Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło. O pierwszej płycie tej grupy pisałem na łamach portalu WAFP! czyli We Are From Poland, przy okazji drugiego albumu recenzję już na LU napisał nie piszący już dla nas redaktor Łukasz Babski, tymczasem Obscure Sphinx, bo o tym zespole mowa, wydał swój trzeci studyjny krążek i znów przyszło mi o nich pisać, tym razem już u siebie. Czym zachwyca Wielebna z zespołem na "Epitafiach"?
Właściwie historia zatoczyła także koło w kontekście grafiki zdobiącej płytę, bo ponownie dominującą kolorystyką jest czerń i biel. Drzewa z "Anaesthehtic Inhalation Ritual" zastąpiła jednak symboliczna sylwetka, która płacze obfitymi łzami. Odcina się ona jednak wyraźnie od niepokojącej, kapitalnej okładki "Void Mother". Jej minimalizm jest jednak równie abstrakcyjny, co budzące grozę drzewa czy twarz. Kapitalnie też łączy się z najnowszym materiałem na który złożyło się zaledwie sześć utworów, z czego aż trzy przekraczające czas dziesięciu minut.
Na początek uderzenie z grubej rury, trwający trzynaście i pół minuty "Nothing Left". Wyłania się z mgły niepokojącym przestrzennym drone'owym zgrzytem osadzonym na wietrznym tle, by następnie czujność śpiocha rozbudzić energetyczną partią perkusji. Po chwili dochodzą gitarowe riffy, ale wciąż dominuje nad nimi świetnie brzmiąca perkusja. Powolne, duszne tempo i tony klimatu wylewają się z głośników od samego początku, ale gęsto robi się dopiero gdy gitary zaczną wydawać z siebie ponure, nisko strojone dźwięki i pojawi się wokal Wielebnej. Utwór kapitalnie jest też kontrastowany spokojniejszymi fragmentami jak choćby tym w którym słyszymy tylko gitarę akustyczną i płaczliwe zawodzenie Wielebnej mające w sobie coś ze słowiańskich lamentów, które po chwili znów przechodzą w potężną dawkę rwanych riffów i potężnej perkusji. Po tej mocnej dawce kapitalnej dusznej atmosfery Obscure Sphinx nawet nie myśli o tym żeby zwolnić, bo drugi nie dość że niemal tak samo długi (ponad dwanaście minut) to jeszcze równie intensywny.
"Memories of Falling Down", bo o nim mowa, również wyłania się z przestrzeni przeciągłym niemal filmowym szumem, by po chwili zniewolić budowaniem napięcia. Łagodny głos Wielebnej na tle klawiszy i gitarowo-perkusyjnego dusznego pasażu brzmi po prostu fenomenalnie. Wraz z płaczliwym zawodzeniem całość nabiera barw i intensyfikuje się, a następnie uderza ostrymi riffami, potężnymi bębnami i soczystym growlem Wielebnej. A końcówka oparta na samym riffie i znów łagodnym wokalem, który następnie narasta i rozwija się w iście progresywnym tonie jest wręcz znakomity. Po prostu mistrzostwo świata. Po nim seria trzech krótszych kawałków, którą otwiera nieco ponad siedmiominutowa "Nieprawota". Nieśmiało otwiera go partia gitary, ale po chwili znów robi się monumentalnie i duszno za sprawą perkusji i delikatnego przyspieszenia riffów i... przywalenia ścianą dźwięku z porywającym growlem Wielebnej na jej tle. To utwór który wżyna się w czerep, oplata ramionami zakończonymi pazurami i nie chce puścić.
Równie intensywny jest "Memorare", który otwierają dźwięki dzwonu wbite w drone'owy szum gitary, który ponownie wynurza się z ciszy i kapitalnie, monumentalnie buduje duszną atmosferę pochodowym rozwinięciem. Gdy już następuje mocarne uderzenie pełnym instrumentarium można mieć pewność, że będzie się całkowicie kupionym tym co się słyszy. Najkrótszy na płycie, bo trwający nieco ponad pięć minut, "Sepulchre" również w niczym nie odstaje od reszty zaprezentowanego materiału. Otwiera go świetna nisko strojona melodyjna partia gitary, która wraz z wokalem Wielebnej zaczyna delikatnie bujać. Jednak niech nikogo to usypianie czujności nie zmyli, ani nie przerazi, Obscure Sphinx ponownie konsekwentnie buduje tutaj atmosferę i napięcie: mocne uderzenie z fantastycznym growlem zachwyca wyważeniem kolejnych partii i poszczególnych instrumentów. Marzeniem ściętej głowy jest, by w radiu leciała taka muza, dlatego proponuję podczas słuchania tego utworu (a nawet całej płyty) słuchać na całym regulatorze. Miodność! Ostatni utwór jest niczym klamra całego albumu, bo wracamy do rozbudowanej suitowej formuły. "At the Mouth of the Sounding Sea" trwa równe dziesięć minut i znów wyłania się z ciszy niepokojącym, dusznym riffem gitary w iście filmowym tonie, powoli rozpędza się i znów zniewala atmosferą i growlem Wielebnej. Kolejne zwolnienia i rozbudowane ostre rozwinięcia ponownie mają w sobie sporo z progresywnego grania, ale o jakiejkolwiek nudzie czy masturbowaniu się nieskończoną ilością fraz nie ma mowy.
Nie mam wątpliwości, że Obscure Sphinx to jeden z najciekawszych zespołów w swoim gatunku, ale także fenomen krajowy, który mam nadzieję będzie szeroko kojarzony na całym świecie. Tworzą dźwięki nie łatwe, ale absolutnie porywające, pełne mroku, tajemnicy i emocji. Efekt kapitalnie potęguje soczyste, świeże brzmienie i znakomicie selektywna perkusja, która nie stanowi tutaj jedynie dodatku, a razem z pozostałymi instrumentami systematycznie buduje tę ponurą, ale niesamowitą atmosferę gdzie nieliczne jasne fragmenty coraz mocniej tylko się jarzą w ciemnościach nie pozwalając na ucieczkę. Wreszcie "epitaphs" udowadnia mocną pozycję Obscure Sphinx, które trzecią płytę znów pokazuje ogromną klasę. To także płyta, która podobnie jak poprzedniczka z całą pewnością będzie często odwiedzała słuchawki czy odtwarzacze wielu z Was - dla mnie najważniejsza polska płyta roku szczodrego, nie tylko w swoim gatunku, ale chyba ze wszystkich które miałem okazję usłyszeć. Brawa i owacje na stojąco! Tak trzymać! Ocena: 10/10 !
O "Anaesthetic Inhalation Ritual" na LU można przeczytać tutaj, a o "Void Mother" tutaj. Obscure Sphinx będzie można zobaczyć i posłuchać już 27 stycznia w gdyńskim Uchu - nas nie zabraknie, zdjęć i relacji z koncertu także.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz