wtorek, 8 marca 2016

Drowning Pool - Hellelujah (2016)


Napisał: Łukasz Chamera

„Hellelujah!” - tak zapewne chciałby zespół Drowning Pool, abyśmy krzyczeli na wieść o ich nowym albumie. Zapowiadany był on jako powrót do korzeni, czyli do tego jak zespół grał na swojej debiutanckiej płycie. Rzeczywistość jest jednak gorzka i choć da się usłyszeć „Sinner” na nowym krążku, to jest to tylko echo.

Zacznijmy jednak po kolei, czyli w tym wypadku od otwierającego całość kawałku „Push”. Rozpoczyna go rozpędzony i skoczny riff, po którym dostajemy mocną zwrotkę przechodzącą w chwytliwy refren. Czuć ducha starego Drowning Pool. Warto już teraz pochwalić wokalistę Jasen'a Moreno. Już na „Resilience” radził sobie przyzwoicie, tutaj jest najbliżej wokalu Dave'a Williams'a. Drugim uderzeniem raczy nas „By the Blood” ze swoimi stonowanymi zwrotkami i mocniejszym refrenem zapadającym od razu w ucho. „Drop” raczy nas opartą na perkusji zwrotką i dość schematycznym i nieciekawym refrenem. Jest on rytmiczny, szybki, lecz przy tym melodyjny. W żaden sposób jednak nie wpada w ucho. Całość wypada przez to dość miałko i zapominamy od razu o tym kawałku mimo całkiem przyzwoitego riffu na wyjściu z refrenu. „Hell to Pay” to moment lekkiego oddechu. Groove'owy riff na zwrotce i potężny refren nie pędzący jednak na łeb na szyje. Jednak i tutaj nie mamy zbytniego zaskoczenia i czegoś co przykułoby uwagę. Jest to przyjemny utwór ale kompletnie wylatuje nam on z pamięci jak tylko się kończy.
 
„We Are The Devil” rozpoczyna się przaśną melodią rodem z ameryki lat 50 (?). Szybko jednak przechodzi w potężny i mocny riff. Zwrotki są niezbyt porywające warty uwagi jest jednak tutaj z pewnością rozbujany refren. Mostek jednak totalnie zabija klimat utworu i jest moim zdaniem kompletnie niepotrzebną i źle przemyślaną wstawką spowalniającą cały kawałek i nie pasującą do niego zupełnie. Na domiar złego ten sam motyw zespół umieścił jako zakończenie utworu. Zaraz dostajemy kolejny rozpędzony kawałek, czyli „Snake Charmer”. Urywany riff na zwrotkach wprowadza nas w refren. Refren, który totalnie mnie kupił. Tak jak zwrotki nie są w żaden sposób niezwykłe i ciekawe, tak refren porywa od pierwszej jego nuty. Jednak zaraz potem uszy zostają zaatakowane potwornym solo. Jest ono krótkie jednak jest tak dziwne, że wydaje się poza utworem. Brzmi tak jakby gitarzysta zaimprowizował sobie na szybko cokolwiek i to weszło do albumu. „My Own Way” znowu oparty jest na schemacie urywanego riffu na zwrotce i melodyjnym refrenie. Tutaj jednak i refren zawodzi. Jego melodia jest po prostu zwyczajna. Coś takiego można już było usłyszeć w wielu utworach, także autorstwa Drowning Pool. Jest on co prawda skoczny, ale jest to kolejny kawałek o którym zapominamy tuż po jego zakończeniu.


Jest jeszcze gorzej, W „Goddamn Voltures” doceniam tekst, a refren ma swoje momenty, ale cała reszta jest tak pospolita i miałka, że całość wpada jednym uchem i od razu wylatuje drugim. „Another Name” to kolejny spokojniejszy kawałek. Tym razem dostajemy niemalże całą akustyczną kompozycje, doprawioną fortepianem i minimalistycznymi perkusjonaliami. Zwrotki niestety nie porywają zbytnio, ale nadrabia to refren, który totalnie nas pochłania. Zespół mógł sobie jednak darować w tekście „lalalala” bo trąci to nieco słabymi popowymi kawałkami. Całość nabiera nieco większej siły tuż pod koniec miło się rozkręcając. „Symphaty Depleted” to znowu mocniejsze uderzenie. Tutaj jednak znowu uderza nas wtórność i nuda. Druga część refrenu jako tako sobie radzi, ale to za mało, by kawałek był w jakikolwiek sposób ciekawy. Ponownie bardo źle jest w „Stomping Ground”. Tutaj absolutnie nic nie przykuwa uwagi. Całość jest nudna i przewidywalna od początku do końca. „Meet the Bullet” rozpoczyna się od dziecinnej wyliczanki, po której wchodzi powolny i ciężki riff z markotnym wokalem. Jest to spokojniejszy kawałek, ale przy tym dość ciężki. Przykuwa nieco uwagę swoją odmiennością od reszty płyty, ale w żaden sposób nie ciekawi. Całość zamyka „All Saints Day”. Jest to kolejna rozpędzona i schematyczna kompozycja. Kawałek jest do tego stopnia nijaki, że w połączeniu z poprzedzającymi go rozczarowaniami zaczyna drażnić słuchacza.

Nowy Drowning Pool mnie zawiódł. Piszę to z bólem bo liczyłem na coś lepszego. Nie jest to potworna płyta, przeciwnie, ma swoje jaśniejsze punkty. Przez to jednak jesteśmy jeszcze bardziej podrażnieni. Za dużo tutaj zmarnowanego potencjału. Niektóre kawałki mogłyby naprawdę być świetne gdyby nieco inaczej je zrealizować. Jednak przez nadmiar nijakich kawałków całość niemiłosiernie się dłuży pod koniec. Jeśli chodzi o brzmienie albumu to nie mam się do czego przyczepić. Całość faktycznie nawiązuje do „Sinner”. Szkoda tylko że kompozycje nie trzymają podobnego poziomu. Ocena: 5,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz