Związku z nadejściem zimy, ogłaszamy powrót do skrótowców! |
W najnowszej edycji W NiewieLU Słowach o koncertowej płytce nu metalowego zespołu z Chicago, szaleństwach na skrzypcach z domieszką elektroniki oraz grungowo - rockowym albumie z dziewczynką z "Grinch'a" (tego z Jimem Carrey'em) na wokalu.
Disturbed - Live At Red Rocks (2016)
Pierwsze koncertowe wydawnictwo ze stajni Disturbed. Muszę przyznać, że setlista koncertu wygląda imponująco. Znalazły się w niej najlepsze kawałki kapeli (jedyne czego mi zabrakło to utworu "Asylum"). Zaskakujące w niej jest to, że nie zawiera wiele utworów z najnowszego wydawnictwa grupy ("Immortalized"). Jest to porządny koncert, jednak nie da się nie zauważyć, że brakuje nieco kontaktu z publiką. David Draiman zwraca się do publiki może z 3-4 razy podczas całego show. To co mi jednak najbardziej przeszkadza to wokal Draimana. Rozumiem że nieco się zestarzał i nie wymagam, by śpiewał jak na początku kariery. Jednak nie da się odnieść wrażenia, że nieco oszczędza głos (mniejsza ilość śpiewania na chrypie, większość śpiewana czysto). Zniknął też charakterystyczny dla niego krzyk (OHWAHWAHWAHWAH - słuchacze Disturbed wiedzą o co mi chodzi), a zastąpiony jest... bo ja wiem czym? Jakimś wysokim screamem chyba, który o ile w "Down With The Sickness" jeszcze nie jest aż tak zły (ale daleko mu do słynnego krzyku), o tyle w "Stupify" jest gorzej (jednakże tutaj muszę pochwalić interakcje z tłumem na początku drugiej zwrotki), a przy "The Game" miałem wrażenie, że słucham głośnego kwakania kaczki. To naprawdę nie brzmi dobrze. Jak zatem wypada ta płyta? Bez szału szczerze mówiąc. Jak ktoś lubi albumy koncertowe to warto się mu przyjrzeć, ale nie warto od razu lecieć po niego do sklepu. Jest to przyzwoity koncert, ale nic poza tym. Bez oceny
Lindsey Stirling - Brave Enough (2016)
Energiczna skrzypaczka powraca i szczerze mówiąc... nie zaskakuje. Najnowsze dzieło Stirling to ponownie połączenie szalonych melodii na skrzypcach z elektroniczną muzyką. Połączenie to w jej wykonaniu wychodzi nad wyraz zgrabnie, jednak już to słyszeliśmy. Tym co rzuca się w ucho na najnowszym wydawnictwie to znacznie większa ilość utworów śpiewanych (jest ich aż 8 na 14 kawałków). Mam z tą płytą dokładnie taki sam problem jak z jej poprzedniczką. Jest dla mnie za długa. Pomimo tego, że muzyka jest ciekawa, to po pewnym czasie zaczyna nam się zlewać w jedno i mamy nieprzyjemne uczucie przeciągnięcia. Jeśli więc lubujecie się w muzyce Lindsey to zdecydowanie warto jest dać płycie szanse. Jest to porządna pozycja, jednak nużąca przy dłuższym obcowaniu z nią. Jeśli zaś ktoś chciałby rozpocząć swoją przygodę z muzyką panny Stirling to dalej mimo wszystko polecałbym poprzedni album, czyli "Shatter Me". Ocena: 6,5/10
The Pretty Reckless - Who You Selling For (2016)
Poprzednia płyta grupy naprawdę mnie urzekła. Nie była może dziełem wybitnym ale trafiła do mnie swoimi melodiami, więc z ciekawością wyczekiwałem kolejnego albumu. Na najnowszym krążku zespół postawił na sprawdzone metody i nie kombinował zanadto. Najnowszy krążek jest chyba najspokojniejszym w ich dorobku. Bardzo przypadło mi do gustu rozpoczęcie albumu (partia fortepianu z wokalem Taylor Momsen stwarza niepowtarzalny klimat klubu jazzowego). Szkoda tylko że zespół nie zdecydował się na pociągnięcie tego motywu trochę dalej. "Oh My God" z początku to stanowczo najbardziej energiczny kawałek na płycie. Bardzo dobry kawałek warto nadmienić. Jednak przy reszcie materiału wygląda na lekko wyrwany z całości. Cała płyta sprawia wrażenie zrobionej nieco pod radio, przyjemne melodie wpadają nam w uszy, jednak w większości równie szybko z nich ulatują. Na pochwałę zasłużył sobie co prawda "Wild City" z jazzowo - bluesowym feelingiem, a także końcówka płyt, a w szczególności klimatyczny "Already Dead". Ostatni kawałek na krążku pt. "Mad Love" także błyszczy. Klimatyczny bas i interesująca partia wokalu od razu mnie kupiła i aż żałuję, że więcej tego typu utworów się nie pojawiło na tej płycie.
Nie zmienia to jednak faktu, że środek płyty wydaje się nieco pusty. W chwili kiedy piszę te recenzje, cały czas leci mi w słuchawkach omawiana płyta i... już nie pamiętam praktycznie nic z początku. Jeżeli po przesłuchaniu płyty nie kojarzymy praktycznie jej połowy to zdecydowanie jest coś nie tak. Potencjał gdzieś tam był, ale jakoś się rozmył w trakcie tworzenia płyty. Szkoda bo liczyłem na znacznie więcej. Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz