poniedziałek, 3 lutego 2020

Weekend Węgierski - Thy Catafalque (15): Naiv (2020)


Od "Geometrii" wydanej przez wytwórnię Season of the Mist minęły dwa lata, a Tamas Katai w tym czasie przygotował kolejny album  swojego macierzystego projektu, czyli Thy Catafalque. W piętnastej odsłonie Weekendu Węgierskiego poświęconej tej grupie, sprawdzimy co przygotował tym razem...

Znakomitą okładkę nowej płyty, przygotowała partnerka Tamasa i jest to obraz, który, jak zdradził muzyk,  wisi w ich wspólnym mieszkaniu. Obraz przyciąga uwagę nie tylko kolorystyką, ale także wykonaniem i subtelnymi szczegółami, znajdującymi swoje odzwierciedlenie w zawartości lirycznej i muzycznej płyty oraz ornamentyką kojarzącą się nieco etnicznie, z wyrobami miejscowych, a zarazem głęboko zakorzenione w historii i kulturze. Roślina wyrastająca z wazonu z wizerunkiem  hełmu astronauty, a może nawet bezpośrednio z niego, przypomina trochę choinkę, choć wyraźnie nią nie jest, bo przecież ma na sobie kwiaty. Liście pną się w rożnych konfiguracjach w górę, aż do największego kwiata wieńczącego obrazek. Pod górnymi liśćmi widać zaś maleńkie obrazki: po lewej znajduje się ptak (sokół), a po prawej statek kosmiczny, jeden z tych którymi kiedyś NASA latała w przestrzeń kosmiczną. Całość znajduje się na wyrazistym czarnym tle i dodatkowo w czerwonej ramce na której w idealnej symetrii umieszczono nazwę grupy oraz tytuł albumu. Zakochałem się w tym obrazie od razu i sam bym go sobie powiesił na ścianie, uważam też, że jest to chyba najlepsza grafika jaka kiedykolwiek znalazła się na płycie Thy Catafalque. 

Zaczynamy od znakomitego "A bolyongás ideje" (jak podaje w angielskich tłumaczeniach Tamas -  "A Time of Wandering" czyli "Czas wędrówki"). Z jednej strony jest to utwór dość mocno nawiązujący do pierwszych płyt Thy Catafalque, bo riff prowadzący i jego konstrukcja jest bliska black metalowym początkom, ale dochodzi tutaj czyste brzmienie, progresywne i ambientowe naleciałości, folk i melodyka z którą Katai w wielu swoich projektach, jak również w samym Thy Catafalque mocno eksperymentował. Do tego, są one od początku także naturalną kontynuacją dwóch poprzednich krążków tej grupy. Także w lirykach powracają ulubione motywy Tamasa, znane już z wcześniejszych płyt - przemijanie, wspomnienia, dzieciństwo, jak również powroty w góry, lasy i szeroko rozumiany upływ wody w rzece, jako odnoszenie do upływu czasu, który jest - podobnie jak na wcześniejszych albumach muzyka - najważniejszym wątkiem. Doskonały jest również również czerpiący garściami z wczesnych płyt, a zwłaszcza z genialnego "Tűnő idő tárlat", utwór drugi zatytułowany "Tsitsushka". Wbrew pozorom, choć tytuł brzmi trochę rosyjsko, jest to słowo węgierskie, oznaczające "małego kotka", "koteczka". Sądząc po dynamice instrumentalnego kawałka chodzi o kotka, który jak można sądzić jest psotny, żądny przygód w które ciągle się pakuje. Z drugiej strony, może odnosić się do dziewczyny, którą ktoś nazywał swoim koteczkiem lub do dziecka, które rodzic nazywał w ten sposób zdrobniale, bo w samym utworze mimo ostrego riffu i sekcji dętej, słychać też wyraźnie pewien nostalgiczny ton, zupełnie gdyby było to wspomnienie pociechy, która już nie poznaje świata, a dokonuje tego w innej rzeczywistości. Z mocnym basem i wspomnianą już sekcją dętą, przesuwa granice gatunkowe nawet w kierunku jazzu, które u Tamasa nie jest nowością, jeśli wspomnieć Neolunar, ale w Thy Catafalque pojawia się pierwszy raz.

Kolejny, świetny zresztą, utwór nosi tytuł "Embersólyom (Kaláka), co oznacza "Człowieka-sokoła" i zaczyna się od nieco wolniejszych tonów, choć riff prowadzący jest mimo wszystko dość ostry, całość jest oparta na ambientowych przestrzeniach przywodzących na myśl inny projekt Tamasa Darklight i jedynej płyty tegoż "Theatrum October" (tutaj). Żeński wokal i klimat przywodzi z kolei na myśl indiańskie pieśni-modły do bogów. Wiersz Anny Kiss przywołuje zresztą ten motyw, gdyż człowiek w nim mierzy wysoko w niebo, by jako sokół stać się ptasim bóstwem i spłonąć w świetle - słońca lub innych gwiazd. Po nim przychodzi czas na drugi instrumentalny przerywnik "Számtalan színek" ("Niezliczone kolory"). Odliczanie na początku wskazuje na kolejny lot, ale tym razem znacznie wyżej, bo w przestrzeń kosmiczną. Wraz z jego zakończeniem zaczyna się łagodny, dość smutny, ale melodyjny utwór, w którym na pierwszy plan wysuwa się wiolonczela. Jest w nim lirycznie, pięknie, ale i dość krótko, bo dwie i pół minuty później bez rozwinięcia kończy się, jednocześnie przechodząc płynnie do fantastycznego "A valóság kazamatái" ("Lochy rzeczywistości"). Otwiera go klawiszowy wjazd, a po chwili następuje potężne uderzenie rozłożone wokół progresywnych, odrobinę blackowych elementów, folkowych dodatków i lekkiego ambientowego zwolnienia. Wraca tutaj także motyw animizacji i antropomorfizacji. Wreszcie jawnie odnosi się się do przechodzenia z jednego snu w drugi, co może sugerować zarówno śmierć, jak i ponowne narodziny, może nawet wielokrotnej reinkarnacji - nie tyle w ludzkim, co może nawet zwierzęcym ciele, jak również w nowej życiowej przygodzie, która zawsze usiłuje zniewolić w niewidocznych okowach, łańcuchach i lochach swoich światów i uwarunkowań. Jak również nawiązanie do wcześniejszego motywu sokoła, który w tym wypadku poluje na innych, swoje ofiary.

Usiłujesz uciec od pozbawionych kolorów numerów
Usiłujesz uciec od niezliczonych barw
By rozpłynąć się w jesieni albo mgle

Jesteś zwierzęciem, patrz w górę i biegnij
Od ognia rzeczywistości uciekaj
Gaśniesz między kolejnym snem, a snem

Zbyt daleko, zbyt daleko

W następnej kolejności pojawia się dłuższy instrumentalny utwór "Kék madár (Négy kép)" ("Niebieski ptak (Cztery obrazki)"). W nim wraca element folkowy wraz z eterycznym, tajemniczym fletem, który po chwili przechodzi w orkiestrową melodię kojarzącą się trochę z Led Zeppelinowskim "Kashmirem", choć nie jest tutaj tak monumentalnie, a zdecydowanie bardziej klasycznie. Po dwóch minutach następuje przepiękne rozwinięcie, w którym ponownie wraca flet, a w tle wyraźnie przyspieszają smyki i sprawna, szybka perkusja. Progresywny charakter szybko zostaje zastąpiony ambientowym przerywnikiem, w którym zostajemy już do samego końca. Płynne przejście do rozpędzającego się "Napút" (Path of the Sun - Ścieżka Słońca") z klawiszami wyrwanymi niemal z Deep Purple lub twórczości solowej Ricka Wakemana. Łagodny żeński wokal śpiewa zaś kolejną pieśń o tym, co zostawione w przeszłości i o tym, co czeka w przyszłości, w tym wypadku w samym centrum słońca, pośród gwiazd. Słońce jawi się tutaj nie tylko jako ciało niebieskie i centrum wszechświata jako takiego, ale także jako cel i centrum życia każdego z nas. Nie można jednak w tym wypadku mówić o motywie Ikara, ale ponownie o odrodzeniu, reinkarnacji w innym ciele, o czym mogą świadczyć słowa: "Być kimkolwiek tylko zechcesz być, ponownie narodzonym/Daleko stąd nie ma niczego innego, czego kiedykolwiek by nie było".


Przedostatnim utworem na "Naiv" jest "Vető", czyli "Sower" ("Siewca"). Już w samym tytule da się zauważyć kolejny powracający w twórczości Tamasa motyw - siania i zbierania plew, z których najczęściej wyrasta doświadczenie życiowe, mądrość lub gorycz związana z tym, co nas wszystkich otacza. Tym razem jest to siewca poruszający się po kosmosie, bo w utworze pojawiają się słowa: "Więc rozsiewam siebie i wszystko co mam w czystą przestrzeń" - przy czym używa się tutaj słowa przestrzeń w kontekście kosmicznym, bo chwilę wcześniej wymienia się też planety lub mitologicznych bogów - Saturna (boga zasiewów, rolnictwa i czasu) jak również Jupitera czyli Jowisza (boga nieboskłonu, burzy i piorunów). Utwór jest podzielony wyraźnie na kilka części, tę intensywną, ciężką, progresywną i niemal blackową, rozpędzoną ponownie w duchu Deep Purple (klawisze!), jak również kilka zwolnień, także tych rozpiętych wokół dźwięków eterycznych, ambientowych o bardzo wzniosłym klimacie, przywodzącym z kolei na myśl twórczość Tangerine Dream, genialnie zestawionym klamrą z kolejnym przywołaniem ciężkiego gitarowego motywu. Na koniec, Tamas wstawił kapitalny utwór zatytułowany "Szélvész" ("Burza"), co można by rzec stanowi naturalne rozwinięcie poprzedniego oraz ponowne nawiązanie do wspomnianego wcześniej Jupitera właśnie. W utworze nie brakuje niesamowitego, eterycznego klimatu z którego Katai zawsze słynął, świetnych potężnych gitarowych przyspieszeń, ambientowych przestrzeni w tle. Fantastyczny jest poetycki tekst odwołujący się do świata jako takiego przez który przetacza się burza. Jest to burza iście Szekspirowska, bo z jednej strony można ją odczytywać jako pogodową anomalię, ale także jako wojnę, przeciwności z jakimi zmaga się każdy z nas, albo jako rozciągnięty w czasie proces astronomiczny, wreszcie dopiero tu na moment pojawia się też motyw Ikara. Przywołajmy go w całości:


Prosto na szczyt góry, w dół otchłani, wychodząc na boisko 
Idąc w kierunku drewnianej wieży lub na cmentarz, 
ale zawsze tylko naprzód, ale zawsze tylko naprzód
 
Burza w końcu zmyje stary świat
Burza zmyje też mnie, rzuci gdzieś przed siebie
Burza zaryczy swoją odważną i wolną pieśń 
Na cichych placach i w śpiących miastach
 
Gdzieś tam w drodze, wsiądź do samochodu, lećmy i biegnijmy po nasze dziś
Nie patrząc w przeszłość, a w przyszłość
Aż do nieba, dopóki nie spadniemy w Słońcu oślepieni 
Do przodu, do przodu, nigdy do tyłu, wyłącznie do przodu
 
Burza w końcu zmyje stary świat
Burza zmyje też mnie, rzuci gdzieś przed siebie
Burza zaryczy swoją odważną i wolną pieśń

Na cichych placach i w śpiących miastach

Ocena: Pełnia
"Naiv" czyli "Naiwność" nie przynosi w brzmieniu Thy Catafalque żadnych rewolucyjnych zmian, ani nowości tematycznych. Tamas Katai sprawnie porusza się tutaj po gatunkach, które ceni i kocha, które przez lata wypracował na różnych swoich albumach i w projektach, z Thy Catafalque na czele. To album zróżnicowany, gęsty i zdecydowanie do wielokrotnego odsłuchu. Tytuł odnosi się tutaj zarówno do człowieka jako jednostki, czyli motywu bardzo ważnego w twórczości muzyka, ale także do całego świata jako takiego, rozumianego jako bezkres. Luźny koncept podróży astralnej między światami i kolejnymi inkarnacjami stawia tutaj można by rzec romantyczne pytanie o to, kim jesteśmy i dlaczego mimo szczerych chęci nie zmienimy przeznaczenia, świata i siebie. To gorzkie, jak niemal zawsze u Tamasa, przypomnienie o tym, że jesteśmy maluczcy i nieistotni pośród wielkiego planu, burz, a nasza naiwną wiara w to, że będzie lepiej nie zawsze będzie pokrywać się z rzeczywistością. Optymistycznie jednak stwierdza się tutaj także, że należy tę wiarę posiadać i mimo tych przeciwności napotykanych w naszym życiu dążyć do zmian, do szczęścia i walczyć także z samym sobą oraz nieuchronnym upływem czasu. Wreszcie, to płyta, którą warto posłuchać kilkakrotnie, tak by nie tylko wychwycić wszystkie brzmieniowe smaczki, naleciałości czy autocytaty, ale także samemu zastanowić się nad "naiwną" tylko z pozoru treścią liryków. 

Tłumaczenia na język polski własne. 
Anglojęzyczne tłumaczenia można znaleźć w notatce 
udostępnionej przez Tamasa (tutaj).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz