W pierwszą pełną muzyczną podróż wyjechali z materiałem zatytułowanym "Super Van Vacation". Ich drugi album studyjny "Vultures", czyli po prostu "Sępy" pojawił się w trzy lata później, w maju tego roku. Debiut zaś był bardzo surowy i energetyczny - czy to samo można powiedzieć o nowym wydawnictwie Greków?
Już patrząc na okładkę można odnieść wrażenie, że tak. Tym razem jest ona nie tylko znacznie lepsza, ale także intrygująca graficznie i stylistycznie - wpisujący się w szeroko pojęte retro, jak i brud i surowość, jaka cechuje granie tej grupy oraz obrany gatunek muzyczny. A jak przedstawiają się muzycznie? Z impetem otwiera ją "Claws" - ostrym riffem, szybkim i skocznym tempem. Brzmieniowo jest dalej surowo, ale zdecydowanie wyraźniej i dojrzalej. O garażowym charakterze nie zapomniano w końcowej części utworu, który w lekko doomowy sposób rozjeżdża się. Następnie perkusyjnym bitem i pachnącym Hendrixem gitarowym riffem zaczyna się "Big Beatiful", który po chwili zmienia się w stonerowy, dość typowy, ale bardzo dobry kawałek. Po nim pustynnym, doomowym wejściem wskakuje dłuższy "She", który powoli rozwija się do cięższych, ale wolnych obrotów. Tu także nie słychać szczególnie odkrywczych czy nowych rozwiązań, ale jest to zagrane na poziomie, z wyczuciem i bardzo klimatycznie, z lekkim bluesowym zacięciem.
Bluesowe, wręcz duszne nawiązania pojawiają się w także w kolejnym "Horses' Green", który w kapitalny, choć również doskonale znany sposób, został lekko wytłumiony. Szkoda tylko, że jest dość krótki, bo trwa tylko niecałe trzy i pół minuty i kończy się w momencie, w którym mógłby się rozwinąć. Zaraz jednak pojawia się kolejny, przebojowy numer, zatytułowany "Low", który rozkręca się z powolnych, nieśmiałych dźwięków do świetnego przywalenia z ostrym riffem i szybką perkusją. W tytułowym znów na początku wracamy do lekkich, wolnych, wręcz doomowych dźwięków, gdzie szybko wybija się mocniejszy riff. Nie ma tu nic nowego, wiele współczesnych zespołów podobnie już grało, ale i tak słucha się przyjemnie i kiwa głową w rytm. Najkrótszy, bo zaledwie trzyminutowy (bez pięciu sekund) jest "Modesty", który wskakuje po wyciszeniu w "Sępach", uderzeniami w centralę i melodyjnym riffem, a po chwili rozkręca się do szybkich obrotów. Ostatnim na płycie jest "Reverb of the New World". To bodaj najciekawszy utwór na płycie. Najpierw narracja, a potem psychodeliczne wolne wejście pełne szumów, jęknięć i przejazdów, basowego pulsującego tła. Gdy wybucha pełnią dźwięków znów jest ostrzej i melodyjniej. W dodatku lwią jego część zajmuje tylko partia instrumentalna, która skłania do wybijania rytmu razem z zespołem. Gdzieś nawet przemykają skojarzenia z poczciwym Hawkwindem czy Farflungiem, jednym słowem jazda bez trzymanki.
W stosunku do porażającego brzmieniem, spontanicznością i przebojowością "Super Van Vacations" na "Vultures" mniej jest przykuwających uwagę dźwięków, ale nie można powiedzieć, że nie jest dobrze. Brakuje trochę surowości, którą zastąpiła precyzyjniejsza produkcja. Może trochę zatracił się niesamowity charakter poprzedniej płyty, ale jednocześnie słychać, że 1000mods w ciągu trzech lat również dojrzało muzycznie. W swojej klasie jest to bardzo udany album, ale raczej będzie stanowił godną uwagi pozycję dla tych, którzy za takimi stonerowymi brzmieniami wręcz przepadają i ciągle mało im dobrych zespołów, które grają to samo co wszyscy, ale zawsze z ogromną pasją. Ocena:7,5/10
Mnie się podoba :)
OdpowiedzUsuń