Czarno-biała czy biało-czarna?
Piąty album pochodzącej z Jaworzna grupy Animations pojawił się trochę znienacka i do tego po długich sześciu latach od "Without the Sun", który był drugim albumem zarejestrowanym z wokalistą Franzem Wołochem - "katalizatorem zmian", jak został opisany przez gitarzystę Kubę Dębskiego w wywiadzie udzielonym mi przy okazji premiery krążka "Private Ghetto" z 2013 roku. Dziesięć lat później, złapałem się na tym, że nie dość, że nadal do "Private Ghetto" wracam z wypiekami na twarzy, a o "Without the Sun" praktycznie zapomniałem. Nie dlatego, że był to zły album, bo był równie udany, tylko że minęło od niego tyle czasu, że paradoksalnie w przeciwieństwie do pierwszego albumu z Wołochem, w ogóle zapomniałem, że był. Tymczasem, właśnie trochę po cichu, Animations wraca z najnowszym albumem, który można powiedzieć pojawia się rychło w czas. Jakim zespołem jest Animations w roku 2023?
Tym razem jako kwartet, panowie zamknęli się w czasie niespełna czterdziestu minut i dwudziestu dwóch sekund i ośmiu numerach. Co najbardziej zaskakujące, jeden z numerów zakamuflowany angielskim tytułem, ma polskojęzyczny tekst i trochę szkoda, że nie zdecydowano się po polsku nagrać całego albumu. Zanim jednak przejdziemy do zawartości muzycznej, warto zwrócić na kapitalną, minimalistyczną grafikę okładkową zdobiącą płytę. Utrzymana w czerni i bieli albo jak kto woli bieli i czerni, przedstawia twarz pokrytą porostami, jakby grzybami, co przypomina trochę Kordycepsy z The Last Of Us. Fajnie to skojarzenie łączy się z tytułem płyty i faktem, co działo się jeszcze nie tak dawno temu, ale sam tytuł przywodzi też na myśl cykl książek Douglasa Adamsa "Autostopem przez galaktykę". Inne skojarzenie, które się nasuwa to twarz opleciona kablami i złączami do jakiś sprzętów, co z kolei sugerują wypowiedzi twórców o cyfrowej rewolucji, która miała miejsce, gdy zaczynali grać jako Animations dwadzieścia lata temu i jaka wciąż ma miejsce. Jak zatem z przetrwaniem radzą sobie panowie z Animations? Z czym się mierzą? Co się przy tym spotkaniu lepiej przyda - karabin, dobre łącze internetowe czy ręcznik?
Początek "Ashwaganda Propaganda" usypia czujność akustycznym wstępem, odrobinę wspomaganym elektroniką, by następnie rozwinąć się w gitarowy kawałek będący wypadkową dwóch wcześniejszych albumów. Jest więc dość ostro, gęsto, choć jednocześnie dużo lżej, bardziej melodyjnie, a Wołoch zaskakuje czystym, bardziej emocjonalnym wokalem. Bardzo mi się w nim podoba końcowy fragment, który wyraźnie nawiązuje do stylistyki jaką swego czasu czarowała grupa Rootwater z Maciejem Taffem. Wspomniany już bardzo dobry, wybrany na singiel promujący krążek polskojęzyczny kawałek, paradoksalnie zatytułowany został po angielsku - "Visions", pojawia się jako drugi. Jest ciężej i gęściej, bogato korzysta się z nisko strojonych, nowoczesnych gitarowych brzmień, czy elektroniki, a wokal może przywodzić na myśl stare dobre Illusion w szorstkich fragmentach i warszawskie Thesis w tych lżejszych. Nie wiem jak wy, ale ja się nie obrażę na więcej polskojęzycznych numerów od Animations! Na trzeciej pozycji znalazł się "Donor of Consciousness" w którym co prawda słychać polskojęzyczny wstęp wycięty ze skeczu Grzegorza Wassowskiego, ale dalej mamy już do czynienia z powrotem do angielskiego. Muzycznie zaś jest gęsto, ciężko i bardzo szybko, a Wołoch łączy czyste wokale z growlem, którego na tej płycie jest jednak mniej aniżeli na znakomitym "Private Ghetto". Fajnie wypada też "Digital Royality", gdzie również nie brakuje ciężaru i melodii, z także w spokojniejszych i cięższych, finałowych fragmentach ponownego skojarzenia z Thesis.
"Epitaph for the Wasted Childhood" znalazł się na pozycji piątej i sam w sobie jest kolejnym bardzo ciekawym kawałkiem z ciężkim i mocnym brzmieniem, ale z kolei trochę hipertroficznym. Zaczyna się od dźwięku pozytywki albo melodyjki z windy i wtacza się swoim ociężałym ciężarem nagle zupełnie bez jakiekolwiek wprowadzenia, a do tego trochę przypomina i bynajmniej nie jest wrzuta, swoją konstrukcją to, co w podobnym kontekście zrobiła łódzka Coma na swojej płycie "Hipertrofia" i jej anglojęzycznym odpowiedniku "Excess". Różnica polega jednak na tym, że panowie z Animations uderzają w swoim numerze w niemal death metalowe tony. Szóstka to instrumentalny "Broken Clock" w której najpierw wita nas kolejny akustyczny wstęp, by następnie szybko go zagłuszyć kolejnym mocnym i ciężkim rozbudowaniem w którym ów ciężar fajnie łączy się z dusznym, a jednocześnie melodyjnym brzmieniem. Najdłuższy na płycie, bo trwający sześć i pół minuty, bodaj najlepiej z całej płyty pokazuje, jak daleką drogę przeszedł Animations w kształtowaniu swojego stylu. Przedostatni, równie udany kawałek nosi tytuł "The Final Bow" w którym również nie brakuje mocnego brzmienia, melodyjnych i nisko strojonych gitar, czy wplecionej w tło elektroniki, a także czystego wokalu Wołocha. Na koniec zaś wstawiono właściwe podsumowanie w postaci "Modern Suicide", który jest także drugim singlem z albumu. Kontynuowane w nim jest ciężkie, nisko strojone brzmienie, spora dawka melodii i fajnego ociężałego tempa, które znów zdaje się trochę mrugać do nieodżałowanego Rootwater.
Najnowszy album Animations ma być koncept albumem o przetrwanie we współczesnym społeczeństwie, próbie ocalenia tożsamości w cyfrowej rewolucji, a jednocześnie o tym, co już przeminęło. W ciągu niespełna trzech kwadransów zdecydowanie nie brakuje solidnego grania, ale przede wszystkim słychać jak zmienił się Animations. Odważna zmiana stylistyczna dokonana na "Private Ghetto" jest tutaj kontynuowana, ale jednocześnie jest to granie dużo pewniejsze, mniej eksperymentalne, a zarazem nadal czerpiące z nowoczesnych brzmień i stylistyk. To także album pełen emocji, agresji i naprawdę fajnych kawałków, ale też zaskakujący swoim bardzo ponurym - może nawet bardziej aniżeli na obu poprzednikach - wydźwiękiem. Nie dostaniemy prostych odpowiedzi, ani łatwych piosenek, ale za to będzie na co zawiesić ucho. Przyda się zarówno karabin, jak i ręcznik, bo takie właśnie jest życie. Czasem trzeba też się otrzeć po spotkanych na drodze trudach i przeciwnościach. Animations strzela zaś celnie nowoczesnym progresywnym metalem doprawionym groovem na światowym poziomie. To naprawdę udany album, który nie jest przesadzony, rozwleczony, ani nie przynoszący rozczarowania - może poza faktem, że nie zdecydowano się na użycie polskiego w całości materiału i braku jeszcze jednego, może ze dwóch numerów, bo jednak ostatecznie jest trochę za krótko. Szkoda też, że trzeba było na niego czekać długie sześć lat. Animations ma spory potencjał, by nagrywać częściej i tym samym dawać się poznać większej ilości słuchaczy zarówno w kraju, jak i zagranicą, bo najgorsze, co może spotkać takie grupy jak Animations to przejść bez echa.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz