Drugi album studyjny poznańskich post-rockowców, w którym można też wyczuć wpływy rocka progresywnego, a nawet grunge. Co ciekawe album nie brzmi jak większość polskich produkcji tego typu, brzmi bowiem bardzo amerykańsko i trudno się dziwić, jeśli masterowany był w Nashville. Efekt? Znakomity!
Niestety nie znam ich debiutanckiej płyty "Night In Digital Metropolis", ale podobnie jak tamta, najnowsza ma przyciągającą minimalistyczną okładkę. Na zbliżeniu powierzchni słońca umieszczono zwykłymi literami nazwę grupy i tytuł płyty, oraz charakterystyczne jabłuszko zespołu. Już po włożeniu płyty do odtwarzacza okazuje jak trafna jest ta grafika. Utwory na niej wręcz eksplodują jak gorąca słoneczna masa.
Niestety nie znam ich debiutanckiej płyty "Night In Digital Metropolis", ale podobnie jak tamta, najnowsza ma przyciągającą minimalistyczną okładkę. Na zbliżeniu powierzchni słońca umieszczono zwykłymi literami nazwę grupy i tytuł płyty, oraz charakterystyczne jabłuszko zespołu. Już po włożeniu płyty do odtwarzacza okazuje jak trafna jest ta grafika. Utwory na niej wręcz eksplodują jak gorąca słoneczna masa.
Na płycie znalazło się dziewięć utworów, z czego pierwszy "Far Away" i drugi "Questions", przypominać może twórczość Tides From Nebula (z dwóch pierwszych, dobrych płyt) z dodatkiem wokalu, zresztą znakomitego i bardzo wszechstronnego. Radosław Grobelny ma świetną barwę głosu i choć śpiewa łagodnie, to potrafi pokazać też pazur i zabrzmieć zadziorniej. Słychać to doskonale w "Always" ewidentnie zahacza on bowiem o wspomniany już grunge, został jakby wyjęty z wczesnego Pearl Jam czy Audioslave. Fantastyczny jest też "Out from the Dark" w którym można odnieść trochę wrażenie jakby Coma zaczęła grać jak Riverside, dodając szczyptę inspiracji z Archive, Sigur Ros, Antimatter i podobnych grup. Wykorzystanie w nim z kolei organów Hammonda nadaje całości retroszlifu, niemal ma się wrażenie, że to utwór z lat 70 zrobiony przez King Crimson albo Pink Floyd, tylko odrobinę przerobiony.
Instrumentalny numer "Hyperspace" stanowi jakby przerywnik i wprowadzenie do dalszej części albumu. Łagodne fragmenty łączą się tutaj z shoegaze'owymi rozwinięciami i rozbudowanymi pasażami. Po nim pojawia się "Indoctrination Blues", który choć jest spokojny z bluesem ma raczej niewiele wspólnego. Jedną z inspiracji tego zespołu jest Mars Volta i przypuszczam, że tego akwałka zdecydowanie by się nie powstydziłaby ta grupa, gdyby nadal istniała. Pewnie mocniej by go jeszcze pokręcili, ale i tak piękne są momenty w tym numerze, zwróćcie choćby uwagę na część instrumentalną. W mgnieniu oka przeskakujemy do siódemki, czyli "Troubled Waters". Spokojniejszy i bardziej nastawiony na liryzm, bardziej nawet w klimacie Sigur Ros, potem radiowy "Wrong" i świetny, szybki instrumentalny finał w utworze "Nine".
W żadnym wypadku nie jest to jednak wielka płyta, bo w post-rocku ciężko wymyślić cokolwiek nowego i tak naprawdę nie można też takiej oczekiwać. Można bowiem stworzyć już tylko płyty, które są dobre, lub których nie da się słuchać. Nie ma też jednocześnie wątpliwości, że jest to pozycja bardzo dobra, spójna i znakomicie zrealizowana - zatem przypadek pierwszy. Gdybym miał odnieść ją do którejkolwiek polskiej propozycji post rockowej z ostatnich kliku lat, to porusza ona tak samo, choć w nieco inny sposób, jak zeszłoroczny debiut grupy Besides. Album się wcale nie dłuży, a wręcz przelatuje, a przy tym wcale do długich nie należy. Niecałe trzy kwadranse zdecydowanie wystarcza i okazuje się, że nie trzeba wypełniać płyty utworami po kilkanaście minut, z których niewiele wynika. Ocena: 8/10
W żadnym wypadku nie jest to jednak wielka płyta, bo w post-rocku ciężko wymyślić cokolwiek nowego i tak naprawdę nie można też takiej oczekiwać. Można bowiem stworzyć już tylko płyty, które są dobre, lub których nie da się słuchać. Nie ma też jednocześnie wątpliwości, że jest to pozycja bardzo dobra, spójna i znakomicie zrealizowana - zatem przypadek pierwszy. Gdybym miał odnieść ją do którejkolwiek polskiej propozycji post rockowej z ostatnich kliku lat, to porusza ona tak samo, choć w nieco inny sposób, jak zeszłoroczny debiut grupy Besides. Album się wcale nie dłuży, a wręcz przelatuje, a przy tym wcale do długich nie należy. Niecałe trzy kwadranse zdecydowanie wystarcza i okazuje się, że nie trzeba wypełniać płyty utworami po kilkanaście minut, z których niewiele wynika. Ocena: 8/10
Pierwsza płyta tego zespołu to Night in Digital METROPOLIS, a nie city :)
OdpowiedzUsuńNowa płyta już nabyta - naprawde świetnia!!!
Już poprawione! Dzięki za czujność i przepraszamy za chochlika :)
OdpowiedzUsuńMnie się tez podobało :)
OdpowiedzUsuń