Dwie wersje okładki do płyty "Tűnő idő tárlat" |
Wiosna niemal za rogiem, czas zatem najwyższy by ponownie wybrać się na Węgry i posłuchać twórczości Tamasa Katai. Dziewiętnasty "Weekend Węgierski" i czwarty poświęcony Thy Catafalque będzie o trzecim pełnometrażowym albumie głównej dla tego wszechstronnego muzyka formacji. Ten album jest nie tylko rozwinięciem wcześniejszych pomysłów, ale także ich zupełnym zaprzeczeniem. Black metal niemal zupełnie odszedł tutaj w zapomnienie (choć nie rezygnuje się z niego całkowicie), a na pierwszy plan wysuwa się bogata elektronika. Tym razem zostajemy zabrani do muzeum na "Wystawę Znikającego Czasu". Co na tej wystawie jest warte obejrzenia?
Na pewno dwie okładki. Pierwsza ze smutnym Arlekinem pochodzi z oryginalnego wydania, które wyszło w liczbie 130 sztuk, a druga z cieniem postaci stojącą naprzeciw morza lub pustyni z drugiego wydania płyty z 2010 roku, w którym pojawiła się w nakładzie 500 sztuk. Osobiście wolę tę z pierwszego wydania. Arlekin, który nigdy nie miał szczęścia w swoim życiu postanowił po raz ostatni coś z nim zrobić. Na wystawie można zatem obejrzeć kilka obrazów, w którym opowiada o swoim utraconym proustowskim czasie, znikającym i przeciekającym przez palce, a jednak pełnym zwrotów akcji, emocji i nieprzewidzianych, intrygujących sytuacji. Obrazów jest osiem, co łącznie daje nieco ponad sześćdziesiąt osiem minut niezwykle przejmującej i emocjonującej muzyki.
Pierwszy obraz to "Csillagkohó", czyli "Gwiazda". Ponad dziewięciominutowa podróż przez bezkres kosmosu prosto na planetę przez niektórych znaną jako Ziemia. Z ciszy wyłania się ciężki, noise'owy riff gitary, który po chwili rozwija się w szybki metalowy numer z intrygującym klawiszowym tłem i ciekawą elektroniczną perkusją, która całości dodaje industrialnego klimatu. Wciąż są słyszalne znamiona black metalu, ale postarano się o brzmienie, które jest pełne, teatralne, niemal orkiestrowe. Fantastycznie wypada intensywna partia instrumentalna w drugiej połowie utworu przywołując na myśl Nine Inch Nails czy Juno Reactor. Obraz drugi to "Neath Waters (Minden vízbe mártott test)", czyli "Wody Neath (Każde ciało w niej zanurzone)", jedyny anglojęzyczny na tej płycie. Neath to walijskie miasto w hrabstwie North Port Talbot słynące z wielu pięknych, romantycznych ruin wyrwanych z baśni o królach, rycerzach i tajemniczych istotach. Ten utwór otwiera szum morza, a potem zaczyna delikatnie pulsować, by po chwili uderzyć ścianą dźwięku z fantastycznymi klawiszami. Niemal dziewiętnastominutowy kolos wokalnie przetykany jest unoszącym się w powietrzu kobiecym głosem i stricte blackowym, ledwo słyszalnym growlem. Całość spowija gęsta, mglista atmosfera, którą świetnie uwydatniają smyczkowe zwolnienia i pulsujące, wręcz dyskotekowe szybkie wjazdy kolejnych mocnych industrialnych partii. Ogromne wrażenie robi też ten fragment, w którym wszystko znów cichnie by rozwinąć się się w smutny pianinowo-smyczkowy pasaż, który nagle zaczyna delikatnie pulsować i powoli, epicko i iście filmowo rozpędzać się do dramatycznej drugiej części utworu. Tu gdzieś przemknąć mogą nawet dalekie echa wczesnego Satyricona czy Bathory'ego. Po prostu niezwykły i piękny utwór.
Ponownie Tamas Katai zmierzył się z losem człowieka, jego wędrówką przez okrutny świat i nieuchronnie upływającym czasem. Ponownie zrobił to w sposób bardzo przejmujący i niezwykły. Jest to także album bardzo intrygujący pod względem zawartości muzycznej, w której znalazło znacznie więcej przestrzeni, ciekawych, ciężkich industrialnych rozwiązań, a znacznie mniej przydługich ambientowych pasaży czy black metalowego, nieco chropawego i nużącego grania z pierwszych płyt. To album bardzo dojrzały pod względem kompozycyjnym, brzmieniowym i tekstowym, w którym znalazło się sporo miejsca na refleksję, spojrzenie w głąb duszy i zostało to dokonane jeszcze dobitniej niż na "Sublunary Tragedies" czy "Microcosmos" tej grupy i ciekawiej niż w "Theatrum October" Darklight. Od tego albumu warto zacząć przygodę z Thy Catafalque, by potem jeszcze bardziej docenić poprzednie wejrzenia we wnętrze naszych dusz i tego, co nas otacza i nieuchronnie zmierza do końca. Ocena: 9/10
Ruiny opactwa w Neath w Walii. |
Obraz trzeci zatytułowany "Bolygó, bolyongó", czyli "Wędrówki Planet" to ponowne wejrzenie w niebo, jednak z perspektywy spoglądającego z dołu. Niezwykły, bardzo szybki utwór cudownie łączący pulsująca elektronikę z metalowym brzmieniem. A całość rozpięta wokół niepokojącego tykania zegarów, które przypomina o upływie czasu. Nie brakuje tutaj także wyciszeń, które tu objawiają się orientalną melodią, a następnie wszystko znów przyspiesza, by wznosić się i opadać, jak gdyby faktycznie planety przesuwały się przed naszymi oczami w szaleńczym tańcu. Obraz czwarty "Kék ég karaván" ("Karawana na błękitnym niebie")
to krótki, bo zaledwie pięciominutowy instrumentalny przerywnik o lekkim, wietrznym ambientowym zabarwieniu. Orientalna melodia nieznacznie pulsuje perkusjonaliami, jednak tu nie ma miejsca na ciężkie fragmenty, na chwilę wyciszamy się, zatapiamy w dźwiękach, nasz bohater liryczny łapie oddech przed kolejną barwną opowieścią. Ta następuje w niewiele dłuższym obrazie piątym "Héja-nász az avaron", który od początku wita nas świetnym, wciągającym gitarowym riffem i pochodowym tempem. Gdyby growle zastąpić tutaj czystym, łagodnym głosem całość brzmiałaby jeszcze lepiej, jednak warstwa instrumentalna jest tutaj bardzo porywająca. Arlekin znów coś stracił, opuszcza kolejną przystań, którą jeszcze przez chwilę miał za spokojne miejsce, gdzie mógłby uwić sobie zaciszne gniazdko. Obraz szósty to trwający nieco ponad cztery minuty "Zápor", czyli "Ulewa". Znów jest spokojnie, rzewnie, a kobiecy głos łagodnie snuje kolejną smutną opowieść.
Ucieka w czas, potokiem pełnym smutku
Wiatr jeży wszystkie chmury
By uderzyć z nich ulewnym deszczem
A przez drobiny wody, próbuję dostrzec Ciebie
Krople spływają po Twoim ciele
Szczelnie pokrywają każdą jego część
Nadal zachowujesz w sobie miłość,
Choć dręczony jesteś przez pamięć i żal
Wciąż dręczony utratą
Zachowałem cząstkę Ciebie, mój drogi
Już nic więcej na mnie nie czeka, oprócz wiecznej tęsknoty
Ten deszcz był jednak impulsem, by więcej za Tobą nie płakać...
Po otrzęsieniu z kolejnej porażki następuje przebudzenie w ponad dziewięciominutowym obrazie siódmym. Szybkie marszowe tempa, z początku jedynie oparte na perkusji i rozpędzającym się gitarowym riffie, a następnie na kapitalnym, przywodzącym na myśl Juno Reactor wybuchu piekielnych rytmów. W utworze "Az ősanya szól ivadékaihoz" skojarzenie z dźwiękami prosto ze znanego z "Matrixa" utworu "Navras" nie jest przypadkowe, całość pulsuje w identyczny epicki sposób, łącząc bogatą elektronikę z metalowym brzmieniem i orkiestrowym tłem. Arlekin zdobył się na kolejny odważny krok w swoim życiu, znów w ekstatycznym tańcu chce wszystkim pokazać, że nie jest tylko błaznem. Nie znajdzie jednak zrozumienia i gdy opadnie kurz pojawi się ostatni, ósmy obraz. Ostatni nosi tytuł "Varjak fekszenek", który można przetłumaczyć jako "Oto wrony". Na myśl przychodzi tytuł opowiadania Żeromskiego "Rozdziobią nas kruki, wrony..." i nie będzie to wcale błędne skojarzenie. Arlekin przegrał życie, co miał do opowiedzenia to już opowiedział, co miał do pokazania lub zwiedzenia, pokazał i zwiedził. Teraz umiera w samotności, może nawet jest już martwy. Smutna, bardzo liryczna lekka melodia zdaje się ten obraz dopełniać. Obraz smutku, bezkresu
i zapomnienia. Równie dobitny jest tekst tego utworu z początku wypowiadany zmęczonym głosem dorosłego człowieka, a po chwili również głosami dzieci.
Jestem już bardzo stary
Rozścielę płaszcz wokół mojego serca
Wrony usiądą na moim ramieniu
A we włosy wplączą się martwe motyle
Przeniosą mnie w mroźne wzgórza
Będę wpatrywać się w płótna błękitnego nieba
A kładąc się spać,
Rozścielę dokładnie płaszcz wokół mojego serca
Jestem już bardzo stary
Umieram powoli, ale jak sądzę dobrą śmiercią...
Ponownie Tamas Katai zmierzył się z losem człowieka, jego wędrówką przez okrutny świat i nieuchronnie upływającym czasem. Ponownie zrobił to w sposób bardzo przejmujący i niezwykły. Jest to także album bardzo intrygujący pod względem zawartości muzycznej, w której znalazło znacznie więcej przestrzeni, ciekawych, ciężkich industrialnych rozwiązań, a znacznie mniej przydługich ambientowych pasaży czy black metalowego, nieco chropawego i nużącego grania z pierwszych płyt. To album bardzo dojrzały pod względem kompozycyjnym, brzmieniowym i tekstowym, w którym znalazło się sporo miejsca na refleksję, spojrzenie w głąb duszy i zostało to dokonane jeszcze dobitniej niż na "Sublunary Tragedies" czy "Microcosmos" tej grupy i ciekawiej niż w "Theatrum October" Darklight. Od tego albumu warto zacząć przygodę z Thy Catafalque, by potem jeszcze bardziej docenić poprzednie wejrzenia we wnętrze naszych dusz i tego, co nas otacza i nieuchronnie zmierza do końca. Ocena: 9/10
Teksty utworów "Zápor" oraz "Varjak Fekszenek" w tłumaczeniu własnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz