Napisał: Łukasz Chamera
„Hellelujah!” - tak zapewne chciałby zespół
Drowning Pool, abyśmy krzyczeli na wieść o ich nowym albumie. Zapowiadany był
on jako powrót do korzeni, czyli do tego jak zespół grał na swojej
debiutanckiej płycie. Rzeczywistość jest jednak gorzka i choć da się usłyszeć „Sinner” na nowym krążku, to jest to tylko echo.
Zacznijmy jednak po kolei, czyli w tym
wypadku od otwierającego całość kawałku „Push”. Rozpoczyna go rozpędzony i skoczny
riff, po którym dostajemy mocną zwrotkę przechodzącą w chwytliwy refren. Czuć
ducha starego Drowning Pool. Warto już teraz pochwalić wokalistę Jasen'a
Moreno. Już na „Resilience” radził sobie przyzwoicie, tutaj jest najbliżej
wokalu Dave'a Williams'a. Drugim uderzeniem raczy nas „By the Blood” ze
swoimi stonowanymi zwrotkami i mocniejszym refrenem zapadającym od razu w ucho. „Drop” raczy nas opartą na perkusji zwrotką i
dość schematycznym i nieciekawym refrenem. Jest on rytmiczny, szybki, lecz przy
tym melodyjny. W żaden sposób jednak nie wpada w ucho. Całość wypada przez to
dość miałko i zapominamy od razu o tym kawałku mimo całkiem przyzwoitego riffu
na wyjściu z refrenu. „Hell to Pay” to moment lekkiego oddechu.
Groove'owy riff na zwrotce i potężny refren nie pędzący jednak na łeb na szyje.
Jednak i tutaj nie mamy zbytniego zaskoczenia i czegoś co przykułoby uwagę.
Jest to przyjemny utwór ale kompletnie wylatuje nam on z pamięci jak tylko się
kończy.
„We Are The Devil” rozpoczyna się przaśną
melodią rodem z ameryki lat 50 (?). Szybko jednak przechodzi w potężny i mocny riff. Zwrotki są
niezbyt porywające warty uwagi jest jednak tutaj z pewnością rozbujany refren.
Mostek jednak totalnie zabija klimat utworu i jest moim zdaniem kompletnie
niepotrzebną i źle przemyślaną wstawką spowalniającą cały kawałek i nie
pasującą do niego zupełnie. Na domiar złego ten sam motyw zespół umieścił jako
zakończenie utworu. Zaraz dostajemy kolejny rozpędzony kawałek,
czyli „Snake Charmer”. Urywany riff na zwrotkach wprowadza nas w refren.
Refren, który totalnie mnie kupił. Tak jak zwrotki nie są w żaden sposób
niezwykłe i ciekawe, tak refren porywa od pierwszej jego nuty. Jednak zaraz
potem uszy zostają zaatakowane potwornym solo. Jest ono krótkie jednak jest tak
dziwne, że wydaje się poza utworem. Brzmi tak jakby gitarzysta zaimprowizował
sobie na szybko cokolwiek i to weszło do albumu. „My Own Way” znowu oparty jest na schemacie
urywanego riffu na zwrotce i melodyjnym refrenie. Tutaj jednak i refren
zawodzi. Jego melodia jest po prostu zwyczajna. Coś takiego można już było
usłyszeć w wielu utworach, także autorstwa Drowning Pool. Jest on co prawda
skoczny, ale jest to kolejny kawałek o którym zapominamy tuż po jego zakończeniu.
Jest jeszcze gorzej, W „Goddamn Voltures” doceniam tekst, a refren ma swoje momenty, ale cała reszta jest tak
pospolita i miałka, że całość wpada jednym uchem i od razu wylatuje drugim. „Another Name” to kolejny spokojniejszy
kawałek. Tym razem dostajemy niemalże całą akustyczną kompozycje, doprawioną
fortepianem i minimalistycznymi perkusjonaliami. Zwrotki niestety nie porywają
zbytnio, ale nadrabia to refren, który totalnie nas pochłania. Zespół mógł
sobie jednak darować w tekście „lalalala” bo trąci to nieco słabymi popowymi
kawałkami. Całość nabiera nieco większej siły tuż pod koniec miło się
rozkręcając. „Symphaty Depleted” to znowu mocniejsze
uderzenie. Tutaj jednak znowu uderza nas wtórność i nuda. Druga część refrenu
jako tako sobie radzi, ale to za mało, by kawałek był w jakikolwiek sposób
ciekawy. Ponownie bardo źle jest w „Stomping Ground”.
Tutaj absolutnie nic nie przykuwa uwagi. Całość jest nudna i przewidywalna od
początku do końca. „Meet the Bullet” rozpoczyna się od dziecinnej
wyliczanki, po której wchodzi powolny i ciężki riff z markotnym wokalem. Jest
to spokojniejszy kawałek, ale przy tym dość ciężki. Przykuwa nieco uwagę swoją
odmiennością od reszty płyty, ale w żaden sposób nie ciekawi. Całość zamyka „All
Saints Day”. Jest to kolejna rozpędzona i schematyczna
kompozycja. Kawałek jest do tego stopnia nijaki, że w połączeniu z
poprzedzającymi go rozczarowaniami zaczyna drażnić słuchacza.
Nowy Drowning Pool mnie
zawiódł. Piszę to z bólem bo liczyłem na coś lepszego. Nie jest to potworna
płyta, przeciwnie, ma swoje jaśniejsze punkty. Przez to jednak jesteśmy jeszcze
bardziej podrażnieni. Za dużo tutaj zmarnowanego potencjału. Niektóre kawałki
mogłyby naprawdę być świetne gdyby nieco inaczej je zrealizować. Jednak przez
nadmiar nijakich kawałków całość niemiłosiernie się dłuży pod koniec. Jeśli
chodzi o brzmienie albumu to nie mam się do czego przyczepić. Całość faktycznie
nawiązuje do „Sinner”. Szkoda tylko że kompozycje nie trzymają podobnego
poziomu. Ocena: 5,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz