sobota, 16 czerwca 2018

Ghost - Prequelle (2018)



Pozbawiony otoczki tajemnicy wokół lidera grupy szwedzki Ghost powrócił z czwartym pełnometrażowym albumem studyjnym, który niestety w porównaniu do wcześniejszych rozczarowuje. Tobias Forge, czyli już nie Papa Emeritus III ani Papa Emeritus Zero, a Cardinal Copia co prawda jest w wysokiej formie, ale tego samego nie można powiedzieć o zawartości krążka...

Dziwi to tym bardziej, że zdobi ją okładka naprawdę genialna, a wypuszczony jako singiel kawałek "Rats" zapowiadał album równie udany co poprzednie. Niestety tak się nie stało, ale do tego wrócimy. Należy się rzut oka na grafikę, utrzymaną w klimacie poprzednich, ale i znacznie ciekawszej, bo bardziej intertekstualnej niż dotychczas.  Przygotowana przez polskiego artystę Zbigniewa Bielaka, którego prace podziwiać można między innymi na płytach takich grup jak Vader, Watain, Paradise Lost czy na tegorocznym "Eonian" Dimmu Borgir, ale także na wcześniejszych płytach Ghost począwszy od "Infestissumam" (i poza epką "If You Have Ghost"). Najnowsza o iście Boschowskim klimacie przedstawia postać (raczej nie papieża, a kardynała) na tronie będącym konstruktem z budynków i trzygłowej Bestii która otwiera szczękę i pokazuje piekielne czeluście. Z pleców siedzącej na budynkowym tronie postaci wyrastają zaś potrójne skrzydła zapewne bardziej należące do Bestii. Z tyłu po prawej stronie widać nawet krzyże Golgoty, które ktoś nawet skojarzył ze względu na ułożenie, schodzącą z góry Śmierć a także skrzydła w tle z grafiką zdobiącą "Bestial Devastation" Sepultury. Oczywiście o plagiacie mowy nie ma, ale ukłon w kierunku brazylijskiej legendy jest ciekawy. Inne jest też jak wiadomo granie, które w zasadzie od początku istnienia Ghost niewiele się zmieniło, aczkolwiek jeszcze mocniej niż ostatnio zaczęło skręcać w rejony muzyki pop od której przecież nigdy nie stronili, a wręcz przeciwnie stanowiło to jeden z elementów całej otoczki zbudowanej wokół szwedzkiej grupy.

Zaczynamy od krótkiego intra zatytułowanego "Ashes", który trwa niemal półtorej minuty, ale samej muzyki jest dosłownie półtorej minuty i nie wnosi ona kompletnie nic, zwłaszcza gdy po chwili wchodzi znakomity "Rats" oparty na skocznym riffie, szybkiej perkusji i bogatym klawiszu. To kawałek, który kojarzy się z latami 80tymi, z jednej strony ówczesną stylistyką samego Michaela Jacksona, ale także uwielbianą przez Forge'a Abbą, ale przede wszystkim kojarzącym się z Queen. To także nie tylko skoczny, hard rockowy killer, ale także kawałek niezwykle przebojowy, o tanecznym wręcz charakterze, co zresztą kapitalnie pokazuje świetny teledysk. Dorównuje mu następujący po nim "Faith" o mniej skocznym, bardziej surowym, mrocznym i posuwistym tempie, ale równie ciepłym, radiowym wręcz brzmieniu uwydatnianego klawiszami i wysokim głosem Forge'a czy też raczej Kardynała Copii. Do udanych zdecydowanie należy także "See the Light" o znacznie delikatniejszym, balladowym brzmieniu. Tak się dzieje jednak tylko z początku, bo już po chwili wchodzi ostry riff, a cały kawałek nieco przyspiesza, ale jednocześnie pozostaje w delikatnym, bujającym tonie. Sporym zaskoczeniem może być numer kolejny, czyli całkowicie instrumentalna "Miasma" również zaczynający się dość niewinnie, ale szybko przyspieszający i ponownie uderzający w taneczne rejony, ale także przypominający zarówno o pierwszej jeszcze w jakimś topniu zakorzenionej w stylistyce Mercyful Fate, jak i o albumie "Meliora". Sprawne tempo, klawiszowy bardzo klimatyczny pasaż, miłe dla ucha gitary a pośród nich mimo wszystko jakaś smutna, melancholijna nuta, kapitalnie zresztą podkreślona w finale partią saksofonu. Na szóstej pozycji znalazł się "Danse Macabre" również w atrakcyjny sposób łączący klawiszowe, niemal taneczne brzmienia z ostrzejszymi gitarami i delikatnymi radiowymi melodiami rodem wyjętymi z twórczości Abby, ale przełożonych na rockowy język. I na tym praktycznie, to co dobre na najnowszym albumie się kończy.


Drugą połowę płyty zaczynamy numerem "Pro Memoria" który zaczynają delikatne usypiające smyki, następnie przechodzą w senną i spokojną piosenkę o tym, że należy pamiętać o przemijaniu i umieraniu. Wszystko zbudowane wokół niespiesznego tempa o lekko kołysankowym brzmieniu i to nawet w swoim najintensywniejszym i najszybszym fragmencie. W porównaniu do energicznego "Rats" wyraźnie stawia się tutaj na liryzm, delikatność i balladowy charakter, który ciekawie koresponduje z tematyką utworu. To dobry kawałek, ale mogący być sporym zaskoczeniem biorąc pod uwagę mocny wstęp pod postacią wspomnianego singla. W kolejnym noszącym tytuł "Witch Image" można zacząć się nudzić. Cardinal Copia z zespołem miesza tutaj odrobinę żywszego grania z delikatnymi fragmentami, ale nie czuje się tutaj odrobiny świeżości, energii czy pomysłu na kawałek. Drugi instrumentalny to z kolei "Helvetesfönster" ("Window to Hell") wraca do kołysanek, miłych i łagodnych dźwięków w którym brakuje mroku i uderzenia, a to które się pojawia jest po prostu nudne. Powtarza się tutaj niektóre elementy z poprzednich numerów pod względem melodycznym jakby miała to być jakaś klamra z poprzednimi numerami, ale moim zdaniem wypada ona słabo. Brzmi on tak, że nadałby się idealnie do puszczania w windzie - a to nie jest dobra rekomendacja.  Przedostatnim numerem na wersji podstawowej jest "Life Eternal" będący kolejnym Abbową balladka o leciutkim, płynącym i niespiesznym tempie. Dopełnieniem obrazu rozpaczy jest zaś miałki tekst i kompletny brak dawnej mrocznej stylistyki, albo nawet tanecznego charakteru "Rats". Żałobny kondukt na chwilę zmienia tempo i zaczyna pląsać przy pierwszym z dodatków czyli bardzo ciekawej wersji "It's A Sin" z repertuaru Pet Shop Boys. Ghost doskonale radzi sobie z coverami, zwłaszcza tymi nie oczywistymi i zdecydowanie należącymi do innego typu muzyki. Ten numer jest iście porywający i moim zdaniem, nawet lepszy od oryginału. Obrazu smutku i goryczy dopełnia jednak cover drugi, czyli "Avalanche" zabrany z repertuaru Leonarda Cohena i tylko chwali się ekipie Kardynała Copii za to, że nie zabrali się za "Hallelujah". Wieje niestety nudą.

Ocena: Ostatnia Kwadra
Na "Prequelle" wyraźnie słychać spadek formy, brak pomysłu na numery i zbyt oczywiste postawienie na pop, który w wielu miejscach wypada tutaj nieciekawie. Gdyby wybrać z całego materiału kilka najlepszych numerów, z "Rats" na czele powstałaby mocna epka, a tak powstał rozwleczony i nudny album, którego choć słucha się nieźle i przyjemnie, głównie ze względu na sprawność instrumentalną, techniczną i brzmieniową, to wyraźnie brakuje tutaj czegoś co przykułoby uwagę na dłużej. Nie chcę mówić, że Ghost się skończył, ale na pewno się zgubił i mam nadzieję, że odnajdzie swoją tożsamość, bo najnowszy materiał niestety głównie rozczarowuje i pokazuje Kardynała Copię jako nudziarza, co zaś zakrawa na paradoks, skoro jednak potrafi całkiem nieźle tańczyć. Szkoda.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz