyś powstanie kolejny trybut złożony z wykonawców, którzy nie mieli okazji spotkać Ronniego Jamesa Dio osobiście. Ocena: 8/10 *
Dwunasty, "Man on the Silver Mountain" to także utwór zrobiony przez skład mieszany, a w nim, między innymi Rob Halford, Doug Aldrich, Scott Warren (grający także w utworze razem z Glennem Hughesem) i Vinny Appice. Całość także niczego sobie, choć różnica polega jedynie na nowym brzmieniu i zmianie Dio na Halforda. Niemal na sam koniec wrzucono, ponad dziewięciominutowy medley Metalliki,zatytułowany "Ronnie Rising Medley", a w nim spięte w zgrabną całość takie kawałki jak "A Light In the Black", "Tarot Woman", "Stargqazer" czy "Kill the King". Trochę to smutne, ale Metallica lepiej ostatnio radzi sobie z graniem cudzych numerów niż z tworzeniem swojej własnej muzyki, czego dowodem są choćby znakomite, inne covery takie jak nowa wersja "Ecstasy of Gold", "Remember Tomorrow" Iron Maiden czy nie tak dawno temu "When A Blind Man Cries" na składankę poświęconą Deep Purple i płycie "Machine Head". Także w tym medleyu udało im się nie tylko odbić swoje piętno, ale także bardzo zgrabnie zagrać i połąvzyć w spójną całość cztery różne numery. W dodatku Hetfield znów pokazuje, że umie śpiewać bez swojej denerwującej już coraz bardziej maniery i słynnych zakrętasów.
Na koniec zaś wstawiono utwór, w którym śpiewa sam Dio. "This Is Your Life", znany z płyty "Angry Machines" i od którego tytuł wzięła ta trybutowa składanka to utwór przejmujący i delikatny. Akustyczny podkład i jego głos, czy można oczekiwać piękniejszego zakończenia i podsumowania takiego albumu? Chyba nie, mimo to, wersję cyfrową wieńczy zupełnie inny utwór, następujący po utworze zaśpiewanym przez Dio. "Buried Alive" w wykonaniu Jameya Jasty, znanego z metalcore'owej grupy Hatebreed. Utwór pochodzący z "Dehumnaizera" zyskał nowe, cięższe brzmienie, a Jasta wypada w nim naprawdę znakomicie. Dla mnie jednak zamkniętą całością jest to, znalazło się na wydaniu fizycznym.
Swego czasu znakomitą wersję "Stargazera" popełniło Dream Theater i skoro i tak dodano także utwory już istniejące wcześniej, trochę szkoda, że i dla nich nie znalazło się miejsce, nawet jeśli wtedy byłoby powtórzenie tego samego numeru, który w tym wypadku znalazł się w medleyu Metalliki. Inną sprawą jest pominięcie twórczości Dio z okresu grupy Elf czy ostatniej płyty jaką nagrał za życia, czyli "The Devil You Know" Heaven And Hell.... To także są szczegóły, które wcale jednak nie przeszkadzają w doskonałym odbiorze tej składanki. Jest spójna i dopracowana, a mielizn jest w niej naprawdę mało. To piękny hołd dla wielkiego wokalisty, o którym pamięć nie powinna zaginąć i miejmy nadzieję, że nie zostanie zapomniany i kiedyś powstanie kolejny trybut złożony z wykonawców, którzy nie mieli okazji spotkać Ronniego Jamesa Dio osobiście. Ocena: 8/10 *
* Składanka zawiera dziesięć (na trzynaście) nagranych na nowo utworów (w tym wypadku, przez inne zespoły lub artystów), dlatego zastosowana została ocena liczbowa, zwykle zgodnie z zasadami opisanymi w zakładce "Oceny", nie stosuje się ocen liczbowych do tego typu wydawnictw.
Polska edycja "Tribute to Ronnie James Dio - This Is Your Life" została objęta patronatem medialnym LupusUnleashed.
Lubię takie projekty :)
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam artykuł, że Metallica skończyła się właściwie przez swojego producenta i że o ile Czarny Album budził jeszcze jakieś kontrowersje to potem juz było ich coraz mniej, bo wszyscy coraz bardziej się zgadzali, że to słabe....
Co do Metalliki to ja akurat bardzo lubię zarówno "Load" jak i "Re-Load", a nawet "St. Anger". Ale to naturalnie kwestia gustu :)
Usuńmetallica sie skonczyła przez zmiane propagandy muzycznej tv. teraz tylko pop zobaczysz, o metalu mozesz pomarzyc. Illuminati new world order.
OdpowiedzUsuń