niedziela, 25 grudnia 2022

Podsumowanie roku 2022 redaktora naczelnego



 

Kolejny rok za nami i znów trzeba robić podsumowania. Niewiele dla mnie działo się w sferze koncertowej (a przynajmniej w bliskiej okolicy), z pisaniem też bywało różnie, choć z pewnych rzeczy jestem dumny. Wskoczyło kilka naprawdę fajnych patronatów (w tym jeden naznaczony niestety tragedią), ale także udało mi się napisać i wydać (cyfrowo) autorską książkę "Poczuł pismo nosem. Historia piosenki bondowskiej". 

W tym roku postanowiłem nieco zmodyfikować podsumowanie i podzielić je na dwie sekcje - Polskę i Świat, pośród nich wyróżnić płytę roku, a następnie dodać dziesięć innych wartych uwagi albumów, których słuchałem najczęściej, zrecenzowałem lub będę miał jeszcze zamiar o nich napisać. Mogłoby ich być wymienione więcej, bo ta lista wcale nie jest, ani nie pretenduje do miana wyczerpującej, ale zdecydowałem się wybrać te, które sprawiły mi największą frajdę i zrobiły mi ten rok. Kolejność w wyróżnieniach nie ma znaczenia, kolejne cyfry są wyłącznie porządkowe.

Jak zatem wyglądał mój rok 2022 pod względem płytowym?


POLSKA

Płyta roku: Maciej Gołyźniak Trio - Marianna

Po wydanej dwa lata temu w ramach serii Polish Jazz (pod numerem 85) debiutanckiej płycie swojego tria Maciej Gołyźniak, jeden z najciekawszych i prawdopodobnie jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich perkusistów nie tylko zawiesił sobie poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie, ale także nie kazał swoim wielbicielom długo czekać na kolejny materiał sygnowany swoim nazwiskiem. Będący swoistą kontynuacją poprzednika pod względem brzmieniowym i stylistycznym sprawia wrażenie jeszcze bardziej przemyślanego i dopracowanego, zarówno w sferze kompozycyjnej, jak i brzmieniowej. Analogiczna struktura - pierwsza połowa bardziej energetyczna, a druga wyciszona; pełna swoboda instrumentalna i emocjonalna, która kapitalnie angażuje słuchacza i sprawia ogromną przyjemność - mi również z faktu tytułu: podobnie jak babcia pana Macieja, mama mojej mamy miała na imię Marianna (choć niestety nie miałem możliwości jej poznania, bo urodziłem się już po jej śmierci). To piękna, bogata i niezwykle frapująca płyta do której zdecydowanie będę wracał. (Pełnej recenzji - również w nowej, skróconej formie - nie przewiduję. Z pełnych tekstów byłem ciągle niezadowolony i wyrzucałem każdy dłuższy do kosza).

Wyróżnienia

 1. Maciej Meller - Zenith Acoustic (tutaj)

2. Patronacki: PROAGE - Coelum (tutaj)

3. Origin Of Escape - Shapes

Uciekać można przed różnymi rzeczami. Niekoniecznie przed wojną, ale także jakimś oprawcą, samym sobą, swoimi problemami lub nawet postępującym szaleństwem. Każda z tych ucieczek zawsze będzie miała swój początek, a ostatecznie także określone kształty. Przed czym uciekają twórcy debiutanckiego albumu Origin Of Escape? Tego nie wiem i nie zamierzam odpowiadać na to pytanie, bo sądzę, że w tym wypadku powinno pozostać pytaniem retorycznym. Należałoby raczej zadać inne pytanie: dokąd uciekają twórcy "Shapes"? Zespół na którego czele przed mikrofonem stanął znany solowych albumów Macieja Mellera, Krzysztof Borek, nie daje łatwych odpowiedzi, ani nie nie gra muzyki łatwej. Ich brzmienie jest wymagające i lawiruje między przebojową alternatywą, a ciężkim progresywnym graniem, nie bojąc się przy tym sięgać po nowoczesne, nisko strojone gitary i klimaty djentowe. To mocno polecany i bardzo solidny album, który na pewno spodoba się fanom progresywnego grania. (Pełnej recenzji, choć zaczęła powstawać, nie przewiduję)

4. Patronacki: Obrasqi - Szepty Ciszy (tutaj)

5. Bastard Disco - Satelity (tutaj

6. Here On Earth - Nic nam się nie należy (tutaj)

7. Patronacki: Pale Mannequin - Toń (Recenzja w ramach tygodni w niedługim czasie)

8. Collage - Over And Out

Takie powroty to ja rozumiem i szanuję! Wyczekiwany od dwudziestu sześciu lat przez wielu fanów tej legendarnej neoprogresywnej polskiej grupy, szósty album studyjny Collage ujrzał światło dzienne. O ile jeden z powrotnych koncertów (widziałem grupę na United Arts Festival 2021 w Gdańsku) nie zrobił na mnie jakiegoś większego wrażenia, o tyle nie mogę powiedzieć, że twórczość tej grupy nie jest mi znana. Nie znam jej wyrywkowo, czy na pamięć i może nie zapluwał się zachwytami nad "polskim Marillion" - jak jeden pan, z którym przesiedziałem prawie cały wspomniany festiwal - ale w żaden sposób nie mogę zdyskredytować wkładu Collage w polski krajobraz muzyki progresywnej. Bez niej nie byłoby Quidam, Xanadu, Riverside i wielu innych wspaniałych polskich obracających się w progresywnym graniu zespołów. Najnowsza płyta Collage nie stara się na siłę niczego zmieniać, ani zacierać swoich Marillionowych inspiracji, a wręcz przeciwnie nadal garściami czerpie z początków tej brytyjskiej legendy. Nie jest to też jednak album odtwórczy, ani trzymający się już nieco przykurzonego, archaicznego brzmienia lat 90tych. "Over And Out" porywa bowiem od pierwszych sekund i trzyma w napięciu do ostatniego dźwięku, zachwyca emocjami i dojrzałością, a nowi członkowie reaktywowanej legendy w niczym nie ustępują swoim poprzednikom. Współczesny Collage nie ukrywa swoich korzeni, nie przekreśla swojej legendy, nagrał bowiem płytę bardzo dobrą i silnie polecaną, nie tylko wielbicielom wcześniejszych kultowych już dokonań, ale także wszystkim tym, którzy jeszcze z Collage styczności nie mieli. (Pełnej recenzji raczej nie przewiduję, ale w tym wypadku nie wykluczam - może nawet jakiegoś obszerniejszego całościowego artykułu. Grupę Collage będzie można zobaczyć i usłyszeć na przyszłorocznym patronackim Ostrów Rock Festival, który odbędzie się w dniach 29 - 30.07.2023 roku w Ostrowie Wielkopolskim).

9. Jaremko Trio - Grow 

Debiutancki i prawdopodobnie jedyny nagrany w tym składzie album projektu trójmiejskiego gitarzysty Mateusza Jaremki. Oprócz niego można na nim usłyszeć Filipa Arasimowicza na kontrabasie oraz perkusistę Antoniego Wojnara. Ich wspólna propozycja to jazz, przedstawiony zarówno w formie świeżych interpretacji Jimiego Hendrixa, The Bealtes czy standardu Richarda Rodgersa, ale także autorskich kompozycji. Czuć tutaj świetne porozumienie między chłopakami, ogromne wyczucie i energię przeplatającą się z emocji, przenikania z naturą i bardzo żywym, naturalnym, a przede wszystkim własnym brzmieniem. Po prostu: absolutna perełka. (Pełniejszej recenzji raczej nie przewiduję. Jaremko zagra w styczniu 2023 w ramach Muzycznego Tartaku w Tartacznej 2. Szczegóły wydarzenia podamy wkrótce).

10. Nene Heroine - Mova

Ta trójmiejska grupa, debiutowała w 2019 roku bardzo intrygującym trochę zapatrzonym w jazzowe klisze albumem "Total Panorama" łącząca w swoim graniu młodzieńcze, choć ambitne, a przy tym świeże spojrzenie i pokazała, że warto trzymać za nich kciuki. Na swój drugi album kazali chłopacy czekać trzy lata i tym razem pokazali, że trzymać te kciuki było warto. To krążek znacznie ciekawszy, dojrzalszy i jeszcze bardziej otwarty na eksperyment z brzmieniem, nie tylko jazzowym, ale także bardziej alternatywnym. Zdecydowali się też na świetne dodanie wokalu, a także na gościa w postaci Kasi Lins w jednym z utworów i stali się bardziej otwarci na wypracowanie własnego pomysłu na siebie i zdecydowanie bardziej nowatorskie aniżeli na wcześniejszym, choć równie porywającym albumie. Do kompletu kapitalna czarno-czerwona okładka, która z jednej strony kontynuuje zamysł artystyczny poprzednika, a z drugiej igra ze staromodnymi grafikami plakatowymi, które przede wszystkim przyciągają uwagę i fantastycznie łączą się z niesamowitą,energiczną i współczesną okołojazzową podróżą muzyczną. Koniecznie! (Pełniejszej recenzji nie przewiduję, choć jej nie wykluczam).

ŚWIAT

Płyta roku: Pure Reason Revolution - Above Cirrus

Czasami wystarczy niewiele żeby zainteresować słuchacza swoją muzyką. Może to być kapitalna okładka lub nazwa, którą słyszy się wielokrotnie, a wcześniej nie znało się muzyki danej grupy. Jednym z takich przypadków jest brytyjskie trio Pure Reason Revolution, które poznałem przy okazji ich najnowszej płyty "Above Cirrus" i cóż... z miejsca się zakochałem. Krótko, treściwie (choć wiadomo, że chciałoby się trochę więcej), a do tego pięknie. (Recenzja w ramach tygodni tutaj)

Wyróżnienia

1. Derek Sherinian - Vortex

Dziewiąty solowy album studyjny sygnowany własnym nazwiskiem byłego klawiszowca Dream Theater to bezpośrednia stylistyczna kontynuacja znakomitego "The Phoenix" z 2020 roku. Sherinian wraz ze swoim stałym współpracownikiem na solowych płytach, perkusistą Simonem Phillipsem z którym nagrywa od czasu swojej drugiej płyty pod własnym nazwiskiem "Inertia" z 2001 roku i zaproszonymi gośćmi (między innymi Zakk Wylde, Joe Bonamassa, Steve Lukather, Michael Schenker Steve Stevens czy Ron "Bubleefoot" Thal) dostarczył na nim niespełna czterdzieści siedem minut muzyki ocierających się o metal progresywny, fusion i jazz na najwyższym poziomie. Razem z wcześniejszym "The Phoenix" jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana brzmienia Sheriniana i szeroko pojętej, instrumentalnej muzyki progresywnej. (Nie wykluczam pełnego tekstu, choć mogę zdradzić, że zamierzam się solowej twórczości Sheriniana przyjrzeć w szerszym kontekście w ramach Sylwetki w Wilku Kulturalnym w kilku częściowym tekście w niedalekiej przyszłości.)

2. Wang Wen - Painful Clown & Ninja Tiger

Najlepszym dowodem na to, że nie należy robić podsumowań w listopadzie są takie płyty jak trzynasty album studyjny chińskiej grupy Wang Wen o której pisałem już na łamach bloga przy okazji ich dziewiątego krążka "Sweet Home Go!" z 2016 roku (tutaj). Od tamtego czasu systematycznie poznawałem zarówno ich wcześniejsze, jak i późniejsze płyty, co zważywszy na fakt, że nie przepadam za azjatyckim podejściem do muzyki jakiejkolwiek jest nie tyle osiągnięciem, co prawdziwą przygodą, Ich pomysł na przeważnie instrumentalną post-rockową muzykę nie jest specjalnie oryginalny, ale jest zdecydowanie  świeższy od większości współczesnych zespołów tworzących i grających w tej stylistyce. Ich najnowszy materiał pojawił się 9 grudnia i w siedmiu kompozycjach zawarli nie tylko odpowiednią dawkę klimatu, ale także ciężaru. Nie zabrakło także miejsca na kilka numerów z wokalem - i to do tego po chińsku, co brzmi nie tylko egzotycznie, ale także fenomenalnie i przyciągająco. (Nie wykluczam, choć nie obiecuję pełniejszej recenzji.)

3. Threshold - Dividing Lines

Brytyjska legenda progresywnego grania jak zwykle nie zawiodła. Dwunasty album studyjny, a zarazem trzeci z wokalistą Glynnem Morganem oraz drugi wydany z nim od czasu jego powrotu do grupy to Threshold jaki znamy i kochamy. Na "Dividing Lines" nie ma zaskoczenia i usłyszeć można na nim coś z każdego okresu zespołu, ale zawsze w bardzo solidnym i soczystym wykonaniu. Nawet jeśli uznać, że jest to album wyraźnie słabszy od poprzednika, to Threshold należy do tych formacji, które tak naprawdę nigdy nie wydały słabego krążka. (Nie wykluczam dłuższej recenzji w niedługim czasie. Grupę Threshold będzie można zobaczyć i usłyszeć na przyszłorocznym patronackim Ostrów Rock Festival, który odbędzie się w dniach 29-30.07.2023 roku.)

4. The Halo Effect - Days of the Lost (tutaj)

5. Peturbator & Johannes Persson - Final Light

Młody, francuski twórca muzyki elektronicznej z pogranicza synthwave'u i cyberpunka nie należy do moich poszukiwań muzycznych, choć to nie oznacza, że nie jest mi znany. Jednak dopiero kolaboracja z Johannesem Perssonem z grupy Cult of Luna rozłożyła mnie na łopatki. Ten piekielnie ciężki, gęsty, brudny i mroczny materiał łączy w sobie kinematyczną elektronikę w stylu Vangelisa czy eksperymentów Hansa Zimmera z black metalem i wyrwanym wprost z lat 90tych ravem. Choć obaj panowie zarzekają się, że "Final Light" będzie ich jedynym wspólnym albumem, to osobiście mam nadzieję, że ten kierunek będzie kontynuowany, bo jest to album niesamowicie wciągający, potężny i absolutnie porażający. (Pełniejszej recenzji raczej nie przewiduję).

6. OK Wait - Well

Przede wszystkim genialna okładka z kogutem, która kazała mi sięgnąć po płytę tych Niemców. A kto mnie zna,lub czytuje od dawna, ten wie, że uwielbiam takie grafiki. "Well" to debiutancki album tria obracającego się wokół instrumentalnego post-rocka i noise rocka. Napisany i nagrany w pierwszym roku pandemii, materiał został wydany 1 kwietnia 2022 roku, a cały nakład podobno rozszedł się na pniu w trybie ekspresowym. Nie dziwi mnie to, bo również muzyka jest na bardzo wysokim poziomie. Jest energicznie, wielowarstwowo, pomysłowo i świeżo, czasem ciężko, ale zawsze z genialną atmosferą. Po prostu perełka! (Nie wykluczam, ale nie obiecuję pełniejszej recenzji).

7. Persefone - Metanoia

Szósty album studyjny andorskiej grupy Persefone (siódmy, jeśli liczyć nagrany na nowo debiutancki album "Truth Inside the Shades", który został zrealizowany w 2020 roku) to jeden z tych krążków, których nie da się po prostu przesłuchać. Trzeba się w niego bardzo mocno wgryźć i bardzo mocno wsłuchać. Jest to także jeden z tych albumów, przy którym trzeba się bardzo mocno skupić, by niczego nie przeoczyć. Wreszcie, to także brzmieniowa i stylistyczna kontynuacja "Aathmy" z 2017 roku, a przy tym kolejny krok w rozwoju tej niesamowitej, łączącej w swojej muzyce melodyjny death z progresywnym metalem. "Metanoia" to mistrzowski owoc konsekwencji, wytrwałości i geniuszu muzyków andorskiej formacji i zaproszonych do współpracy gości (Einar Solberg z Leprous, Steffen Kuemmer z Obscury, Merethe Soltvedt i Angel Vivaldi. Wstyd nie znać. (Pełniejsza, albo pełna recenzja jest w planach).

8. Desolate Shrine - Fires of the Dying World

Choć jest to już piąty album fińskich death metalowców, to dla mnie było to pierwsze zetknięcie z ich twórczością. To solidny, brutalny, ciężki wpierdol i istna jazda bez trzymanki. Panowie nie trzymają się ścisłych reguł i można tutaj usłyszeć zarówno wpływy wczesnego thrash metalu, ale również black metalu, a do tego podlanych sosem z klasyki. Jest ostro, gęsto i bardzo drapieżnie, a przy tym nie stroni się od kapitalnej atmosfery podkreślającej monochromatyzm czerni i bieli z okładki, ogromny ból i znój. Taki właśnie bezkompromisowy death metal lubię najbardziej i będę do tego albumu wracał jeszcze nie raz. (Pełniejszej recenzji nie przewiduję).

9. Evil Invaders - Shattering Reflection/Schizophrenia - Recollections of the Insane

Dwa zespoły z Belgii na jednej pozycji z prostej przyczyny: mieli wspólnie zagrać 20 marca 2022 roku koncert w gdańskim Drizzly Grizzly. Słowo "mieli" jest tutaj bowiem kluczowe, bo koncert nagle odwołano "z powodu tymczasowych utrudnień w realizacji koncertów w niektórych krajach". Dwa lata po pandemii, która oczywiście się oficjalnie nie zakończyła i kiedy życie jako tako zaczęło wracać do normalności wyjechano z takim kwiatkiem. Może galopująca inflacja? Może wojna Ukrainy z Rosji, której dużo zespołów się boi i myli Ukrainę z Polską? Nie mnie to oceniać, ale koncertu szkoda, bo mogła być mała, ale bardzo ciekawa koncertowa petarda, tym bardziej że obie płyty są wprost zabójcze.

Trzeci album Evil Invaders, czyli belgijskich weteranów nowej fali heavy metalowych kapel założonych w latach 2000 to prawdziwa uczta dla wielbicieli thrashu i speed metalu w duchu klasyki, ale podanej w świeży, nowoczesny sposób. Coś w stylu Judas Priest? Proszę bardzo! Exodus? Czemu nie. Accept z czasów Udo Dirkschneidera? Jasne! A może coś w stylu Manilla Road? Oczywiście. Znalazło się nawet kapitalne odniesienie do nieco zapomnianego już Savatage! Po prostu genialnie się tego słucha. (Pełniejszej recenzji nie przewiduję).

Debiut Schizophrenii to z kolei hołd dla ciemniejszego thrash metalu podbarwionego death metalem i w duchu wczesnego Slayera, Sepultury, Sodom, Sadus ale także Death czy Strappado. Jest solidnie, brutalnie, ciężko i duszno, a przy tym bardzo brudno oraz ekstremalnie. Jeśli lubicie agresywny zabarwiony death metalem thrash to obok tego wydawnictwa nie da się przejść obojętnie, a słucha się go naprawdę fantastycznie i bez krztyny znudzenia. Będę wracał i kibicował tej kapeli, bo nawet jeśli nie ma tu niczego nowego, ani odkrywczego, to był to dla mnie kapitalny start w rok 2022 (a poznałem tę płytę już w listopadzie 2021 roku). (Pełniejszej recenzji nie przewiduję).

10. Obsidious - Iconic

Kiedy gitarzysta Rafael Trujillo, basista Linus Klausenitzer i perkusista Sebastian Lanser nieco niespodziewanie opuścili w 2020 roku Obscurę (która w nowym/starym składzie nagrała i wydała znakomity "A Valediction" w 2021 roku) nie trzeba było długo czekać na kolejny ruch. Panowie założyli własny zespół i zaprosili do współpracy hiszpańskiego wokalistę Javiego Perrerę. Rezultat to coś w rodzaju Obscury 2.0, ale z twistem w postaci nie tylko growlowanych wokali, bo Perrera również potrafi i chętnie z tego korzysta - śpiewać melodyjnie i bardzo wysoko. Debiut Obsidious z jednej strony nie przynosi żadnych zaskoczeń, ani nie sili się na rewolucję w gatunku technicznego death metalu, ale z drugiej jest bardzo solidnym i ciekawym materiałem od znakomitych muzyków. Całości słucha się znakomicie i zdecydowanie ma się ochotę na więcej. (Pełniejszej recenzji raczej nie przewiduję).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz