Dziewięć lat trzeba było czekać na nowy studyjny materiał od Diamond Head, najbardziej znanej z faktu, że na początku swojego istnienia na ich utworach wylansowała się Metallica. Nie ma bowiem chyba osoby, która nie zna takich utworów jak "Am I Evil", "The Prince" czy "Helpless" właśnie w wersji tej kapeli, która skradła sławę kolegom z Diamond Head. Obecnie zespół działa nieprzerwanie od reaktywacji w 2002 roku, w którym dwa lata później na dekadę oryginalnego wokalistę Seana Harrisa zastąpił Nick Tart. To właśnie z nim wyszły dwie płyty studyjne, które nieco niesłusznie uznawane są za niewypały. Kiedy Tart zdecydował się odejść z grupy, zastąpił go Rasmus Bom Anderson. To właśnie z nim zrealizowano kolejną płytę legendarnej kapeli, zatytułowaną po prostu "Diamond Head"...
Dwa poprzednie albumy Diamond Head zrealizowane z Nickiem Tartem na wokalu "All Will Be Revealed" z 2005 i "What's In Your Head?" z 2007 otworzyły zupełnie nowy rozdział w historii tej nieco zapomnianej, ale zasłużonej formacji. Nowocześniejsze brzmienie (na tym pierwszym celując nawet bardziej w kierunku Audioslave czy Soundgarden), tylko czasami spoglądające w chwalebną przeszłość, a przede wszystkim nowy wokalista nie wszystkim przypadł do gustu. Tart postawił na swój własny styl, zupełnie odchodząc od tego co wypracował Harris, a granie Diamond Head stało się mniej melodyjne i trochę prostsze. Nie można jednak powiedzieć, że na obu studyjnych z Tartem brakuje dobrych kawałków czy charakterystycznego ducha grupy. Nie jestem jednak wielkim fanem tych dwóch płyt, głównie ze względu właśnie na Tarta, który zupełnie nie pasował moim zdaniem do tego zespołu. Najnowszy album jak już wspomniałem został zrealizowany z Rasmusem Andersonem, który zastąpił go w 2014 roku. Grupa wyraźniej zwróciła się w stronę korzeni, a Anderson miejscami brzmi bardzo podobnie do Harrisa, czasem jak Tart, ale jednocześnie nie stroni od przemycania własnego stylu. Trzonem zespołu oczywiście pozostał niezastąpiony Brian Tatler, bez którego gitary nigdy nie byłoby genialnego "Am I Evil" czy "Lightning to the Nations". Skład obecnej inkarnacji Diamond Head uzupełniają basista Eddie Moohan i perkusista Karl Wilcox, którzy dołączyli do grupy jeszcze w latach 90, a następnie wspólnie z Tatlerem reaktywowali DH w 2002 roku oraz gitarzysta Andy Abberley, który dołączył w 2006 roku. Sprawdźmy zatem jak wypada najnowszy materiał Diamond Head.
Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę to okładka na której widać oryginalne logo zespołu wypełniające niemal całą jej powierzchnię, które w tej formie pojawia się po raz pierwszy od czasu płyty "Borrowed Time" z 1982 roku. Dookoła zaś widać błyskawice, co stanowi nawiązanie do debiutanckiego "Lighthnig to the Nations" z 1980 roku. Od pierwszego zaś numeru, mocnego "Bones" słychać, że Diamond Head porzuciło łagodniejsze brzmienie wypracowane za czasów Tarta i wyraźnie wróciło do korzeni, przez co przez cały materiał unosi się nad nim duch lat 80 mimo, że całość brzmi bardzo nowocześnie. Znakomicie wypada również "Shout at the Devil" również utrzymanym w klimacie lat 80. Anderson prezentuje tutaj znacznie ciekawszą prezencję wokalną niż Tart, brzmiąc troszkę jak on, ale znacznie lepiej nawiązując do charakterystycznej barwy Harrisa, nie zapominając również o własnej ekspresji i barwie, co daje naprawdę interesujący efekt. Nie odstaje świetny pochodowy i lekko pachnący Black Sabbath "Set My Soul on Fire", w którym na uwagę zasługuje zarówno mroczny riff prowadzący, sprawna perkusja, jak i Rasmus Anderson.
Diamond Head |
Źle nie wypada również rozpędzony, bardziej hard rockowy "See You Rise", w którym nie brakuj znakomitego tempa i energetycznej solówki na zakończenie. Nieco tylko spokojniej robi się w także bardzo udanym "All the Reasons You Live", w którym ważną rolę odgrywa motoryczny bas, zresztą doskonale brzmiący na całej płycie. Mocny jest również melodyjny "Wizard Sleeve" znów nawiązujący do dwóch pierwszych płyt. Świetnie wypada mroczny, nieco wolniejszy i pochodowy "Our Time Is Now" gdzie podobnie jak w otwierającym płytę "Bones" nawiązuje się do nieśmiertelnego "Am I Evil?". Po nim wpada "Speed", który jest jednym z dwóch słabszych numerów na płycie. Sam w sobie nie jest zły, choć troszkę odstaje od pozostałych kompozycji i w moim odczuciu bardziej nadawałby się na jakiś b-side niż na pełnometrażowy album. Bardzo dobrze znów jest w pochodowym, mrocznym "Blood on My Hands" przypominającym trochę "Heat of the Night". Przedostatnim i drugim słabszym, choć również absolutnie nie będący złym numerem jest "Diamonds", który jest czymś w rodzaju numeru self-titled. Poza tym jakże przekornie brzmią słowa "Diamonds are Forever" śpiewane w ramach referenu przez Andersona. Z nim płyta nic nie traci, bez niego byłaby po prostu jeszcze lepsza. Najdłuższa, bo prawie siedmiominutowa jest kończąca krążek "Silence" będący przykładem ballady, w dodatku kapitalnie nawiązującej do "Kashmir" Led Zeppelin.
Zapomnijcie o płytach wydanych z Tartem czy schyłkowym okresie z lat 90, "Diamond Head" to duchowy następca "Borrowed Time". Niespełna pięćdziesiąt muzyki jaką zaprezentował Diamond Head na swoim najnowszym albumie (w wersji winylowej bez utworu "Silence" do którego w chwili zakupu otrzymuje się kod do ściągnięcia tegoż) to jedenaście kawałków, które niczym nowym, ani odkrywczym nie są, ale stanowią znakomity powrót tej zasłużonej grupy. Duża w tym zasługa Tatlera, który swoim charakterystycznym stylem gry sprawia, że nadal unosi się w tych kompozycjach magia dawnego Diamond Head, a nowy wokalista Rasmus Bom Anderson znakomicie łączy style obu poprzednich głosów grupy jednocześnie dodając mnóstwo swojego własnego stylu. Diamond Head wreszcie wraca w wielkim stylu i choć nie ma tutaj takich perełek jak "Am I Evil?" to nie mam wątpliwości, że nowy album Brytyjczyków sprawi dużo radości wszystkim, którzy po niego sięgną. Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz