środa, 22 listopada 2023

Wydział Filmowy: 007 Road to Million (2023)

 

"Czas na spotkanie z przeznaczeniem!/Czas na spotkanie z przyciąganiem!" (Gustav Graves/James Bond, "Śmierć Nadejdzie Jutro", 2002)


Dobry pomysł, żeby zrobić program rozrywkowy w typie teleturnieju z elementami survivalu i reality tv który będzie osadzony w świecie Jamesa Bonda ograniczył się tak naprawdę wyłącznie do postaci granej przez Briana Coxa, aktora znanego z "Sukcesji", który wcielił się tajemniczego Kontrolera, do użycia w tytule programu numeru 007, powrotu Davida Arnolda do serii w celu skomponowania nowego motywu przewodniego opartego o "James Bond Theme" i użycia muzyki z filmów oraz porozrzucania elementów z filmów po każdym odcinku. Słowo klucz to "osadzony" - ponieważ sęk polega a tym, że program ten nie jest osadzony w świecie Bonda, w praktycznie żaden sposób nie nawiązuje do Bonda, nie stara się nawet przykuć uwagi widza bondowymi odniesieniami, a zamiast drogi do miliona, mamy raczej drogę do porażki.

Postać Kontrolera, choć zagrana przez Coxa imponująco, jest przerysowana i przypomina komiczną wersję Blofelda stylizowaną na Maxa von Sydowa (który w Blofelda wcielił się w niekanonicznym "Nigdy Nie Mów Nigdy Więcej" w 1983 roku) i tak naprawdę jego rola mogłaby się ograniczyć do komentowania rozgrywki i zadawania pytań uczestnikom programu, ewentualnie podawaniu informacji nawiązujących w jakiś sposób do mediów związanych z Bondem (tego ostatniego nie ma w ogóle). Bondowe odniesienia są skrzętnie ukryte, tak, by potencjalny, przeciętny widz w ogóle ich nie zauważył lub nie skojarzył z danym filmem/książką czy grą. Widz zaznajomiony z serią jeśli tylko nie mrugnie dojrzy słynne samochody, lokacje czy nawiązania do konkretnych filmów czy scen, ale szybko zorientuje się, że te mrugnięcia pozostaną jedynie mrugnięciami, bez kontekstu i wrzucone jedynie po to, żeby były i co gorsze - bez jakiegokolwiek odniesienia do nich.

"Kto Cię przysłał?/Twoja mama, powiedziała mi, że bardzo ją zawiodłeś..." (Zao/Jinx, "Śmierć nadejdzie jutro", 2002)

Podajmy kilka przykładów - jedna para uczestników jedzie zielonym, bardzo charakterystycznym Jaguarem XKR, ale nie wiemy dlaczego akurat jadą tym samochodem (przeciętny widz stwierdzi: ładny samochód/widz Bondowy zauważy samochód Zao, ale dokąd to prowadzi, jaki ma to związek z nimi i Bondem, już się nie dowiemy). Ta sama para musi wejść po dźwigu budowlanym - nie wejdzie na niego facet, bo ma lęk wysokości, więc jak diabeł wysyła swoją dość postawną kobietę, która "dziarsko" wspina się szczelnie opatulona chustą na głowie, która w takiej sytuacji powinna ją po prostu udusić. Równie żenujący był płacz tego samego faceta, bo musi się sam wspiąć na czynny wulkan i nie ma czym oddychać. Swoją drogą, skoro inni uczestnicy mogli dostać uprzęże do wspinania się po pionowych ścianach lub sprzęt do nurkowania, to nie mogli mu dać aparatu tlenowego jakiego używają alpiniści podczas wypraw na wysokie szczyty, gdzie brakuje tlenu lub znajdują się toksyczne opady? Z kolei panie pielęgniarki widzą Aston Martina DB5 (tak, bawią się nawet przyciskami, ale sprawiają wrażenie jakby pierwszy raz na oczy widziały ten ikoniczny pojazd!). Inni uczestnicy szukają pytania w złotym Rolls Roycie, ale z faktu, że auto Aurica Goldfingera znajduje się w garażu nie wynika absolutnie nic. Podobnych przykładów można by mnożyć. Uczestnicy spędzają nawet czas w GoldenEye, czyli domu Iana Fleminga na Jamajce, ale poza podaniem widzowi tej lokalizacji w formie napisu, żaden z uczestników nawet się na ten temat nie zająknie. Nie wspomina się nic o filmach, nic o książkach, nic o Ianie Flemingu, nic o grach bondowskich, ani razu nie pada nawet jakiekolwiek słowo o Jamesie Bondzie. Pytania, choć czasami (i tylko czasami) są naprawdę ciekawe, również nie mają żadnego związku z Jamesem Bondem.

Do tego wszystkiego uczestnicy albo sprawiają wrażenie znudzonych udziałem w programie, albo są totalnymi idiotami. Nie dowiadujemy się o nich kompletnie nic, co miałoby jakikolwiek związek z Bondem - że na przykład są fanami zbierającymi bondowskie memorabilia, albo naprawiającymi samochody z Bondów, albo że ojciec z synem nie mogli się często widzieć, ale nadrabiali uprawiając "bonding" przez wspólne oglądanie filmów z Bondem, albo że jakaś para poznała się w kinie na filmie o Bondzie lub na jakiejś imprezie Bondowej na przykład typu "Secret Casino Seance"... Absolutnie nic! Zero! Za to dowiemy się, że wspomniany już wyżej pan ma traumę, bo został pobity i okradziony oraz że panie pochodzenia hinduskiego, choć urodziły się i mieszkają od zawsze w Brytanii nie wiedzą z powodu czyjego najazdu wybudowano Mur Hadriana (Rzymian. Panie stwierdziły, że... Hunów). Gdy na ekranie pojawia się nazwa "Crab Key" albo hasło "Kto będzie tędy przechodził zostanie zjedzony" nikt się nie zająknie o tym, z jakiego filmu pochodzi nazwa lub hasło. W walizkach znajdą się węże, w terrarium będzie pająk, pojawią się nawet aligatory, będą nawet zadawane pytania o nie, ale ponownie nikt nawet nie zająknie się o tym w jakim filmie można było zobaczyć takie zwierze lub nie spróbuje jakoś odnieść się do franczyzy. Przeciętny widz zobaczy zwierze, fan Bonda się zdenerwuje, że to mrugnięcie nie będzie miało pokrycia z mediami bondowskimi poza faktem pojawienia się zwierzęcia na ekranie. Kilka razy uczestnicy rzucą, podziwiając zapierający dech w piersi krajobraz "Ale widok...", ale już nikt nie powie "Zabójczy". Analogicznie: przeciętny widz będzie miał to w dupie, fan Bondów będzie jedynie sfrustrowany, bo nie usłyszał czegoś, co mogło, a nawet powinno w takiej sytuacji paść. Co z tego, że podczas długiej i bodaj najciekawszej sekwencji w kasynie wszyscy są elegancko ubrani, krupier ma koszulę z "Casino Royale" czy nawet popijają Vesper, jak po raz kolejny nic z tego nie wynika. Do tego wszystkiego miałem ochotę krzyczeć i rwać włosy z głowy, gdy pani wyjęła skórkę cytryny z drinka, odrzucając ją z obrzydzeniem na stolik i dopiero wtedy zaczęła go popijać. 

Jedyni uczestnicy, którzy reprezentowali jakiś poziom i którym nawet się chciało kibicować, dopóki nie odpadli na samym finiszu - brytyjscy bracia...

Jest także straszliwie nudna realizacja programu. Przez osiem godzin uczestnicy programu szukają walizek z pytaniami, przemieszczają z jednej "bondowej" lokalizacji do drugiej (ale tak, żeby ani razu nawet nie wspomnieć nic o Bondzie lub filmach), chodzą lub biegają, wklepują numerki lub hasła, rozwiązują takie same zagadki złożone z pytań, która albo mają nikły albo całkowicie żaden związek z Bondem i nie ma w tym nawet odrobiny dynamiki. Nawet rozmowy, te związane z pytaniami, czy nawet poza nimi, między poszczególnymi uczestnikami w większości są pretensjonalne, nudne i sztampowe. A można by nieco zdynamizować rozgrywkę poprzez dodanie sekwencji paintaballowej strzelaniny między uczestnikami, a henchmenami Kontrolera w celu dostania się do kolejnej lokacji (z dodaniem informacji, że nie mogą dać się trafić, bo za każde trafienie będzie ucinał na przykład 50 funtów od wygranej). Można by zaprosić do małych, sympatycznych cameo aktorów z serii czy to żyjących byłych Bondów czy na przykład aktorki grające Moneypenny albo Johna Cleesa lub Bena Whishawa by zagrali kogoś w rodzaju Q, a w scenie z kasynem mogłaby się nawet gdzieś przejść Eva Green, albo aby wcielili się w barmana/barmankę lub "pana z gazetą, który ma ważną wskazówkę". Fani Bonda byliby czymś takim wniebowzięci. Są jeszcze product placement - whisky Maccallan, piwo Heineken (fuj!), wódka Belvedere, zegarek Omega czy najnowsze Land Rovery. Przeciętnego widza będzie stać wyłącznie na Heinekena, a uważny fan Bonda na takie nikłe nawiązania i reklamy w programie rozrywkowym się jedynie wzdrygnie. Komentarze Kontrolera są z kolei żenujące i nieśmieszne, a wykorzystanie słynnych kropek jako czekadełko na odpowiedź (albo w mało przekonujących cliffhangerach), choć jest miłe i estetycznie ciekawym rozwiązaniem, jest jednym z nielicznych jawnych poza użyciem numeru 007 w tytule czy niektórych nazw (które oczywiście skojarzą głównie fani Bonda), nawiązaniem do serii o słynnym agencie.

Podczas seansu poszczególnych odcinków, które dłużyły się niemiłosiernie i były zwyczajnie nudne, ciężko było kibicować komukolwiek (może poza sympatycznymi braćmi, którzy niestety odpadli niemal na końcu programu). Wiadome było, że nikt nie zdobędzie tytułowego miliona, ale absolutną perełką i wisienką na torcie tej żenady było zakończenie: dwie pary, które dotrwały do końca zgarniają to, co zarobili tudzież "wygrali" w banknotach włożonych do torb sportowych, wyjmują je i cieszą się nimi na środku gwarnego szwajcarskiego dworca kolejowego... Tak, bo na pewno nikt nie zwróci uwagę na jakby nie patrzeć pokaźną sumkę pieniędzy i nie zdecyduje się im tego zwinąć, dając w lampę i zwiewając zanim zdążyliby wymyślić dowcipną ripostę. 

Gdyby rolę Briana Coxa ograniczyć tylko do głosu i ewentualnie dłoni, jak w pierwszych Bondach przedstawiano Blofelda, to naprawdę można by się jego Kontrolera bać...

 

Zastanawiałem się też w jaki sposób był wymyślany ten program - bo ile ktoś miał naprawdę niezły pomysł to skończyło się jedynie na pomyśle, a cała reszta została wykonana totalnie na odwal. To program o Bondzie w którym nie ma Bonda. Nie mam tu na myśli postaci Bonda jako takiej, ale w ogóle (lub prawie) nie czuć w nim klimatu bondowskiego, nie mówi się o Bondzie, uczestnicy nie mają żadnego związku z Bondem, nie padają pytania o Bonda i wręcz koncertowo robi wszystko, żeby program był jak najmniej bondowy. Został pomyślany tak, jakby ktoś w pewnym momencie przykręcił śrubę i stwierdził: nie możecie mówić o Bondzie. Tu i ówdzie mignie samochód, nazwa, marka lub coś innego, ale jest to tak zrobione, upchnięte i pokazane, żeby tego nie zauważyć, a nawet jeśli to tylko jeśli naprawdę dobrze zna się filmy. To program, który za wszelką cenę chce być jak najmniej bondowski, jak tylko się da i wszelkie kropki, użycie muzyki czy logotypu 007 nie prowadzi zupełnie donikąd. Czy tę śrubę przykręciła Broccoli i Wilson, czyli EON, chcąc się odciąć od spin-offowej produkcji Amazona, który posiada obecnie prawa do dystrybucji i de facto produkcji Bondów, czy ktoś z włodarzy Amazona tego się nie dowiemy. Pewne jest to, że żadnej ze stron najwyraźniej nie zależało na zrobieniu czegoś naprawdę atrakcyjnego i wciągającego, a jeśli w ogóle zdecydowano się wyrzucić pieniądze na coś takiego, to tym bardziej dziwi fakt, że Broccoli z uśmiechem opowiada o "wspaniałym programie", pokazuje się na czerwonym dywanie z okazji specjalnej kinowej premiery (sic!) i do tego stwierdza, że "nie zamierza zmieniać formuły tegoż, bo jest rewelacyjna". To się moi kochani nazywa: oderwanie i życie w alternatywnej rzeczyistości... 

Słynne kropki to za mało...

 

Obejrzałem, żebyście Wy nie musieli, bo naprawdę szkoda na to czasu. Nie będzie to bowiem program dla fanów Bonda, bo Ci poczują się sfrustrowani, oszukani i zawiedzeni. Nie będzie to też program dla zwykłych widzów, bo ani nie poznają w ten sposób Bonda, ani nie zobaczą wartościowego programu typu survival reality game, bo takich, dużo lepszych i bardziej emocjonujących jest na pęczki. Nie jest to również program, którego oczekuje większość fanów Jamesa Bonda, ani tym bardziej kierunek w jakim powinna podążać franczyza. To program zwyczajnie dla nikogo, który z Jamesem Bondem nie ma nic wspólnego i który nigdy nie powinien powstać. To także program będący stratą czasu i jeszcze bardziej pogłębiający poczucie zażenowania, iż w ciągu prawie pięciu lat od czasu ogłoszenia ukończenia prac nad "Nie czas umierać"  w 2019 roku (który miał premierę opóźnioną przez koronawirusa i w kinach pojawił się dopiero w 2021 roku) wymyślono jedynie kompletnie nijaki, nie angażujący i nie atrakcyjny dla fanów Bonda program, który nadaje się jedynie do modnego ostatnimi czasy... odpisania od podatku i zamknięcia w sejfie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz