poniedziałek, 24 października 2022

Tydzień 17-23.10.2022: Queensrÿche, The Halo Effect


 

Kolejny tydzień i kolejne teksty, które ukazały się najpierw na facebooku - zgodnie z nową formułą. Tym razem dwa zupełnie odmienne od siebie zespoły, ale oba sięgające po patenty znane i lubiane, a jednocześnie odświeżające swoje brzmienie. Queensrÿche po raz czwarty z Toddem La Torrem przy mikrofonie i supergrupa The Halo Effect złożona z byłych członków formacji In Flames przypominają, że nostalgia nie musi oznaczać odcinania kuponów, a często w połączeniu ze współczesnym brzmieniem daje bardzo ciekawe rezultaty.

 

19.10.2022: Queensrÿche - Digital Noise Alliance (2022)

Najlepszy Queensrÿche'owy "hałas" od wielu lat!

Od czasu zastąpienia Geoffa Tate'a Toddem La Torrem mija już dziesięć lat, a najnowszy szesnasty album studyjny amerykańskiej grupy Queensrÿche jest czwartym z jego udziałem, a zarazem pierwszym z perkusistą Caseyem Grillo i trzecim gitarzysty Mike'a Stone'a, który wrócił do grupy zastępując Parkera Lundgrena (Stone wcześniej nagrał z grupą "Operation: Mindcrime II" i "Take Cover", wydane kolejno w 2006 i 2007 roku). La Torre w zeszłym roku uraczył fanów swojego głosu znakomitym debiutanckim solowym krążkiem "Rejoice in the Suffering" i mam wrażenie, że ciężar tamtego wydawnictwa przeniesiony został także na nowe Queensrÿche, które brzmi ciężko, ostro, świeżo oraz nowocześnie. Za produkcję i miks po raz drugi odpowiedzialny jest Zeuss (właściwie Christopher Harris), który zajmował się także poprzednikiem "The Verdict" z 2019 roku oraz wspomnianym solowym albumem La Torre'a. O ile poprzednik jeszcze nie pokazywał pełnego potencjału odświeżonego składu Queensrÿche, o tyle z pewnością był to materiał dużo lepszy od mało ciekawych "Queensrÿche" z 2013 i "Condition Hüman" z 2015 roku. Na najnowszym udało się wreszcie znaleźć właściwe brzmienie łączące stare Queensrÿche z zupełnie innym wokalnym podejściem La Torre'a, który tym razem jeszcze mocniej zaznaczył swoją obecność własnym stylem, który nie przypomina już Tate'a niemal wcale.

Na godzinnym albumie znalazło się dwanaście numerów i od początku do końca są to prawdziwe petardy, w których praktycznie nie ma chwili wytchnienia. Jest energiczny otwieracz "In Extremis" rodem wyjęty z pierwszych i najlepszych płyt grupy (z lat 80tych i początku lat 90tych, a szczególnie przywodząc na myśl "Empire" i "Promised Land"), w którym La Torre nie tylko brzmi jak młody Tate, ale może też przypominać Bruce'a Dickinsona, a nawet Johna Archa z początków Fates Warning. Dwa kolejne, "Chapters" i "Lost in Sorrow" z powodzeniem kontynuują ten kierunek. Bardzo mocną pozycją jest "Sicdeth" w którym Queensrÿche sięgają do heavy/power metalowych korzeni i nie robią tego na tym albumie po raz ostatni. Znakomicie wypada "Behind the Walls" będący bodaj najmocniejszym punktem albumu - zarówno pod względem konstrukcji, jak i fenomenalnego wokalu La Torre'a. Fantastycznie słucha się także "Nocturnal Light" i "Out of the Black" prowadzonych głównie przez bas, ciężkich, nastawionych na przestrzeń i dopełniających się z poprzednikiem oraz czasem późniejszych płyt grupy z Tatem, gdy blask Queensrÿche zaczynał nieco przygasać. Po nich wpada zaś sympatyczna, aczkolwiek absolutnie nie wybitna balladka "Forest" bez której płyta mogłaby się obyć. Bardzo dobrze jest też w najcięższym na krążku "Realms", bardziej piosenkowym hard rockowym "Hold On" wyrwanym z któregoś z dwóch albumów Queensrÿche z lat 1997 - 1999 albo nawet "Dedicated to Chaos" z 2011 roku. Metalowo robi się ponownie na sam koniec w świetnym "Tormentum", który znó kojarzyć może się trochę z Fates Warning albo Iron Maiden. Deser w postaci coveru Billy'ego Idola "Rebel Yell" wypada ostro, zadziornie i całkiem sympatycznie, jednak ma się wrażenie, że został dodany tylko po to, by wydłużyć album i zdecydowanie mogłoby go nie być.

Najnowszy album Queensrÿche nie przyniesie już żadnej gatunkowej rewolucji, ale zdecydowanie z wydanych w ostatniej dekadzie, a może nawet od czasu "Empire" jest to najintensywniejszy i najciekawszy materiał tej grupy. Na "Digital Noise Alliance" jest ostro, drapieżnie, świeżo i nowocześnie, a jednocześnie dojrzale i z ogromnym szacunkiem do przeszłości grupy. La Torre już na dobre zadomowił się w grupie i nie jest już tylko zastępcą Tate'a, bo zdecydowanie znalazł na siebie pomysł i wokalnie wychodzi dalej aniżeli Tate w ostatnim czasie, w pełni nadając grupie świeżości i wiatru. To album, którego słucha się z przyjemnością i bez specjalnych powodów do narzekania. Ocena: Pełnia


 

22.10.2022: The Halo Effect - Day of the Lost (2022)  

Stary płomień na nowo... 

Szwedzka supergrupa założona przez związanych na różnych etapach działalności z formacją In Flames powstała w 2019 roku, ale prace nad konsolidacją zespołu i materiałem zaczęły się w 2020 roku w czasie pandemii. Motywacją nowego projektu gitarzysty Niclasa Egelina, basisty Petera Iwersa, wokalisty Mikaela Stanne (znanego także z Dark Tranquillity), gitarzysty Jespera Strӧmblada i perkusisty Daniela Svenssona było stworzenie zespołu, który brzmieniem wróci do założeń szkoły Gothenburskiej, która zapoczątkowała w latach 90tych ubiegłego wieku melodyjny death metal. The Halo Effect, które nazwę wzięło z kolei od utworu Rush z ostatniej płyty studyjnej tegoż "The Clockowork Angels" zadebiutowało z kolei pierwszym pełnometrażowym albumem studyjnym 12 września, który z miejsca stał się jednym z moich ulubionych krążków tego roku.

W pogoni za nostalgią i starym dobrym brzmieniem melodyjnego metalu panowie upichcili dziesięć numerów zamykających się w czasie nieco ponad czterdziestu minut z bardzo przyzwoitym efektem. Współczesna technologia nagrywania oraz nabyte przez lata umiejętności muzyków pozwoliły na nagranie materiału soczystego, świeżego i melodyjnego, a zarazem będącym przypomnieniem o najlepszych czasach i płytach zarówno In Flames, jak i Dark Tranquillity, które były wydawane w latach 90tych i na początku lat dwutysięcznych. "Day of the Lost" jest albumem bardzo chwytliwym, chciałoby się powiedzieć wręcz radiowym, ale także z bardzo dobrze zachowanym balansem między ciężarem, a melodyjnością, z numerami które wpadają w ucho i ma się ochotę je puścić jeszcze raz. Oczywiście, nie jest to album wybitny, ale moim zdaniem zdecydowanie warty uwagi. Doświadczeni członkowie obu wspomnianych formacji bawią się brzmieniem, które stworzyli smakowicie i niemal spontanicznie jakby znów byli młodymi chłopakami, ale już ze sporym bagażem doświadczeń. To solidny materiał wsparty wspomnieniami i sporą dawką frajdy który może się spodobać wielu fanom, tak samo jak może zostać odebrany jako niepotrzebny i nijaki. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, bo to czysty melodyjny death metal bez naleciałości i silenia się na unowocześnianie tego gatunku, którego jakoś mi brakowało w ostatnim czasie. Ocena: Pełnia


 

Następny tydzień 24-31.10.22

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz