sobota, 19 marca 2016

Headspace - All That Your Fear Is Gone (2016)

Mam wrażenie, że panowie z Headspace i Redemption się ze sobą umówili, że wypuszczają swoje płyty w tym samym dniu i w tej samej kolorystyce na okładkach. Obie wyszły bowiem 26 lutego, a okładki są utrzymane w czerwono-białej minimalistycznej oprawie. O Headspace kiedyś już pisaliśmy, ale przypomnę, że to brytyjski zespół, któremu przewodzi Damian Wilson znany z Threshold i Maiden United, a grupa właśnie zrealizowała swój drugi album studyjny. Dziś o Brytyjczykach, a wkrótce o ich amerykańskich kolegach...

Rzut oka na świetną, równie intrygującą jak ta z debiutu, minimalistyczną okładkę: podświetlony na czerwono mózg schowany w szklaną kulę albo mydlaną bańkę, a dookoła białe opalizujące tło. W prawy górnym rogu charakterystyczne logo grupy. Robi wrażenie. Także muzycznie jest jeszcze ciekawiej niż na poprzedniej płycie, bo muzycy wyraźniej się ze sobą dotarli niż poprzednio, a sam materiał jest bardziej spójny. Jest też od niej trochę krótsza, choć pośród podobnie jak poprzednio, obok średniej długości numerów są kilkunastominutowe kompozycje. Sprawdźmy zatem, jaki jest najnowszy album Brytyjczyków.

Otwiera znakomity 'Road to Supremacy", który z racji narracji na początku może przywoływać w pamięci najlepsze momenty Dream Theater, ale pojawienie się głosu Wilsona szybko i skutecznie tę myśl rozwiewa. Fantastyczne ciężkie i mroczne rozwinięcie kapitalnie zostało rozpięte na klawiszach Wakemana i mocnym, bardzo wyraźnym basie. Teza, że tego typu granie to już raczej metal regresywny zostaje także obalona z kretesem w równie udanym "Your Life Will Change" w którym jest nieco wolniej, a współpraca instrumentalistów jest po absolutnie fenomenalna. Kapitalne wrażenie robi akustyczna i w dodatku bluesowa (!) ballada "Polluted Alcohol". Do cięższego grania wracamy w kapitalnym "Kill You with Kidness", gdzie muzycy ponownie oczarowują umiejętnościami i świetnym zgraniem ze sobą. W ogóle brzmienie tej płyty jest bardzo smaczne i niech nie zraża się ten, który sądzi że w tym numerze będzie od początku do końca ciężko, bo nie brakuje klimatycznych zwolnień, które po chwili wybuchają ze zdwojoną siłą - partia klawiszy Wakemana w końcowej części kawałka to po prostu miodzio! Niespełna dwu minutowa miniaturka "The Element" wprowadza w drugą część płyty i znów kieruje się na delikatne i rzewne melodie - wyważenie ciężaru i wyciszenia na tej płycie zostało pomyślane naprawdę niewiarygodnie dobrze. Następujący po niej ponad trzynastominutowy "The Science Within Us" poraża duszną, kroczącą atmosferą raz po raz delikatnie ocieplaną akustycznymi brzmieniami czy zwolnieniami przywołującymi klasyczny rock progresywny z lat 70, a następnie rozbrajane świetnymi ciężkimi, mrocznymi świeżymi i z nisko strojonymi rozwinięciami. Ponownie kapitalnie wysunięto na wierzch bas, a to co robi z klawiszami Wakeman imponuje z każdym odsłuchem jeszcze bardziej. Perełka.


Fantastyczny jest również "Semaphore" napędzany klawiszami i rozpędzonymi riffami gitar. Mrok i piękno w każdym dźwięku, bo i tutaj nie brakuje rozluźnienia w przecudnym klawiszowo-gitarowym fragmencie, gdzie również Wilson śpiewa delikatniej, liryczniej i z wyczuciem którego można mu naprawdę zazdrościć, zwłaszcza w połączeniu z jego charakterystycznym, drżącym tembrem głosu. Druga miniaturka, także niespełna dwuminutowa, "The Death Bell" zwiastuje zbliżanie się do końca płyty. Wakemanowe klawisze z lekka pachną tutaj muzyką jego ojca, choć Adam absolutnie swojego taty nie kopiuje. Po nim dobry i szybszy "The Day I Return", a następnie będący balladą utwór tytułowy zaczynający się od akustycznej gitary delikatnie wprowadzającej w numer, by następnie przecudnie przejść do pachnącego trochę Purplami klawiszy. Od razu przypomnieć się może Maiden United, w którym Wilson śpiewa w zbliżonej formie utwory Iron Maiden, jednak tym razem mamy do czynienia z autorskim materiał i oczywiście pod innym szyldem. Przedostatni na płycie "Borders and Days" również zaczyna się delikatnie, akustycznie i w takim wyciszającej atmosferze zostaje już do końca. Zestawienie ich obok siebie nie jest przypadkowe, bo na finał panowie wstawili drugą na albumie suitę, ponad dziesięciominutową i równie fenomenalną (opartym na motywie mszy) "Secular Souls" gdzie ponownie pokazują kunszt. Swoboda z jaką kapitalne ciężkie fragmenty (genialne gitarowo-klawiszowe pasaże!) łączą się tutaj z kolejnymi zwolnieniami, świeżym i dopracowanym brzmieniem cieszy i sprawia, że chce się do tej płyty wracać. I ten finał!

O ile pierwsza płyta była naprawdę dobrym i obiecującym debiutem, o tyle drugi materiał od Headspace to absolutna perełka i rzecz obok której przejść obojętnie po prostu nie można. Ta płyta jest pełna pięknych emocji, niesamowitych dźwięków, kapitalnie wyważonych i dopracowanych brzmieniowo. Pokazują tutaj panowie, że wcale nie trzeba wydawać płyt rok w rok, czy co dwa lata, że można odczekać nieco dłużej i następnie nagrać materiał, który od pierwszej do ostatniej sekundy pochłania i cieszy każdym fragmentem. Wreszcie doskonale pokazującym, że metal progresywny ma się doskonale, mimo wpadek w postaci ostatniej i także tegorocznej płyty Dream Theater. Jeśli szukacie czegoś co skutecznie zmyje niesmak po "The Astonishing" to sięgnijcie po płytę Headspace - jestem pewien, że się nie zawiedziecie. Ja jestem po prostu zachwycony. Ocena: 10/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz