W tym samym roku, w którym Thy Catafalque wypuściło demówkę "Cor Cordium" oraz debiutancki album "Sublunary Tragedies" Tamas Katai zrealizował jedyną pełnometrażową płytę pod szyldem Darklight zatytułowaną "Theatrum October". Ta niezwykła płyta, a właściwie kaseta magnetofonowa wyszła w sto trzydziestu dwóch ręcznie numerowanych egzemplarzach i jest dziś nie tylko prawdziwym białym krukiem, ale także perłą w dyskografii Tamasa. Właśnie o niej opowiemy w siedemnastym "Wekendzie Węgierskim" i drugim poświęconym Thy Catafalque...
Darklight był industrialno-ambientowym projektem Tamasa Katai, który powstał w 1993 roku w Makó na Węgrzech. W roku 1994 roku zadebiutował demówkami "Holocaust In Fairyland" oraz "The Shades Inside", w następnym roku pojawiły się też dwa kolejne kasety demo "Aeternus" i "Tinctures of Nightfall". Rok 1996 przyniósł kolejne demo "In Igne Et Terra", a w 1997 pojawiło się demo "Feast of November Dawn". "Theatrum October" pojawił się dwa lata później, a jego zawartość wypełniła prawie całą kasetę 90 minutową. W tym samym roku Darklight wypuścił jeszcze jedną kasetę, pod tytułem "Virrasztanak a holtak", na której znalazł się cover "Creeping Death" Metalliki, cover "Dead Skin Mask" Slayera i jeden autorski numer. Po roku 1999, słuch o tej jednoosobowej grupie zaginął. Każde z wydawnictw tego projektu Tamasa, dziś jest niezwykle trudne do zdobycia i stanowi rarytas dla wielbicieli jego muzyki. W internecie w chwili obecnej można znaleźć zaledwie trzy utwory Darklight, właśnie z interesującej nas płyty. Nam udało się dotrzeć do całości, dzięki życzliwości Węgra, który wspomniane trzy numery umieścił na swoim kanale youtube.
Wraz z podniesieniem kurtyny wita nas ponad piętnastominutowa "Szénrózsa". Zaczyna się od wietrznego, elektronicznego wejścia, a po chwili dołącza do tego smutny, lekko katarynkowy dźwięk klawiszy. Nagle jednak się wszystko urywa i pojawia się inna klawiszowa melodia, kontynuująca niejako poprzednią. Kilkakrotnie zmieniają się tutaj brzmienia, cały czas jednak pozostając w smutnym, wolnym i funeralnym brzmieniu. Niewiele krótszy, bo ponad trzynastominutowy "Forgatag" kontynuuje dźwięki z poprzedniego, otwiera go nawet chór. Następnie pojawia się wietrzna orkiestra, kontynuowanie funeralnych tonów, jednak nagle całość zaczyna narastać bardziej melancholijnymi dźwiękami, w którym jakby unosimy się nad płonącym lasem, który traci swoje barwy coraz szybciej. Wraz z ostatnimi śpiewami ptaków, całość się coraz bardziej wycisza i po chwili jeszcze na koniec wybrzmiewa głośniej.
Krótki, bo trwający zaledwie cztery i pół minuty "Rettenett" również brzmi dość wolno, ale pojawiają się w nim ostrzejsze dźwięki, poprzedzone skrzypieniem i przesterowanymi black metalowymi cY też raczej industrialowymi przyspieszeniami. Właśnie zapadła noc wraz z którą obudziły się demony, potwory z szafy i te spod łóżka. Po nim wita nas szum rzeki lub intensywnego deszczu. Tak rozpoczyna się ponad jedenastominutowy "Kormos dombon vasárnap", do których po chwili dołącza narastająca i niepokojąca, smutna przypominająca orkiestrę elektronikę. Tu także jak w dwóch otwierających płytę często zmienia się klimat, a całość zanurzona jest w smutku i przygnębieniu, jednocześnie jednak porywa to niezwykłym klimatem i niesamowicie uchwyconym dramatem, który rozgrywa się przed naszymi oczami na scenie. Piąty utwór zatytułowany "Pörgő tollal nyílj ki, puszta!"znów otwierają mroczne i wietrzne elektroniczne przejazdy, które rosną z każdą sekundą, intensyfikują się jakby wojennymi bębnami i lekką orientalną orkiestrową muzyką, która nagle eksploduje do przesterowanego i stłumionego black metalowego rozwinięcia, które fantastycznie zostało połączone z dominującymi orkiestrowymi mocnymi pociągnięciami.
Wyciszenie przychodzi w ponad dziesięciominutowym "Kerti tükörben", gdzie delikatna melodia przypomina dźwięki harfy. To jeden z najpiękniejszych fragmentów tej płyty, który również niesamowicie się rozwija do intensywniejszych dźwięków rozpisanych na pianino i orkiestrę.W najdłuższym, bo w ponad osiemnastominutowym "Óda egy csalogányhoz" wracamy nad rzekę. Szybsze, wręcz epickie uderzenia następują już na początku, po czym całość fantastycznie się rozwija. Chór pięknie współgra tutaj z deklamacją Tamasa i z umiejętnie budowanym, niesamowitym klimatem, zwiastującym teatralną drogę, jaką obierze Thy Catafalque.Tu także mamy black metalowe rozwinięcia, które znów zostały ciekawie wytłumione i przesterowane nadając całości również filmowej atmosfery. Finał jesiennego dramatu, pełnego zdrad i ofiar zbliża się do końca wybrzmiewając w ostatnim utworze, zatytułowanym "Dadogva". Ten znów jest spokojny, wręcz senny, choć bardzo niepokojący. Zegar wybija kuranty, tyka coraz głośniej, a nawet rozbierają dekoracje.
Nie jest to muzyka należąca do najłatwiejszych, ani szczególnie atrakcyjna. Zwłaszcza jeśli mówić o szybkich tempach czy ciężkim brzmieniu, którego tutaj po prostu nie ma. To płyta nastawiona na liryzm, smutek i refleksję. Bardzo jesienna, wręcz wzorcowa. Jest także dość depresyjna, ale porażająca niezwykłą atmosferą, pięknem i wrażliwością. Ciężko też Październikowy Teatr oceniać, bo jest on bardzo konceptualny w założeniu dźwiękowym i stylistycznym. Ci którzy zdecydują się w tę muzykę zagłębić z całą pewnością odkryją w nim wiele niezwykłych emocji, jednak większość będzie znudzona. Nie jest to też rzecz dla wszystkich wielbicieli Thy Catafalque, choć można tu odnaleźć późniejsze cechy charakterystyczne tego zespołu. Wreszcie, jak zostało powiedziane na początku, jest to biały kruk, ale warto poszukać tej płyty, żeby jeszcze mocniej zrozumieć późniejszą twórczość Tamasa. Bez oceny
Krótki, bo trwający zaledwie cztery i pół minuty "Rettenett" również brzmi dość wolno, ale pojawiają się w nim ostrzejsze dźwięki, poprzedzone skrzypieniem i przesterowanymi black metalowymi cY też raczej industrialowymi przyspieszeniami. Właśnie zapadła noc wraz z którą obudziły się demony, potwory z szafy i te spod łóżka. Po nim wita nas szum rzeki lub intensywnego deszczu. Tak rozpoczyna się ponad jedenastominutowy "Kormos dombon vasárnap", do których po chwili dołącza narastająca i niepokojąca, smutna przypominająca orkiestrę elektronikę. Tu także jak w dwóch otwierających płytę często zmienia się klimat, a całość zanurzona jest w smutku i przygnębieniu, jednocześnie jednak porywa to niezwykłym klimatem i niesamowicie uchwyconym dramatem, który rozgrywa się przed naszymi oczami na scenie. Piąty utwór zatytułowany "Pörgő tollal nyílj ki, puszta!"znów otwierają mroczne i wietrzne elektroniczne przejazdy, które rosną z każdą sekundą, intensyfikują się jakby wojennymi bębnami i lekką orientalną orkiestrową muzyką, która nagle eksploduje do przesterowanego i stłumionego black metalowego rozwinięcia, które fantastycznie zostało połączone z dominującymi orkiestrowymi mocnymi pociągnięciami.
Wyciszenie przychodzi w ponad dziesięciominutowym "Kerti tükörben", gdzie delikatna melodia przypomina dźwięki harfy. To jeden z najpiękniejszych fragmentów tej płyty, który również niesamowicie się rozwija do intensywniejszych dźwięków rozpisanych na pianino i orkiestrę.W najdłuższym, bo w ponad osiemnastominutowym "Óda egy csalogányhoz" wracamy nad rzekę. Szybsze, wręcz epickie uderzenia następują już na początku, po czym całość fantastycznie się rozwija. Chór pięknie współgra tutaj z deklamacją Tamasa i z umiejętnie budowanym, niesamowitym klimatem, zwiastującym teatralną drogę, jaką obierze Thy Catafalque.Tu także mamy black metalowe rozwinięcia, które znów zostały ciekawie wytłumione i przesterowane nadając całości również filmowej atmosfery. Finał jesiennego dramatu, pełnego zdrad i ofiar zbliża się do końca wybrzmiewając w ostatnim utworze, zatytułowanym "Dadogva". Ten znów jest spokojny, wręcz senny, choć bardzo niepokojący. Zegar wybija kuranty, tyka coraz głośniej, a nawet rozbierają dekoracje.
Bardzo mi się podobał pierwszy utwór. :)
OdpowiedzUsuń