Warszawski Thesis zatytułował swoją najnowszą płytę "Z dnia na dzień na gorsze", z kolei wrocławski zespół Żyranci zdaje się jakby dodawać do tego swoje "Za ciężko pożyczone pieniądze". Jest to co prawda zupełnie inne granie, ale równie gorzko komentujące naszą rzeczywistość. Równie trafnym wyborem było umieszczenie na okładce słynnego gangstera Johna Dillingera...
Choć jest to album debiutancki, jego członkowie debiutantami nie są. Częściowo bowiem skłąd tej grupy składa się z muzyków także wrocławskiego zespołu Holden Avenue. Na szczęście Holden Avenue się nie rozwiązał, Żyranci są takim jakby jego odpryskiem, młodszym bratem. Podobnie też jak we wspomnianym w swoim graniu łączą alternatywny rock, z punkową zadziornością i garażowym brudem. "Poręczyciele" prochu więc nie odkrywają i nie muszą, grają porządnie i to się liczy. Sama płyta nie jest długa, trwa zaledwie trzydzieści pięć minut (bez dziesięciu sekund), a dużym jej plusem są polskojęzyczne teksty. Przysłuchajmy się:
Otwiera kawałek zatytułowany "Pozamiatane", który mógłby być puszczany w radiu, gdyby tylko radio takie granie puszczało. Ciekawszy jest melodyjny (przypominający trochę Metallikę z czasów "Load") numer drugi "Między nami ogień". Po nim następują dwa bardzo gorzkie muzyczne obrazki, kolejno "Ciężkie Ż" traktujące o bankowości i "Nie wierzę w Polskę", będącym jakby nową wersją "Nie pytaj o Polskę" Obywatela Grzegorza Ciechowskiego.
Piąty utwór, "Obojętny" muzycznie jest porywający, ale jeszcze lepszy jest wolny niemal Black Sabbathowy "Zapamiętaj sny", króciuchny tekstowo i króciuchny czasowo, trwa bowiem zaledwie półtorej minuty. Na siódmej pozycji wylądował szybki i melodyjny "Na pół", który może nawet kojarzyć się trochę z dawnym T.Love. Udany też jest kawałek "Na nową drogę", zadziorny punk rockowy i dobry do poskakania. Z takim samym pazurem i z kolejnym świetnym , gorzkim tekstem jest przedostatni numer, zatytułowany "Smycz". Kończy utwór pod tytułem "Możesz brać", równie udany co poprzednie, delikatnie skręcający nawet w stronę core'owej stylistyki. Też mógłby trafić do radia, ale wszyscy wiemy jaką muzykę preferuje się w radiu...
Jest jeszcze tak zwany utwór ukryty, nieopisany we wkładce, czyli jedenasty. Jest dziwny, bo akustyczny (kłócący się z dynamicznym graniem poprzednich numerów), nagrany techniką lo-fi i śpiewany w czymś co udaje hiszpański. To chyba dlatego Dillinger uśmiecha się do nas z okładki przekornie. Przekornie się uśmiecha także dlatego, że jako niesławny złodziej banków, który poniekąd "pożyczał" sobie cudze pieniądze staje się takim jakby symbolem współczesnych młodych Polaków, którzy żeby przeżyć muszą brać kredyty, a potem spłacać je do końca życia. Stając się właśnie takimi Dillingerami, wyjętymi spod prawa i niechcianymi w kraju, w którym się urodzili. Jeśli mam być szczery, wolałbym żeby w ramach ukrytego utworu znalazła się "Mamona" Republiki, którą nagrali przed wydaniem tego albumu, znacznie lepiej pasowałaby też ona do tego albumu stylistycznie i tekstowo.
Sam album został zrealizowany solidnie, a minimalistyczna oryginalna okładka i książeczka sprawia, że całości słucha się przyjemnie, ale tak jak napisałem wcześniej nie odkrywa się tu prochu. Kompozycje są stosunkowo proste, punkowe w swoim założeniu i niewątpliwie znacznie lepiej sprawdzają się na żywo, aniżeli w domowym zaciszu. Jest to też debiut bardzo ciekawy, ale obawiam się, że sięgną po niego głównie wielbiciele Holden Avenue, CF98 i Zabili Mi Żółwia. Reszta nie będzie się z takim graniem utożsamiała. Ocena: 7/10
Piąty utwór, "Obojętny" muzycznie jest porywający, ale jeszcze lepszy jest wolny niemal Black Sabbathowy "Zapamiętaj sny", króciuchny tekstowo i króciuchny czasowo, trwa bowiem zaledwie półtorej minuty. Na siódmej pozycji wylądował szybki i melodyjny "Na pół", który może nawet kojarzyć się trochę z dawnym T.Love. Udany też jest kawałek "Na nową drogę", zadziorny punk rockowy i dobry do poskakania. Z takim samym pazurem i z kolejnym świetnym , gorzkim tekstem jest przedostatni numer, zatytułowany "Smycz". Kończy utwór pod tytułem "Możesz brać", równie udany co poprzednie, delikatnie skręcający nawet w stronę core'owej stylistyki. Też mógłby trafić do radia, ale wszyscy wiemy jaką muzykę preferuje się w radiu...
Jest jeszcze tak zwany utwór ukryty, nieopisany we wkładce, czyli jedenasty. Jest dziwny, bo akustyczny (kłócący się z dynamicznym graniem poprzednich numerów), nagrany techniką lo-fi i śpiewany w czymś co udaje hiszpański. To chyba dlatego Dillinger uśmiecha się do nas z okładki przekornie. Przekornie się uśmiecha także dlatego, że jako niesławny złodziej banków, który poniekąd "pożyczał" sobie cudze pieniądze staje się takim jakby symbolem współczesnych młodych Polaków, którzy żeby przeżyć muszą brać kredyty, a potem spłacać je do końca życia. Stając się właśnie takimi Dillingerami, wyjętymi spod prawa i niechcianymi w kraju, w którym się urodzili. Jeśli mam być szczery, wolałbym żeby w ramach ukrytego utworu znalazła się "Mamona" Republiki, którą nagrali przed wydaniem tego albumu, znacznie lepiej pasowałaby też ona do tego albumu stylistycznie i tekstowo.
Sam album został zrealizowany solidnie, a minimalistyczna oryginalna okładka i książeczka sprawia, że całości słucha się przyjemnie, ale tak jak napisałem wcześniej nie odkrywa się tu prochu. Kompozycje są stosunkowo proste, punkowe w swoim założeniu i niewątpliwie znacznie lepiej sprawdzają się na żywo, aniżeli w domowym zaciszu. Jest to też debiut bardzo ciekawy, ale obawiam się, że sięgną po niego głównie wielbiciele Holden Avenue, CF98 i Zabili Mi Żółwia. Reszta nie będzie się z takim graniem utożsamiała. Ocena: 7/10
Podoba mi się ta wersja "Mamony", tak sie zastanawiam, czy nie bardziej niz oryginał, za którym jakos nie przepadałam...
OdpowiedzUsuń