wtorek, 6 grudnia 2016

Weekend Węgierski XXXII: Thy Catafalque (12) Neolunar - Neolunar (2016)


Czas na grudniowe spotkanie z muzyką Tamasa Katai, tym razem już dwunaste w ramach podcyklu o Thy Catafalque. Tym razem będzie o najnowszym projekcie o nazwie Neolunar, którego premiera miała miejsce w lipcu nieuchronnie mijającego roku szczodrego. Podobnie jak w przypadku opisanej w poprzedniej odsłonie płycie solowej nie ma tutaj brzmień metalowych, choć nadal skrzy się w nim od różnych stylistycznych odniesień. Dźwięki z pogranicza elektroniki, jazzu, popu i dark wave układają się tutaj w filmowy soundtrack do podróży przez miasto, noc i sen. Gotowi na nocny kurs londyńskim metrem?

Tajemnicza już jest sama nazwa, która idealnie łączy się z konceptem podróży przez nocne miasto oświetlone światłami neonów, migającymi od niechcenia lampami i pogrążającym się w sennym marazmie, raz po raz przerywanym mignięciem światem czy śmiechu wracających z imprezy lekko podpitych młodych ludzi. Możliwe, że to właśnie z niej wraca kobieta, która widzimy na zdjęciu z okładki. Wpatrzona w okno pociągu albo nocnego autobusu myśli już tylko o tym, by wrócić do domu po całym dniu, może jeszcze uraczy uśmiechem któregoś z chłopaków, który jeszcze macha jej na pożegnanie i coś niezrozumiale wykrzykuje. W jej oczach jest jednak nie tylko zmęczenie, ale też smutek - jedna z tych występujących u Tamasa na każdej płycie niejednoznaczności, która dogłębnie przenika dźwięki, słowa i postacie liryczne występujące w jego muzycznym świecie. Nie inaczej jest na "Neolunar".


Słychać to doskonale w otwierającym płytę przepełnionym smutkiem, melancholią i senną, lekko kołysankową atmosferą "Through Immense Halls of Sleep" w którym delikatna elektronika leniwie pulsuje, tyka zegarem i przenika do "Neolunar Architecture" mającego w sobie coś z dawnego Thy Catafalque czy stylistyki lat 80, która w ostatnim czasie znalazła upust u takich artystów jak Carpenter Brut czy nawet u samego Johna Carpentera. Dyskotekowe pulsacje i migoczące w oknach światła przypominają te rozświetlone od ruchu obrazki z filmów Godfreya Reggio. Podobnie jest w "Avenues (The Way We Leave)" choć w tym ewidentnie pobrzmiewają nuty pełne melancholii, smutku i głębszego zastanowienia nad życiem. Wprawne ucho wyłapie dźwięki znane z wczesnych płyt Thy Catafalque czy projektu Darklight, ale z jednej strony podane w łagodniejszej formie, a z drugiej dopełnionej żywszym brzmieniem. Niezwykły jest utwór czwarty "Reading Room Rendezvous" mający w sobie coś ze starych francuskich filmów Jeana Luca Godarda. Spotkanie w bibliotece to dźwiękowy zapis spojrzeń, uśmiechów, tańców i pełnych namiętności miłosnych uniesień pomiędzy półkami wypełnionymi książkami, ale jednocześnie bije z nich poczucie, że nawet takie chwile mają swój koniec i często trzeba wrócić do codzienności szybciej niż by się oczekiwało. W głowie pozostaje zaś pytanie - czy to wydarzyło się naprawdę, czy było tylko obrazem bujnej wyobraźni naszej bohaterki lirycznej. 

Wychodzimy na ulicę i wnikamy w miasto. "A Város/The City" jak zatytułowany jest utwór piąty nie rezygnuje z elektroniki, ale ma w sobie znacznie więcej z jazzu czy nawet zimno falowego popu, bardzo bliskiemu new romantic mogąca kojarzyć się także z tą spod znaku Duran Duran. Tu pojawia się także piękna i tęskna partia saksofonu. W kolejnym numerze opuszczamy na chwilę Londyn i udajemy się do Niemiec, by przejechać się na trasie Monachium - Hamburg. Ponownie wita nas rozedrgana elektronika gdzieś z lat 80 wspomagana szybkim bitem perkusji. Zadziwia w nim swoboda z jaką Tamas porusza się po tak odmiennych od siebie gatunków do jakich zdążył przyzwyczaić na swoich dotychczasowych płytach, a jednocześnie konsekwentnie zmierzając w tym kierunku. Skoczne, dyskotekowe brzmienie tej podróży choć pełne kolorów migających za szybami i oślepiających świateł ma w sobie także sporo z refleksji, przemyśleń i wspomnianego już smutku. Zbliżony klimat panuje w świetnym "Haar", który znów przypomina trochę twórczość Duran Duran, a nawet eksperymenty Kraftwerk. To jeden z tych utworów, które będą Wam się zapętlać w głowie mimo niesłuchania w danym momencie płyty Neolunar.



Po nim następuje "Sand Into Wave", którego tytuł można rozpatrywać w różny sposób - nie tylko jako piasek rzucany w morską falę, ale także jako piasek rzucany na falę dźwięku, a także na fale w której płyniemy przez nasze sny i codzienne miejskie sprawy. Tu choć jest dość chłodno i wolniej  niż w poprzednich,  jest równie energetycznie (świetny bit, który doskonale uzupełnia się elektroniką i gitarowym riffem). Ciepła, ale niepozbawiona melancholii elektronika wita nas w "Stations". Siedząc w pociągu obserwujemy mijane po drodze kolejne stacje  - jedne puste i senne, pozbawione jakichkolwiek śladów życia, być może nawet całkowicie zapomniane przez egzystencję, inne pełne ludzi czekających na przyjazd swojego pociągu zgodnie z jakimś porannym rozkładem jazdy. To także numer o stacjach w naszym życiu - pełen pulsacji, przyśpieszonego rytmu stukotu i wreszcie wyciszenia, gdy pociąg wreszcie wjeżdża na właściwy peron. Płynne przejście do ostatniego, bodaj najsmutniejszego na płycie "Blue Swans". Ten trwający sześć i pół minuty (najdłużej na albumie) numer przypomina swoim klimatem to, co Tamas zawarł na "Erika Szobaja". Całość płynie delikatnym, niespiesznym rytmem i przejmującą melodią saksofonu, a następnie przepełnionym smutkiem lekkim wokalem. To utwór pełny przestrzeni unoszącej się już poza czasem czy percepcją, a jednocześnie idealnie podsumowujący całą podróż.

Jasna strona muzyki Katai, choć niepozbawiona charakterystycznej dla Tamasa dawki przemyśleń i melancholijnych, smutnych nut, znalazła na tej płycie swoje najpełniejsze i najpełniejsze zobrazowanie, nie tylko pod względem dźwiękowym czy brzmieniowym, ale także właśnie pod względem przekazywanych słowem i nastrojem treści. To płyta idealna nie tylko puszczenie późnym wieczorem przed pójściem spać, gdy trzymacie w ręku kubek z ciepłą herbatą z dzikiej róży, ale także do nocnych powrotów środkami komunikacji miejskiej. To płyta, jak zwykle u Tamasa, nastawiona na refleksję nad przemijaniem, odchodzeniem i tym, co nieuniknione i niemal zawsze bolesne. Wreszcie, to materiał, który spodoba się także tym, którzy dotąd nie znali muzyki Tamasa Katai lub od niej stronili z powodu niezbyt przystępnej stylistyki wokół której się dotychczas obracał. Mam nadzieje, że na Neolunar na tym jednym krążku się nie skończy i jeszcze usłyszymy coś z tej jaśniejszej strony węgierskiego muzyka, który zamieszkał w Edynburgu. Ocena: 8/10


Całej płyty można posłuchać między innymi na bandcampie Neolunar.

Przypominamy o tym, że zbieramy pytania do Q&A Styczeń/Luty 2017!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz