poniedziałek, 16 lutego 2015

Płyty niezdążone roku 2014 według naczelnego Część III

Nadrabianie zaległości jest jak prucie rakietą w bezkres kosmosu...
Niezdążonych ciąg dalszy! W tej odsłonie ponownie przyjrzymy się czterem różnym płytom. Dwie z nich będzie obracała się w stylistyce szeroko pojętego folk metalu, a dwie znów zaprowadzą w rejony djent. Kilku z nich bardzo chciałem poświęcić cały tekst, ale niestety okazało się to niemożliwe. Nawet teraz, gdy pięknisty zaczyna się rozpędzać nie byłoby to możliwe. Pozostaje forma krótka, zaczynamy zatem grzebanie w worku trzecim i bynajmniej nie ostatnim...

1. Eluveitie - Origins (2014)

Folkowi Szwajcarzy we wrześniu zeszłego roku wydali swój szósty album studyjny. "Origins" to w pewnym sensie koncept traktujący o mitologii celtyckiej, a konkretniej opowiadający historię Galii. Po raz kolejny Eluveitie pokazuje też, że jest czołową grupą parającą się tą odmianą muzyki folk, zgrabnie łącząc ze sobą elementy pagan, viking i symfonicznego metalu. Każdy utwór potrafi zachwycić świetnym klimatem, delikatnością i jednoczesnym ciężarem. Jest melodyjnie, przestrzennie i przede wszystkim bardzo dopracowano na tym krążku brzmienie. Oczywiście, nie ma tu ewolucji i może się wydać, że po raz kolejny nagrali tę samą płytę, ale jeśli formuła się sprawdza i nie ma oznak wypalenia nie widzę sensu w zmianach. "Origins" w swoim gatunku jest albumem naprawdę dobrym i jeśli lubi się takie klimaty to warto się nim zainteresować. Ocena: 8/10


2. Einherjer - Av Oss, For Oss (2014)

Ze Szwajcarii przenosimy się do Norwegii gdzie czeka nas spotkanie z inną ważną dla viking metalu grupą. Weterani, którzy z krótką przerwą istnieją praktycznie od dwudziestu lat. Wydany w zeszłym roku "Av Oss, For Oss" podobnie jak w przypadku Eluveitie, jest szóstym albumem Norwegów. To także zespół, który dopiero na ostatnich płytach w pełni rozwinął swój własny styl i mocniej zwrócił się w stronę okołofolkowych klimatów, bo pierwsze płyty sprawiały wrażenie odrobinę bardziej rozbudowanego thrashu. Długo też nie mogłem się do nich przekonać, ale poprzedni album zaintrygował mnie na tyle, żeby wypatrywać kolejnego. I oto jest. Równie udany jak poprzednik, najnowszy zawiera osiem utworów, w tym prawie jedenastominutowy finał. Jest ciężar, duża dawka epickiego klimatu oraz piękna z mroźnej Skandynawii obok którego trudno przejść obojętnie. Wreszcie, ta płyta to także znakomita okazja do poznania tej grupy dokładniej, nawet jeśli nie jest się zwolennikiem takiego grania. Ocena: 8/10


3. Periphery - Clear EP (2014)

Po dwóch bardzo dobrych albumach, ale jeszcze przed trzecim dwupłytowym "Juggernautem" panowie z Periphery wydali epkę "Clear" ukazującą nieco inne, bardziej eksperymentalne i przede wszystkim łagodniejsze oblicze. Siedem utworów flirtujących z jazzem, blusesm, tradycyjnym rockiem progresywnym, a nawet z alternatywnym popem - raczej ciężko spodziewać się czegoś takiego po zespole, który gra nowoczesną odmianę metalu progresywnego łączącej w sobie wpływy mathcore'u i nurtu djent. A jednak. Tym materiałem pokazują jeszcze mocniej ogromną wrażliwość, dają popis umiejętności oraz dużej wyobraźni muzycznej. Mogłoby się bowiem wydawać, że ludzie grający tego typu muzykę potrafią tylko łoić i budować skomplikowane techniczne struktury - nic bardziej mylnego, prostota i lekkość też bowiem nie jest im obca. To także znakomite uzupełnienie dwóch wcześniejszych albumów i świetny wstęp do "Juggernauta", który z nią ma niewiele wspólnego, ale wprowadza w jego gęstą atmosferę i daje odrobinę oddechu przed uderzeniem jakie następuje na "Alphie" i "Omedze". Nie tylko dla wielbicieli Periphery i ekstremalnego podejścia do progresywy. Ocena: 5/5


4. Animal As Leaders - The Joy Of Motion (2014)

Pozostaniemy w klimatach djent i zajmiemy się trzecią płytą amerykańskiej grupy Animal As Leaders, która obok Periphery jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych grup grających w tym nurcie. Premiera "The Joy Of Motion" miała miejsce w marcu zeszłego roku, ale nie wiedzieć czemu dowiedziałem się o tym dopiero pod koniec szczerego. Podobnie jak dwie poprzednie, najnowsza jest w pełni instrumentalna. Na płycie znalazło się dwanaście, rozbudowanych numerów, o średnim czasie czterech-pięciu minut, co przy tym graniu daje do myślenia. Intensyfikacja środków, dbanie o szczegół i jednocześnie troska o to by nie przesadzić w ramach jednego kawałka. To po raz trzeci udało się Animal As Leaders, bo album jest po prostu znakomity. Nie brakuje melodyjnych, nisko strojonych fragmentów, atmosfery i cięższych uderzeń. Mnóstwo tutaj znakomitych rozwiązań i ciekawych zagrywek, które sprawiają, że przy całej złożoności jest to muzyka bardzo przystępna. Wszyscy, którzy próbują wmawiać innym, że dzisiejszy metal progresywny to bardziej metal regresywny powinni czym prędzej posłuchać tego (i poprzednich) dokonań Animal As Leaders. Jeśli nie zmienią zdania - to, cóż: nie ma dla nich nadziei. Wstyd nie znać. Ocena: 8/10


Ciąg dalszy zaiste nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz