Pochodząca z Jaworzna, grupa Animations na dwóch pierwszych płytach grała muzykę spod znaku metalu progresywnego, ale stylistyczna wolta, którą zastosowali na swoim trzecim albumie na pewno zaskoczyła wielu i niewątpliwie zostawiła w tyle wiele polskich (i nie tylko polskich) płyt, które miały swoją premierę w tym roku. O zmianach, nowym wokaliście Frantzu, powstawaniu "Private Ghetto" i przyszłości zespołu rozmawiam z gitarzystą Animations, Kubą Dębskim...
Lupus: Przeszliście w ciągu sześciu lat sporą
stylistyczną przemianę. Zaczynaliście jako instrumentalna impresja na temat
metalu progresywnego w stylistyce Dream Theater, włoskiego Lemur
Voice czy miejscami nawet zahaczającej o dźwięki wyjęte z Iron Maiden. Podobnie
jeszcze było na „Reset Your Soul”, który jednak zwiastował już poszukiwania
innej muzycznej ścieżki? Co skłoniło Was do tak radykalnej mogło by się wydawać
reinterpretacji swojego stylu na „Private Ghetto"?
Kuba Dębski: Po wydaniu Reset Your Soul nastroje w zespole były takie sobie, szczerze mówiąc. Potrzebowaliśmy czegoś i kogoś, kto popchnąłby nas w innym, nieznanym wtedy dla nas kierunku. My akurat jesteśmy zespołem, który lubi wyzwania i lubi nieustanne zmiany, więc pojawienie się Frantza było jak głęboki oddech po kilku latach zapaści płuc. Po kilku pierwszych próbach z Frantzem już wiedzieliśmy, że to jest to, a tempo w jakim powstało sporo nowych utworów tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że roszady personalne były nieuniknione.
L: Wielu ludzi uważa, że metal progresywny jest rodzajem muzycznej masturbacji, fałszywej wirtuozerii i zbiorowiskiem nic nie wartych popisów. Jak to wygląda z Waszej perspektywy, zwłaszcza właśnie w kontekście Waszego trzeciego albumu?
Kuba Dębski: Po wydaniu Reset Your Soul nastroje w zespole były takie sobie, szczerze mówiąc. Potrzebowaliśmy czegoś i kogoś, kto popchnąłby nas w innym, nieznanym wtedy dla nas kierunku. My akurat jesteśmy zespołem, który lubi wyzwania i lubi nieustanne zmiany, więc pojawienie się Frantza było jak głęboki oddech po kilku latach zapaści płuc. Po kilku pierwszych próbach z Frantzem już wiedzieliśmy, że to jest to, a tempo w jakim powstało sporo nowych utworów tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że roszady personalne były nieuniknione.
L: Wielu ludzi uważa, że metal progresywny jest rodzajem muzycznej masturbacji, fałszywej wirtuozerii i zbiorowiskiem nic nie wartych popisów. Jak to wygląda z Waszej perspektywy, zwłaszcza właśnie w kontekście Waszego trzeciego albumu?
KD: Nie chcę wypowiadać się za chłopaków, ale ja nie mam takiego
podejścia do tematu. Dream Theater był i pewnie będzie już na zawsze moim
ulubionym zespołem, a instrumentalne umiejętności muzyków DT przez wiele, wiele
lat będą stanowiły swego rodzaju benchmark dla instrumentalistów ogólnie rzecz
biorąc. Faktycznie na rynku jest też sporo zespołów, które proponują bardzo
trudne odmiany instrumentalnej muzyki. Przez wiele takich płyt naprawdę ciężko
jest przebrnąć, ale to jest też element piękna muzyki – każdy może słuchać tego
co mu się podoba i robić to bez oglądania na poklask innych.
L: Na drugim albumie po raz pierwszy pojawił się
wokalista, zaśpiewał na nim Darek Bartosiewicz, znakomicie zresztą, a na
trzecim zaś śpiewa u Was Frantz Wołoch. Chcę Was zapytać o Wołocha: ma bardzo
wszechstronną barwę głosu i dość mocno może przywołać skojarzenia z Maciejem
Taffem, który nie tak dawno w ogóle zrezygnował ze śpiewania. Czemu
zrezygnowaliście z Bartosiewicza, czy zamierzacie z Frantzem współpracować
dalej i przede wszystkim skąd wytrzasnęliście tego gościa? Czy jego wybór na
stanowisko gardłowego miał jakiś znaczący wpływ na stylistykę nowego albumu?
KD: Frantza poznaliśmy w 2005 roku przy okazji nieodbywającego
się już RNR Music Festival. Wtedy był frontmanem swojego zespołu Anilanerda.
Pamiętam, że występ chłopaków zrobił na nas powalające wrażenie i już wtedy
zobaczyliśmy, że ten człowiek to prawdziwe zwierzę sceniczne. Lata minęły, a my
stanęliśmy przed wyborem wokalisty już na "Reset Your Soul". Podeszliśmy Frantza
wtedy, ale akurat w tym czasie nie był w stanie poświęcić się dwóm zespołom
naraz. Na szczęście kolejna próba, którą podjęliśmy w 2011 roku już była udana
i tak o to Frantz jest u nas i u nas zostanie. Jaki miał wpływ na stylistykę
"Private Ghetto"? Na pewno bardzo duży, chociaż muszę tutaj zaznaczyć, że my już
wcześniej kombinowaliśmy z krótszymi formami muzycznymi, a Frantz po prostu
stał się katalizatorem zmian.
L: Pytanie poniekąd powiązane z pierwszym: „Private
Ghetto” jest znacznie krótszy od Waszych dwóch pierwszych albumów. Wydaje się
być zwarty, choć zawiera dokładnie taką samą intensywną dawkę dźwięków. Tym
razem jednak nie zahaczających tylko o metal progresywny, a o melodyjny death,
groove czy nawet o modny ostatnio nurt djent. Czy z Waszej strony potrzeba
zmiany tego stylu grania wynikała z naturalnego rozwoju, czy raczej z chęci
natychmiastowego rzucenia wszystkiego w przysłowiową cholerę i rozpoczęcia od
nowa, napisania osobnego rozdziału i co za tym idzie początku? Baliście się
zaszufladkowania, czy może staniem się cięższą alternatywą dla Riverside?
KD: Dla nas to był taki naturalny przeskok. Nigdy nie zrobiliśmy spotkania zespołowego, na którym padło hasło: „Panowie! Dość muzycznych onanizmów! Zagrajmy coś solidnego i z niezłym pierdolnięciem!”. Jakoś drzemało to w nas zawsze i to naprawdę był naturalny rozwój.
KD: Dla nas to był taki naturalny przeskok. Nigdy nie zrobiliśmy spotkania zespołowego, na którym padło hasło: „Panowie! Dość muzycznych onanizmów! Zagrajmy coś solidnego i z niezłym pierdolnięciem!”. Jakoś drzemało to w nas zawsze i to naprawdę był naturalny rozwój.
L: Nową płytę ponownie zdobi grafika autorstwa
Macieja Zielińskiego. Ta z „Private Ghetto” wydaje się nawiązywać do tej z
Waszego debiutu. Tam znajdował się dorosły człowiek w pozycji embrionalnej, na
najnowszej zaś znajduje się komórka, być może zarodek, który pod wpływem
jakiegoś kwasu rozpuszcza się, rozpada. Czy ma to jakieś szczególne znaczenie
dla znajdujących się na płycie utworów, powiązanie z zawartością krążka. Jeśli
tak, to jakie?
KD: Maciek zawsze dostaje od nas wolną rękę jeśli chodzi o
artwork płyt, więc i tutaj niczego mu nie narzuciliśmy. Przesłuchał całej
płyty, przeczytał teksty i zrobił to co umie robić najlepiej. Przedstawił nam
kilka wersji okładki – wybraliśmy najciekawszą, zrobiliśmy delikatny tuning i
tak już zostało.
L: Jest to płyta intensywna i ciężka, bodaj najmocniej uderzająca po uszach od jakiegoś czasu na polskim rynku muzycznym. Z pozoru wydaje się być też bardzo melodyjna, przebojowa, ale zaraz okazuje się, że ma ona drugie dno, nie jest wcale taka prosta i łatwa jak na pozór się wydaje. Czy taka miała być? A może wyszło to dopiero później?
L: Jest to płyta intensywna i ciężka, bodaj najmocniej uderzająca po uszach od jakiegoś czasu na polskim rynku muzycznym. Z pozoru wydaje się być też bardzo melodyjna, przebojowa, ale zaraz okazuje się, że ma ona drugie dno, nie jest wcale taka prosta i łatwa jak na pozór się wydaje. Czy taka miała być? A może wyszło to dopiero później?
KD: To bardzo warstwowa płyta. Pomimo tego, że utwory mają
nieskomplikowaną formę, którą łatwo można rozpisać według jakiegoś wzoru, to po
bardziej intensywnym zagłębieniu się w jej zawartość muzyczną, można odnaleźć
wiele elementów, które nawiązują do naszej stricte prog-metalowej przeszłości.
Sporo solówek, riffów to naprawdę złożone i trudne do zagrania partie. Często
się na tym łapię, że dużo łatwiej było mi zagrać niektóre rzeczy z naszego
instrumentalnego debiutu, niż niektóre riffy z "Private Ghetto". Ta warstwowość
płyty wynika też w dużym stopniu z czasu jaki mieliśmy na dopieszczanie tego
krążka. Bardzo się cieszę, że nadszedł taki moment, w którym powiedzieliśmy
„dość!” i zostawiliśmy album w takiej postaci w jakiej został wydany. Jeszcze
odrobina „dopieszczania” i wszystko byłoby przedobrzone.
L: Opowiedz trochę o tym jak powstawało „Private
Ghetto”: Tworzyliście go ponad rok, od
grudnia 2011 do lutego tego roku. Był to bardziej żmudne dociskanie wszystkich
szczegółów we właściwe miejsca, proces intensywnej burzy mózgów i odrzucanych
pomysłów, czy też raczej stosunek przerywany wynikający z problemów ze
znalezieniem odpowiedniego brzmienia i pogodzeniem wszystkich mianowników, w
spójną i w dodatku mocną całość?
KD: Same utwory powstały w ekspresowym tempie. Już wspominałem o tym wcześniej, ale nie przypominam sobie, żeby tak szybko udało nam się tworzyć wcześniej. Rejestracja śladów też przebiegała bardzo szybko, a potem ze względu na niekończące się negocjacje z wydawcą (które i tak poległy w gruzach) mieliśmy czas na zabawę z aranżacjami, dogrywki i ogólne dopieszczanie kawałków. "Private Ghetto" ukazało się 15 lipca 2013 roku, a "Morality Failed" już krążyło po sieci od drugiej połowy maja 2012. Oczywiście w tym czasie jeszcze zrobiliśmy sporo rzeczy z kawałkami, ale w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby PG ukazało się rok wcześniej.
KD: Same utwory powstały w ekspresowym tempie. Już wspominałem o tym wcześniej, ale nie przypominam sobie, żeby tak szybko udało nam się tworzyć wcześniej. Rejestracja śladów też przebiegała bardzo szybko, a potem ze względu na niekończące się negocjacje z wydawcą (które i tak poległy w gruzach) mieliśmy czas na zabawę z aranżacjami, dogrywki i ogólne dopieszczanie kawałków. "Private Ghetto" ukazało się 15 lipca 2013 roku, a "Morality Failed" już krążyło po sieci od drugiej połowy maja 2012. Oczywiście w tym czasie jeszcze zrobiliśmy sporo rzeczy z kawałkami, ale w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby PG ukazało się rok wcześniej.
L: Najnowszy album przywodzi intensywnie na myśl
takie grupy jak Stone Sour, System of the Down, a nawet nie istniejący już
Rootwater. O tym ostatnim wspominam nie bez powodu, ich ostatni album
„Visionism” z 2009 roku był nie tylko ich, według mnie, najlepszym dokonaniem
fonograficznym, ale także mógł wytyczyć nowe niesamowite ścieżki muzyczne na polskim
rynku. Odniosłem wrażenie, że „Private Ghetto” jest takim jego duchowym
następcą, a zarówno kontynuacją tego, co zostało zapoczątkowane na trzecim
albumie warszawskiej formacji. Stąd pytanie: jaka muzyka wpłynęła na brzmienie
„Private Ghetto”, co się na nią złożyło?
I co możecie powiedzieć odnośnie wspomnianego „Visionism” Rootwater?
KD: Mam tę płytę w swojej kolekcji i od czasu do czasu do niej
wracam. To naprawdę dobry album, który sięgał bez strachu w różne inne,
niemetalowe gatunki muzyczne. Maciek Taff to niesamowity wokalista, którego
brak na polskiej scenie metalowej jest naprawdę bardzo odczuwalny.
L: Czternaście utworów to dużo, nawet jak na czas
niecałych czterdziestu czterech minut. A jednak nie czuje się zmęczenia tematu,
każdy utwór jest intensywny, ciężki i drapieżny, wręcz nie dają spokoju, każą
się włączyć ponownie i słuchać bez końca. Czy nie obawialiście się, że takie
skondensowanie mocnych utworów nie zaszkodzi całości, że mniej wyrobieni
słuchacze nie znalazłszy tutaj numeru odskoczni szybko się znudzą?
KD: Stąd pomysł trzech krótkich wstawek instrumentalnych. Najdłuższy z nich „We Are…” wypada mniej więcej w połowie albumu i jest taką chwilą oddechu. Nie planowaliśmy wrzucić żadnego słabszego numeru, bo akurat "Private Ghetto" miało być takim mocnym ciosem, którego nikt się po nas nie spodziewał. Na kolejnej płycie postaramy się nieco ubarwić całość również spokojniejszymi dźwiękami, ale już wiemy, że nie zabraknie także jeszcze mocniejszego uderzenia, nawet w porównaniu do najmocniejszych kawałków z "Private Ghetto".
KD: Stąd pomysł trzech krótkich wstawek instrumentalnych. Najdłuższy z nich „We Are…” wypada mniej więcej w połowie albumu i jest taką chwilą oddechu. Nie planowaliśmy wrzucić żadnego słabszego numeru, bo akurat "Private Ghetto" miało być takim mocnym ciosem, którego nikt się po nas nie spodziewał. Na kolejnej płycie postaramy się nieco ubarwić całość również spokojniejszymi dźwiękami, ale już wiemy, że nie zabraknie także jeszcze mocniejszego uderzenia, nawet w porównaniu do najmocniejszych kawałków z "Private Ghetto".
L: Ostatnie pytania: Jaki jest Wasz klucz do sukcesu, jak go osiągnąć i co
zamierzycie zrobić w najbliższej przyszłości? Czy według Was możecie stać się
kolejnym znakomitym towarem eksportowym na miarę Behemotha, Riverside czy
Vadera? Czego Wam życzyć?
KD: Najbardziej zależy nam na graniu koncertów. To sprawia nam największą frajdę i mamy nadzieję solidnie pograć na żywo. Klucz do sukcesu? Chyba nikomu nie udało się go znaleźć, a my na pewno go jeszcze poszukujemy. Natomiast to czy staniemy się kolejnym znanym szerszej publiczności na świecie polskim zespołem, to już nie zależy od nas. My robimy to co umiemy robić najlepiej i nie zamierzamy póki co przestawać. Może w końcu uda nam się znaleźć w dobrym miejscu w dobrym czasie i machina ruszy. Tego nam życz.
L: I tego właśnie Wam życzę. Dzięki wielkie za wywiad, do zobaczenia na koncertach i już czekam na czwarty album!
KD: Najbardziej zależy nam na graniu koncertów. To sprawia nam największą frajdę i mamy nadzieję solidnie pograć na żywo. Klucz do sukcesu? Chyba nikomu nie udało się go znaleźć, a my na pewno go jeszcze poszukujemy. Natomiast to czy staniemy się kolejnym znanym szerszej publiczności na świecie polskim zespołem, to już nie zależy od nas. My robimy to co umiemy robić najlepiej i nie zamierzamy póki co przestawać. Może w końcu uda nam się znaleźć w dobrym miejscu w dobrym czasie i machina ruszy. Tego nam życz.
L: I tego właśnie Wam życzę. Dzięki wielkie za wywiad, do zobaczenia na koncertach i już czekam na czwarty album!
Recenzja płyty do poczytania tutaj.
Kurwa, chlopaki graja solidnie, a w tv I tak pokaza jebana "modelke" ktora nawet nie umie udawac ze gra.
OdpowiedzUsuńdlatego ja nie ogladam tv...
OdpowiedzUsuń