piątek, 11 kwietnia 2014

WNS Polski XIII: Już Nie Żyjesz, Cinis, Sunnata, Dopelord


Podpisujemy papiery na wypożyczenie zabytkowej Syreny i wyruszamy w drogę!
Trzynasty "WNS Polski" nie będzie pechowy. Jak zawsze trafiają do niego płyty intrygujące i warte uwagi. Podobnie też jak w poprzednich odsłonach poskaczemy po całej Polsce i po różnych gatunkach. Tym razem w podróż z przewagą cięższych brzmień, wybierzemy się redakcyjną Syreną.

1. Już Nie Żyjesz - Nieświat

Minęły dwa lata od poprzedniego albumu łódzkiego Już Nie Żyjesz. Najnowszy album "Nieświat" rozwija zarówno wątki płyty podstawowej, jak i remiksowej. Przede wszystkim jednak jest to album dojrzalszy i jeszcze ciekawszy od poprzednika.

Po krótkim intrze, "Gdy nie nadejdzie jutro" wchodzi świetny "Blask". Rockowy, dyskotekowo pulsujący utwór, doskonale wkręcający się w głowę. Jeszcze bardziej pulsujący jest jednak kawałek trzeci "Już Cię Nie Ma", w którym elektronika wręcz dominuje nad łagodną i melodyjną partią gitar. Szybszy, ale nie pozbawiony elektroniki "Znikąd Donikąd" przywodzić może na myśl Kiev Office z "Antona Globby" polane dyskotekowym rytmem. Rewelacja. Jak wyjęty z lat 80 jest minimalistyczny "Nie pytaj", punkowy, zadziorny i jednocześnie chłodny i trochę przypominający twórczość Fonetyki. Fantastyczne są też "Ściany", w którym dominuje tylko elektronika i przejście w rockowy (ale z dodatkiem klawiszy i automatowej perkusji) utwór "Nikt", który nie jest jakby przeróbką chłodnych kompozycji Wież Fabryk. To jednak nie wszystkie kawałki, bo są też te, których nie opisałem - bowiem cała jedenastka jest naprawdę dobra.

Dużą zaletą JNŻ jest nie tylko zabawa konwencją i stylistyką okołopunkową oraz zimno falową, ale także to, że tworzą po polsku. Teksty są interesujące i dowcipne, czasami wręcz bardzo proste, a przy tym gorzkie i apokaliptyczne. Nie poskąpiono jednak dużych ilości znakomitej energii i w dodatku zrobiono to jeszcze lepiej niż na "Ekspzm". Po prostu porządna płyta dla mocno i pozytywnie zakręconych ludzi. Ocena: 8/10





2. Cinis - Subterranean Antiquity

Death metal z Białegostoku. "Subterranean Aniquity" jest drugim krążkiem grupy Cinis, utrzymanym w klasycznej dla tego gatunku stylistyce, w przypadku Polski czerpiącej zwłaszcza z Vadera, Traumy, Lost Soul czy Decapitated.

Brzmienie na tymże jest więc na wysokim poziomie, jednocześnie zachowując surowiznę wymaganą w takim graniu. Jest ciężko i melodyjnie, a zarazem walcowato. Growle są równie udane, czytelne i nie drażniące jakąś dziwną manierą. Nie ma na tym materiale mielizn, ani udziwnień, jakie próbuje się wstawiać do takiego grania za granicą, łagodząc czy wstawiając masę niepotrzebnej elektroniki (oczywiście są wyjątki, ale jak death metal, to im bardziej klasyczny tym lepszy). Znakomita jest też okładka, którą wykonał Hal, ten sam grafik, który robi okładki dla grupy Vader.

Nie sposób opisać każdego kawałka z osobna, bo brzmią dość podobnie, nie znaczy to jednak  bynajmniej, że jest nudno. To album naprawdę mocny i solidnie zrobiony. W ostatnim czasie słucham mniej takiej muzyki, ale z nieukrywaną, dziką wręcz rozkoszą pławiłem się w szybkich tempach, ostrych riffach i przede wszystkim charakterystycznym gęstym klimacie tego typu grania. Jeśli komuś podoba się deathowe łojenie spod znaku Vadera, Traumy czy także białostockiego Northern Plague, powinien sięgnąć także po ten album. Satysfakcja gwarantowana. Ocena: 8/10



3. Sunnata - Climbing the Colossus

Pozostając w cięższych klimatach zmieniamy kurs i zatrzymujemy się w stolicy. Tym razem jest to debiut Sunnaty, która zastąpiła znakomitą grupę Satellite Beaver.

Na płycie znalazło się siedem utworów i pięć przerywników utrzymanych w klimatach mrocznych, atmosferycznych i doomowych. "Orcan", który płytę otwiera po pierwszym krótkim przerywniku jest wolny, mulisty i jak najbardziej trzeszczący. Po drugim przerywniku wznosimy się na orbitę, gdzie spotykamy "Asteroidę", a następnie wita nas "Seven" (będący absolutnym majstersztykiem). Po trzecim przerywniku otrzymujemy trzy kolejne perełki: świetny kawałek zatytułowany "Path", ciężki i bardzo atmosferyczny "Stalagmites" i odrobinę szybszy "Monolith". Po czwartym przerywniku wchodzi, kolejny znakomity (odrobinę space'owy) walec, zatytułowany "Formalhaut", a następnie wieńczy go piąty przerywnik.

Znakomite brzmienie tej płyty jest bardzo surowe i selektywne, dosłownie wręcz zapierające dech w piersiach. Jednocześnie słychać, że jest to coś zupełnie innego niż w Satellite Beaver, gdzie dużo więcej było melodii, zabaw dźwiękiem, tu znacznie mocniej skupiono się na graniu w klimatach Morne, Kylesy czy Rosetty. Słuchając tej płyty na dziwić się nie mogłem, jak kapitalnie została nagrana i jaką kapitalną muzykę zawiera. Jeszcze bardziej dziwi fakt, że takiej muzy u nas się nie promuje, Sunnata bowiem fantastycznie sprawdziłaby się także jako zespół eksportowy, który powinien być rozpoznawalny na całym świecie. Tym albumem dowodzą, że mają ku temu szanse i życzę im żeby się udało i na tym jednym nie skończyło. Znakomita robota! Ocena: 10/10



4. Dopelord - Black Arts, Riff Worship & Weed Cult

Po dwóch latach od debiutanckiego "Magick Rites" nadszedł czas na nowe wydawnictwo Dopelord, które jest jeszcze lepsze od swojego poprzednika. W telegraficznym skrócie? Diaboły, gołe baby, ogień, kociołki i tajemne rytuały z Lublina. Naturalnie, całość jest ponownie ze wstawkami z tanich horrorów z lat 70.

Na najnowszym albumie znalazło się pięć utworów przesyconych klimatem starego Black Sabbath, a nawet duchem takiej nieznanej grupy Supernaut. Perełką jest tutaj utwór "Preacher Electrick", niemal dziewięciominutowy tradycyjnie doom metalowy kolos, z walcowatym brzmieniem, ostrymi riffami i gęstą jak smoła atmosferą. Równie genialny, a nawet uzależniający jest "Acid Trippin' ", z fantastycznym wejściem i wyjątkowym brzmieniem. Niczym nie ustępuje, szybszy "Green Plague" w którym ma się wrażenie uczestniczenia w wyścigu muscle carów po słynnej Route 66. Ucztą jest także wieńczący płytę niemal dwunastominutowy "Pass the Bong", który jest długi, powlolny, a przy tym ani trochę nie nużący. Dawka mroku i łojenia spod znaku smoły jest tutaj ogromna, odurzająca i zachwycająca. Po prostu miazga na wysokim, ponownie światowym, poziomie.

Za brzmienie, podobnie jak w opisanej wyżej Sunnacie, odpowiada człowiek, który zna się na takich klimatach jak nikt inny, a mianowicie Jan Galbas. Słychać tu jego robotę, pod garażowym wręcz brudem, klimatem starych trzeszczących winyli i starych kaset vhs, unosi się ziołowy zapach, jęk czarownic i gromki śmiech diabłów, a nawet ten specyficzny kosmiczny szlif, który charakteryzuje jego własne projekty. Dopelord to zespół, który nie odkrywa niczego nowego, ale gdybym szukał idealnego podkładu muzycznego pod sabat, nie mam wątpliwości, że w tym roku na pewno byłby nim ich drugi krążek. Absolutne mistrzostwo. Ocena: 10/10


2 komentarze:

  1. I oto chodziło, czternasty będzie równie interesujący, ale póki co jeszcze się pisze ;)

    OdpowiedzUsuń