środa, 23 marca 2016

Myrath - Legacy (2016)


Kiedy myśli się o metalu progresywnym raczej nie patrzy się dalej niż po Ameryce czy Europie. Zupełnie nieznane są u nas zespoły z Afryki, które raczej nie przebijają się do szerszej świadomości słuchaczy, jednym z nielicznych wyjątków jest tunezyjska grupa Myrath, która pod koniec lutego wydała swój czwarty album studyjny. Czym różni się od innych grup obracających się w tym gatunku?

Na to pytanie da się odpowiedzieć właściwie od razu - w swojej muzyce zawierają sporą ilość elementów orientalnych podobnych do tych, które można spotkać w Amaseffer, Orphaned Land czy Melechesh. Sprawia to, że ich propozycja jest zupełnie inna od tej, którą zwykle dostaje się w szeroko pojętej muzyce progresywnej, w tym wypadku niekoniecznie sięgającej po brutalne, techniczne death metalowe środki, ale nie stroniącej od intrygująco podanych ostrych riffów i niespotykanych harmonii oraz rozwiązań, a nawet nawiązań gatunkowych do choćby Symphony X czy Dream Theater. Debiutowali jeszcze jako Xtazy w 2005 roku epką zatytułowaną "Double Face", która była dostępna tylko w Tunezji. Rok później zmienili nazwę na Myrath co w języku arabskim oznacza dziedzictwo. Pod tą nazwą debiutowali w 2007 roku pełnometrażowym albumem "Hope", a następnie trzy lata później dali się także poznać europejskim słuchaczom za sprawą "Desert Call", które następnie zostało zastąpione przez "Tales of the Sands" z 2011 roku. Najnowszy będący właściwie albumem "self-titled" nosi tytuł "Legacy" i został wydany 19 lutego.

To, co zwraca uwagę to świetna z jednej strony minimalistyczna, a z drugiej szczegółowa i przyciągająca uwagę okładka. Ponownie opalizujące tło, których w tym roku zdaje się nie brakować, jednak tym razem zamiast koloru czerwonego wykorzystano kolor złoty i wygląda to znakomicie. Od pierwszego zaś numeru słychać, że zespół wyraźnie znalazł już na siebie sposób, nie jest to już tylko coś podobnego do Symphony X z odrobiną egzotycznych orientalnych wstawek, a wyraźny krok do przodu, nie tylko dla grupy, ale także dla tego typu eksperymentów brzmieniowych i gatunkowych. Pierwszym numerem jest instrumentalna introdukcja "Jasmin" która przecudnie w album wprowadza filmowym klimatem i bogatym aranżem, by po wybrzmieniu ustąpić miejsca świetnemu "Believer". Bardzo dobre brzmienie i wpadająca w ucho melodia rozpięta na orkiestracji, oryginalnych gitarowych riffach i przebojowym szlifie po prostu nie może się nie podobać. Do tego wcale nie jest długi, bo nie trwa nawet pięciu minut, a dzieje się w nim naprawdę dużo. Uderzenie następuje dopiero w kolejnym, czyli w "Get Your Freedom Back". Energetyczny początek i bogate brzmienie wbijają w fotel. Fantastyczny jest również zróżnicowany wokal Zahera Zorgati, który śpiewa w Myrath od drugiej płyty studyjnej.

Lżejszy, z filmowym za sprawa orkiestry zacięciem jest "Nobody's Lives". Zupełnie inne podejście do progresywy jest tu słyszalne nie tylko w aranżu, ale i w niezwykłym orientalnym tle. To przepiękne i niespotykane w tym gatunku doświadczenie, które z płyty na płytę jest coraz wyraźniejsze, głębsze i donioślejsze. Wspaniale jest również w kolejnym "The Needle" gdzie następuje ciężkie, pochodowe i w dodatku mroczne uderzenie z bardzo udanym, efektownym rozpędzonym i melodyjnym rozwinięciem. Żeby było tego mało jest też zwolnienie, które przywodzić może na myśl Toola i Soen. O jakimkolwiek kopiowaniu jednak mowy nie ma. Filmowo i bardzo nastrojowo robi się w balladzie "Through Your Eyes", Tu z kolei nie ma mowy o nadmiarze cukru, czego w takich numerach nie trawię. Mocniej i z wyraźnym epickim rozwinięciem, a do tego z fantastyczną solówką na orientalnym orkiestrowym tle. Nie ustępuje także "I Want to Die", który ponownie za sprawą orkiestry zyskuje filmowy wymiar i delikatnie może miejscami przywodzić fragmenty znane z Dream Theater, ale tu także nie ma mowy o kopiowaniu, bo Myrath ma własny charakterystyczny styl, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Im bliżej końca płyty tym bardziej można się utwierdzić w przekonaniu z jak niezwykłą płytą i zespołem ma się do czynienia.


Dobitnie potwierdza to znajdujący się na pozycji dziewiątej "Duat". Jego rzewny, smutny wstęp jest po prostu piękny i bynajmniej nie ma uśpić naszej czujności. Gdy już następuje rozwinięcie do szybszego, melodyjnego gitarowo-orkiestrowego pasażu możecie złapać się na tym, że nie będzie chciał wyjść Wam z głowy. Ponownie warto zwrócić na wszechstronny i naprawdę zdumiewający wokal Zorgatiego. "Endure the Silence", który następuje po tymże otwiera winylowy szum i frywolna partia klawiszowa, która nie powinna nikogo swoim charakterem zmylić, bo po chwili uderza kolejną porcją melodyjnych filmowych gitarowo-orkiestrowych dźwięków. Warto zwrócić uwagę na świetną partię basu za którą odpowiedzialny jest Anis Jouini. O nudzie nie ma wręcz mowy. Po nim gładko wpada przedostatni na płycie "Storm of Lies". W nim znów jest szybciej, epicko i odrobinę w klimacie Symphony X. Instrumentalnego pasażu na końcu nie powstydziłaby się zarówno wspomniana grupa, jak i Dream Theater, które przy tej płycie przegrywa z kretesem. Na zakończenie pojawia się jeszcze "Other Side", który ponownie balansuje gdzieś pomiędzy Symphony X a Toolem. Po prostu coś fantastycznego.

Myrath nie należy do szczególnie znanych zespołów w swoim gatunku, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę. Muzyka, którą tworzą Tunezyjczycy jest świeża i przemyślana. W przepiękny sposób łączą oni orkiestrę, orientalne i progresywne elementy. Nie ma poczucia, że gdzieś się coś podobnego słyszało (chyba, że na wcześniejszych płytach zespołu), jednak tu poszli jeszcze bardziej do przodu. Muzyka jest bardzo zwiewna, przejrzysta, ostra i delikatna zarazem, a przy tym bardzo przebojowa. Nie wszystkim jednak stylistyka i towarzysząca muzyce Myrath aura przypadnie do gustu, bo może się wydawać ona nieco przaśna, wręcz słodka przez te orientalne orkiestrowe melodie, które tutaj są pełnoprawnym obok gitar, perkusji i klawiszy elementem, a nie jedynie tłem czy dorzuconym naprędce dodatkiem. Dla mnie jest to rzecz bardzo dobra, odświeżająca moje myślenie o muzyce progresywnej i folkowej, choć nie genialna. Rzecz obok której nie da się przjeść obojętnie. Polecam. Ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz