Od paru lat ktoś wieszczy koniec rocka, ale osobiście uważam, że rock ma się dobrze. Oczywiście nie jest już może tak popularny jak miało to miejsce jeszcze te dwie dekady temu. Nie ma miejsca na nowe patenty czy wywracanie do góry nogami gatunku i świadomości ludzi. Często żeby nagrać świetną rockową płytę wystarczy po prostu nagrać świetną płytę. Idealnym przykładem może być Royal Blood, które w tym roku przypomniało o sobie swoim drugim albumem czy weterani z lat 90, czyli grupa Queens Of The Stone Age powracająca ze swoim siódmym krążkiem, o której w zasadzie nie chciałem pisać, ale płyta porwała mnie do tego stopnia, że szybko zmieniłem zdanie i postanowiłem się również zabrać za recenzję. Sprawdźmy jak jest z tym rockiem - czy rzeczywiście umarł?
1. Royal Blood - How Did We Get So Dark
Przy okazji debiutu pisałem o nich już kiedy tak naprawdę kurz wokół nich trochę opadł i chyba już wszyscy poza mną ich znali. Nie powiem, samo granie było naprawdę bardzo dobre i mimo doskonale znanych patentów świeże. Na drugi album kazali czekać prawie trzy lata i znów wita nas czarno-biała okładka. Dalej jest to basowo-perkusyjny duet, dalej jest dynamicznie, surowo, garażowo, ale i jeszcze bardziej efektownie i melodyjniej.
Otwiera znakomity utwór tytułowy bliski zarówno klimatem The White Stripes, ale i do U2 z lat 90. Jest szybko, energicznie i porywająco. Bardzo dobrze wypada następujący po nim "Lights Out" o nieco wolniejszym, mroczniejszym zabarwieniu. Całość brzmi tak kapitalnie, że ciężko uwierzyć że faktycznie to tylko bas i perkusja. Równie udany jest "I Only Lie When I Love You", który ponownie jest odrobinę wolniejszy, ale i bardzo zadziorny zarazem. Jest w nim coś z alternatywy, ale i z klasycznego punk rocka. Mroczniej i powolniej robi się ponownie w kolejnym kawałku, czyli "She's Creeping", by rozpędzić się w szybszym refrenie wyjętym gdzieś z płyt U2. W podobnym klimacie utrzymany jest skoczny "Look Like You Know", który jednocześnie zachwyca dość progresywnym podejściem jak na alternatywne granie w znacznym stopniu rozwijając patenty wypracowane choćby przez takie Arctic Monkeys. Bardzo udany, w duchu otwierającego numeru tytułowego, jest "Where Are You Know?" w którym słychać jak rozwinął się ten duet pod względem kompozycyjnym - gitarowy riff kontrastowany jest innym, a całość układa się w znakomitą całość. Znów się wierzyć nie chce, że to tylko dwóch muzyków. Płynne przejście w wolniejszy "Don't Tell" łączący w sobie coś z ballady i coś z zadziornego punkowego numeru jest fantastycznie zbalansowany. Energetycznie, przebojowo i ponownie stylistycznie w sposób zbliżony do The White Stripes, do U2 ale także do Dinousaur Jr. czy do Queens Of The Stone Age robi się w "Hook, Line & Sinker". W przedostatnim panowie nawet na moment nie łapią zadyszki i ponownie porywają nie swoimi pomysłami, które znakomicie i odświeżająco potrafią zagrać we dwóch. "Hole In Your Heart", bo o nim mowa, zawiera tez jedno novum w ich muzyce - klawisze. Oczywiście, nie zatrudnili trzeciego człowieka tylko zrobili to sami. Efekt? Nieco dyskotekowy, chłodny, ale i zarazem bardzo energiczny balladowy, trochę popowy kawałek. Na koniec pojawia się "Sleep", którego nie powstydziliby się weterani z Dinosuar Jr.
Royal Blood to zespół, który mimo sięgania po sprawdzone patenty i posiadania zaledwie dwuosobowego składu bardzo zgrabnie potrafi odświeżyć alternatywną, garażową stylistykę. Słychać, że jest też zespół, który poszukuje w tym graniu świeżości, bo rozwinęli się zarówno pod względem kompozycyjnym jak i brzmieniowym. Trwający niespełna trzydzieści cztery minuty album należy do tych, które wchodzą bardzo gładko i właściwie nie potrafią znudzić. To w znacznej mierze bardzo proste granie, ale chwytające za serducho, bardzo słuchalne, przebojowe i podane w bardzo przebojowy, energetyczny i świeży sposób. Ocena: 8/10
2. Queens Of The Stone Age - Villians
Tej grupy nikomu nie trzeba przedstawiać, oczywiście znam ją i bardzo szanuję choć przyznam się bez bicia, że nie słyszałem wszystkich ich płyt w całości. Na nową płytę wpadłem zupełnie przypadkiem (a te jak wiemy nie istnieją) na youtubie w zaledwie kilka dni po premierze i z miejsca zostałem absolutnie przez nią porwany. W takich graniu ostatnio porwała mnie tylko ostatnia płyta wspomnianego już Dinosaur Jr, a mianowicie "Give The Glimpse Of What Yer Not" do której wciąż wracam z nieukrywaną radością. Najnowsze wydawnictwo grupy Josha Homme'a to taki stylistyczny konglomerat, który żongluje schematami i odniesieniami, ale robi to w sposób absolutnie fenomenalny i porywający.
Kapitalna jest już okładka płyty, bo przedstawiająca samego Szatana, który zakrywa dłońmi twarz Homme'a, który jest tutaj jednocześnie Davidem Bowiem, bowiem jemu podobno został też poświęcony jeden z numerów na płycie. Do każdego numeru również panowie przygotowali osobną rysunkową oprawę, która kapitalnie oddaje klimat każdego z numerów. niezwykle porywający jest otwierający płytę "Feet Don't Fail Me". Nieco mechaniczny, powolny początek, który wyłania się z ciszy, nabiera tempa, po czym eksploduje gitarowym riffem. Do tego świetny nieco elektroniczny ton klawiszy i taneczny rytm. Po żywiołowym i bardzo współczesnym (flirtującym wszak ze stylistyką którą na nowo odkrywa opisany wyżej Royal Blood) początku dalej jest jeszcze lepiej. "The Way You Used To Do" kapitalnie opiera się na surowym gitarowym rytmie, pulsującej elektronice i niespiesznym tempem, który niemal jednoznacznie kojarzyć by się mógł zarówno z Royal Blood jak i Dinosaur Jr. Porywające. W następującym po nim "Domesticated Animals" Homme z ekipą składają z kolei wyraźny hołd Davidowi Bowiemu - skrzy się on od fantastycznego budowania napięcia, świdrujących riffów, klawiszowego tła nadającego nieco dyskotekowego rytmu, ale i nieco charakteru (zwłaszcza w liniach wokalnych) który można by powiązać ze zmarłym półtora roku temu artystą. Melodyjniej i jeszcze bardziej harmoniczniej robi się w "Fortress", który zaskakuje wykorzystaniem małej orkiestry smyczkowej, nastrojem i ponownym flirtem ze stylistyką której nie powstydziłby się Bowie.
Jednym z najfajniejszych kawałków na płycie jest rozpędzony "Head Like A Haunted House" bawiący się stylistyką rockabilly, ale również przypominający o supergrupie Them Crooked Vulture, w której Homme udzielał się razem z Davem Grohlem i Johnem Paulem Jonesem. Bardzo udany jest "Un-Reborn Again", który mieni się elektroniką, gitarowymi surowymi zagrywkami i rozszalałymi dodatkami - a to sekcją skrzypiec, a to trąbką wykorzystaną w finale czy nawiązaniem do muzyki... country. Po nim wpada "Hideway" który porywa ciepłym brzmieniem, lekkością i fantastyczną atmosferą. Dwa finałowe numery również nie odstają od całości i robią bardzo dobre wrażenie. "The Evil Has Landed" samym tytułem zdaje się flirtować z kulturową świadomością słuchacza. Tu znów, może nawet jeszcze mocniej, Homme przypomina o Them Crooked Vulture. Identyczna dynamika, kapitalna praca gitar, skoczna perkusja. Miodzio. Aż chce się wrócić do tamtej, chyba już zapomnianej debiutanckiej i jak na razie jedynej płyty, a przecież wydanej zaledwie osiem lat temu! Ostatni "Villians of Circumstance" to bodaj najmroczniejszy utwór. Najpierw usypia czujność smutnym początkiem mającym w sobie coś ze starych wodewilowych kawałków, a potem oczarowuje nas niespiesznym rozwijaniem, lekkim popowym wyrwanym jakby nieco z U2 uderzeniem i znów delikatnym niemal tanecznym rytmem i rozszalałym, niemal progresywnym szlifem końcówki.
Queens Of The Stone Age nie odkrywa na swoim siódmym albumie żadnego prochu, ale też nie musi tego robić. Homme bawi się tutaj stylistyką, brzmieniem, żywiołowością i spontanicznością, a przede wszystkim energią. To album skrzący się od fantastycznych zagrywek, melodii, pomysłów i mnóstwa odniesień, które odkrywa się za każdym odsłuchem. To płyta, która porywa i po prostu zostaje na dłużej, kolorowa, żywa i odjechana w każdym fragmencie. To płyta także, która wychodzi we właściwym momencie, bo swoją niezwykłością potrafi ogrzać w pierwsze jesienne dni, obudzić i pozytywnie nastawić do życia. Ocena: 9,5/10
Jednym z najfajniejszych kawałków na płycie jest rozpędzony "Head Like A Haunted House" bawiący się stylistyką rockabilly, ale również przypominający o supergrupie Them Crooked Vulture, w której Homme udzielał się razem z Davem Grohlem i Johnem Paulem Jonesem. Bardzo udany jest "Un-Reborn Again", który mieni się elektroniką, gitarowymi surowymi zagrywkami i rozszalałymi dodatkami - a to sekcją skrzypiec, a to trąbką wykorzystaną w finale czy nawiązaniem do muzyki... country. Po nim wpada "Hideway" który porywa ciepłym brzmieniem, lekkością i fantastyczną atmosferą. Dwa finałowe numery również nie odstają od całości i robią bardzo dobre wrażenie. "The Evil Has Landed" samym tytułem zdaje się flirtować z kulturową świadomością słuchacza. Tu znów, może nawet jeszcze mocniej, Homme przypomina o Them Crooked Vulture. Identyczna dynamika, kapitalna praca gitar, skoczna perkusja. Miodzio. Aż chce się wrócić do tamtej, chyba już zapomnianej debiutanckiej i jak na razie jedynej płyty, a przecież wydanej zaledwie osiem lat temu! Ostatni "Villians of Circumstance" to bodaj najmroczniejszy utwór. Najpierw usypia czujność smutnym początkiem mającym w sobie coś ze starych wodewilowych kawałków, a potem oczarowuje nas niespiesznym rozwijaniem, lekkim popowym wyrwanym jakby nieco z U2 uderzeniem i znów delikatnym niemal tanecznym rytmem i rozszalałym, niemal progresywnym szlifem końcówki.
Queens Of The Stone Age nie odkrywa na swoim siódmym albumie żadnego prochu, ale też nie musi tego robić. Homme bawi się tutaj stylistyką, brzmieniem, żywiołowością i spontanicznością, a przede wszystkim energią. To album skrzący się od fantastycznych zagrywek, melodii, pomysłów i mnóstwa odniesień, które odkrywa się za każdym odsłuchem. To płyta, która porywa i po prostu zostaje na dłużej, kolorowa, żywa i odjechana w każdym fragmencie. To płyta także, która wychodzi we właściwym momencie, bo swoją niezwykłością potrafi ogrzać w pierwsze jesienne dni, obudzić i pozytywnie nastawić do życia. Ocena: 9,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz