Zwykle nie czytuję reportaży, ale czasami trafia się na taki, który zaintryguje już samym tytułem. Jednym z nich jest "Jakuck" Michała Książka, który od kilku dni pochłaniam, razem z jego autorem odbywając podróż przez zmarzliny syberyjskiej tundry. Idealnym soundtrackiem do tej pasjonującej lektury okazał się być najnowszy, wydany kilka miesięcy temu, album gdańskiego elektroakustycznego duetu Tundra, zatytułowany "Tajnie i Głębie...
Płytę rozpoczyna "Half Moon" w którym witają nas mroczne, drone'owe zgrzyty sprawiające wrażenie wprowadzenia w zimny świat, nieprzyjaznej tundry, a także jakiejś niezbadanej tajemnicy. Jedną z nich są "Wędrujące Kamienie". Autentyczne zjawisko, które można zaobserwować w Dolinie Śmierci w Stanach Zjednoczonych, czyli w nieco innym rejonie niż zwykle atmosferą obracała się Tundra. Tu także mamy ciężkie drone'owe, elektroniczne szumy, ale tym razem przetykane niepokojącymi uderzeniami, czy to w trójkąt czy w różnego rodzaju dzwonki. Sprawcami ruchu kamieni są cienka warstwa lodu, ledwie kilkumilimetrowej grubości, oraz wiatr. Dźwięki, które proponują nam Krzysiek Joczyn i Dawid Adrjanczyk fantastycznie zaś oddają ten niesamowity i niewiarygodny widok. Jedna z tajemnic została wyjaśniona i w dodatku zyskała wyjątkową oprawę muzyczną.
Inné - to "tam", które jest daleko. Na przykład na południu, nad górską rzeką Olokmą. Często oznacza więc tundrę, góry i jeziora, mchy, granit i wodę. Znaczy też "dawno".
Trzecim utworem na płycie jest "Powrót część 1". Na początek coś na kształt klawiszy, delikatne szumy grzechotek i dzwonków. Brzmi to jak muzyka do jakiegoś filmu o nawiedzonym domu, gdzie wchodzi się po latach, wciąga w nozdrza zgliwiałe powietrze, zapach kurzu, słyszy pomiędzy ścianami czyjeś głosy. Do tego niesamowita, niepokojąca atmosfera, budowana oszczędnie, minimalistycznie i niezwykle poruszająco. Niepokój i mroczny klimat narasta w numerze kolejnym, w którym wychodzimy do pobliskiego ogrodu, na "Wrzosowiska". Elektroniczne przejazdy skrywają w sobie kolejną tajemnicę, która prawdopodobnie nie powinna ujrzeć światła dziennego. Może to jakieś traumatyczne wydarzenie z przeszłości, albo straszliwe zabójstwo, możliwe że przez te dźwięki przemawia także ból pamięci, o tym co już odeszło, bezpowrotnie i nieuchronnie, w głębie do której się udać nie możemy, jeszcze albo wcale. To muzyka wszechogarniająca, wyjęta zarazem z prapoczątku świata jak i z jego niezaistniałego jeszcze końca, wypływająca z wnętrza nieznanego i nienazwanego.
Onno - używany jako "tam", które znajduje się nieco bliżej. Ciekawe, że nie tylko wskazuje miejsce, w którym coś się znajduje, ale też miejsce, do którego się zmierza. Jeżeli jedzie się dokądś to właśnie onno.
W przedostatnim wychodzimy przez zniszczony, secesyjny płot i kierujemy się do pobliskiego lasu. Tam spotykamy jego niezwykłego mieszkańca. "Król Lasu" dla każdego może wyglądać inaczej, jednak ja go sobie wyobrażam jako humanoida o głowie renifera z ogromny porożem, odzianego w połyskującą różnymi barwami powłóczystą szatę. Opowiada nam on kolejną niesamowitą historię, pełną sekretów i niewyjaśnionych zagadek, zadających znacznie więcej pozostających bez odpowiedzi pytań, niż jasno określonych rozwiązań na nurtujące nas problemy natury egzystencjalnej. Na delikatnym, kołysankowym wręcz tle słychać flet, przywodzący na myśl ciche szepty jego podwładnych: leśnych driad, faunów i ptaków znających ludzką mowę, jednak dla nas słyszalnych jedynie jako melodyjne ćwierkanie. Po wysłuchaniu opowieści Króla Lasu szybko wracamy do opuszczonej rezydencji.
Anaraa - właściwie nie "tam", a "tamta strona". Z tamtej strony góry, miasta. Ale także z "tamtej strony stu lat", czyli sto lat temu. Jak gdyby było takie miejsce, w którym można dotrzeć do tamtej strony.
Ostatnia kompozycja, zresztą najdłuższa i najbardziej intensywna, to "Powrót część 2". Ostry drone'owy ton na początek, który znów oplata słuchacza i porywa w otchłań. Delikatne jak gdyby orkiestrowe przesunięcia sprawiające wrażenie oddalania się od się od tych miejsc, wręcz opuszczania ciała i swobodnego lotu samej duszy. Wszystko narasta, rozwija się do coraz mocniejszych i jeszcze bardziej niepokojących brzmień. Później pojawiają się nawet smutne dźwięki przypominające niedostrojoną gitary. Wracamy na nieprzyjazne śnieżne pustkowia, pełne rachitycznych krzewinek, mchów i porostów. Ktoś nawet śpiewa pieśń będącą rodzajem pożegnania. Po nim znów widzimy monotonny pejzaż, który równie dobrze mógłby oddawać jakieś apokaliptyczne krajobrazy pełne poskręcanych metalowych ruin, zniszczonych samochodów i błąkających się pomiędzy nimi bez celu wygłodniałymi psami. To muzyka wieloznaczna i wielowarstwowa, nie posiadająca jednej interpretacji, ta dla każdego będzie inna i to właśnie stanowi o niezwykłości muzyki Tundry. Te właśnie "tajnie i głębie" ukryte między dźwiękami, naszą wrażliwością i wyobraźnią.
Takie czy inne "tam" w Jakucji często okazuje się puste, bezludne i nieosiągalne.
olootoo - patrzeć w dal
Wraz z końcem płyty, można zdać sobie sprawę z tego, że stoi się w zupełnie innym miejscu i gdzieś z daleka wpatruje się w ten drugi, niekoniecznie lepszy świat. Labirynt, który znalazł się na okładce płyty nie jest więc przypadkowy, to jakby odzwierciedlenie muzycznej i egzystencjalnej podróży, której doświadczyć można słuchając dźwięków proponowanych przez elektroakustyczny duet. Możliwości w nim jest wiele, ale wybór ścieżki i jej końca zależy od nas. Być może dojdziemy do końca tego labiryntu bez przeszkód i z powrotem w nowym, doskonalszym wcieleniu, albo zagubimy się dochodząc do kolejnego ślepego korytarza, z którego nie będzie wyjścia.
Tym minimalizmem i coraz ciekawszym dźwiękowym eksperymentem zaprasza się do głębszej analizy wnętrza, tego co nas otacza, niekoniecznie odległego, ale także tego co nas otacza tu i teraz, a zaważyć także może na naszej przyszłości, nie tylko transcendentnej, ale także i doczesnej. Wreszcie, nie jest to muzyka łatwa, a wręcz miejscami depresyjna i przygnębiająca, ale z tego też powodu niezwykle przejmująca i piękna, która może sprawić, że jakiś zalegający na naszych sercach i duszy kamień, wreszcie ruszy się z miejsca, ustępując uldze, odnalezieniu celu i wewnętrznej, duchowej odnowie.
Ocena: 8/10
Płytę rozpoczyna "Half Moon" w którym witają nas mroczne, drone'owe zgrzyty sprawiające wrażenie wprowadzenia w zimny świat, nieprzyjaznej tundry, a także jakiejś niezbadanej tajemnicy. Jedną z nich są "Wędrujące Kamienie". Autentyczne zjawisko, które można zaobserwować w Dolinie Śmierci w Stanach Zjednoczonych, czyli w nieco innym rejonie niż zwykle atmosferą obracała się Tundra. Tu także mamy ciężkie drone'owe, elektroniczne szumy, ale tym razem przetykane niepokojącymi uderzeniami, czy to w trójkąt czy w różnego rodzaju dzwonki. Sprawcami ruchu kamieni są cienka warstwa lodu, ledwie kilkumilimetrowej grubości, oraz wiatr. Dźwięki, które proponują nam Krzysiek Joczyn i Dawid Adrjanczyk fantastycznie zaś oddają ten niesamowity i niewiarygodny widok. Jedna z tajemnic została wyjaśniona i w dodatku zyskała wyjątkową oprawę muzyczną.
Inné - to "tam", które jest daleko. Na przykład na południu, nad górską rzeką Olokmą. Często oznacza więc tundrę, góry i jeziora, mchy, granit i wodę. Znaczy też "dawno".
Trzecim utworem na płycie jest "Powrót część 1". Na początek coś na kształt klawiszy, delikatne szumy grzechotek i dzwonków. Brzmi to jak muzyka do jakiegoś filmu o nawiedzonym domu, gdzie wchodzi się po latach, wciąga w nozdrza zgliwiałe powietrze, zapach kurzu, słyszy pomiędzy ścianami czyjeś głosy. Do tego niesamowita, niepokojąca atmosfera, budowana oszczędnie, minimalistycznie i niezwykle poruszająco. Niepokój i mroczny klimat narasta w numerze kolejnym, w którym wychodzimy do pobliskiego ogrodu, na "Wrzosowiska". Elektroniczne przejazdy skrywają w sobie kolejną tajemnicę, która prawdopodobnie nie powinna ujrzeć światła dziennego. Może to jakieś traumatyczne wydarzenie z przeszłości, albo straszliwe zabójstwo, możliwe że przez te dźwięki przemawia także ból pamięci, o tym co już odeszło, bezpowrotnie i nieuchronnie, w głębie do której się udać nie możemy, jeszcze albo wcale. To muzyka wszechogarniająca, wyjęta zarazem z prapoczątku świata jak i z jego niezaistniałego jeszcze końca, wypływająca z wnętrza nieznanego i nienazwanego.
Onno - używany jako "tam", które znajduje się nieco bliżej. Ciekawe, że nie tylko wskazuje miejsce, w którym coś się znajduje, ale też miejsce, do którego się zmierza. Jeżeli jedzie się dokądś to właśnie onno.
W przedostatnim wychodzimy przez zniszczony, secesyjny płot i kierujemy się do pobliskiego lasu. Tam spotykamy jego niezwykłego mieszkańca. "Król Lasu" dla każdego może wyglądać inaczej, jednak ja go sobie wyobrażam jako humanoida o głowie renifera z ogromny porożem, odzianego w połyskującą różnymi barwami powłóczystą szatę. Opowiada nam on kolejną niesamowitą historię, pełną sekretów i niewyjaśnionych zagadek, zadających znacznie więcej pozostających bez odpowiedzi pytań, niż jasno określonych rozwiązań na nurtujące nas problemy natury egzystencjalnej. Na delikatnym, kołysankowym wręcz tle słychać flet, przywodzący na myśl ciche szepty jego podwładnych: leśnych driad, faunów i ptaków znających ludzką mowę, jednak dla nas słyszalnych jedynie jako melodyjne ćwierkanie. Po wysłuchaniu opowieści Króla Lasu szybko wracamy do opuszczonej rezydencji.
Anaraa - właściwie nie "tam", a "tamta strona". Z tamtej strony góry, miasta. Ale także z "tamtej strony stu lat", czyli sto lat temu. Jak gdyby było takie miejsce, w którym można dotrzeć do tamtej strony.
Ostatnia kompozycja, zresztą najdłuższa i najbardziej intensywna, to "Powrót część 2". Ostry drone'owy ton na początek, który znów oplata słuchacza i porywa w otchłań. Delikatne jak gdyby orkiestrowe przesunięcia sprawiające wrażenie oddalania się od się od tych miejsc, wręcz opuszczania ciała i swobodnego lotu samej duszy. Wszystko narasta, rozwija się do coraz mocniejszych i jeszcze bardziej niepokojących brzmień. Później pojawiają się nawet smutne dźwięki przypominające niedostrojoną gitary. Wracamy na nieprzyjazne śnieżne pustkowia, pełne rachitycznych krzewinek, mchów i porostów. Ktoś nawet śpiewa pieśń będącą rodzajem pożegnania. Po nim znów widzimy monotonny pejzaż, który równie dobrze mógłby oddawać jakieś apokaliptyczne krajobrazy pełne poskręcanych metalowych ruin, zniszczonych samochodów i błąkających się pomiędzy nimi bez celu wygłodniałymi psami. To muzyka wieloznaczna i wielowarstwowa, nie posiadająca jednej interpretacji, ta dla każdego będzie inna i to właśnie stanowi o niezwykłości muzyki Tundry. Te właśnie "tajnie i głębie" ukryte między dźwiękami, naszą wrażliwością i wyobraźnią.
Takie czy inne "tam" w Jakucji często okazuje się puste, bezludne i nieosiągalne.
olootoo - patrzeć w dal
Wraz z końcem płyty, można zdać sobie sprawę z tego, że stoi się w zupełnie innym miejscu i gdzieś z daleka wpatruje się w ten drugi, niekoniecznie lepszy świat. Labirynt, który znalazł się na okładce płyty nie jest więc przypadkowy, to jakby odzwierciedlenie muzycznej i egzystencjalnej podróży, której doświadczyć można słuchając dźwięków proponowanych przez elektroakustyczny duet. Możliwości w nim jest wiele, ale wybór ścieżki i jej końca zależy od nas. Być może dojdziemy do końca tego labiryntu bez przeszkód i z powrotem w nowym, doskonalszym wcieleniu, albo zagubimy się dochodząc do kolejnego ślepego korytarza, z którego nie będzie wyjścia.
Tym minimalizmem i coraz ciekawszym dźwiękowym eksperymentem zaprasza się do głębszej analizy wnętrza, tego co nas otacza, niekoniecznie odległego, ale także tego co nas otacza tu i teraz, a zaważyć także może na naszej przyszłości, nie tylko transcendentnej, ale także i doczesnej. Wreszcie, nie jest to muzyka łatwa, a wręcz miejscami depresyjna i przygnębiająca, ale z tego też powodu niezwykle przejmująca i piękna, która może sprawić, że jakiś zalegający na naszych sercach i duszy kamień, wreszcie ruszy się z miejsca, ustępując uldze, odnalezieniu celu i wewnętrznej, duchowej odnowie.
Ocena: 8/10
Fragmenty zapisane kursywą pochodzą z reportażu "Jakuck" Michała Książka, który również gorąco polecam. Odkrywanie razem z autorem tej niezwykłej książki tajemnic dalekiej Syberii i języka jakuckiego jest bowiem równie intrygujące, co odtajnianie i zgłębianie muzyki grupy Tundra, czy nawet, a może przede wszystkim swojego wnętrza.
Bardzo ciekawa recenzja wyszła, po prostu oczami wyobraźni widzę wszystko to, co opisujesz. :) a muzyka tez świetna :)
OdpowiedzUsuń