środa, 12 lutego 2020

God Dethroned - Illuminati (2020)


Niderlandzcy death metalowcy trzy lata temu wrócili ze swojego drugiego letargu albumem "The World Ablaze", a najnowszy "Illuminati" pojawił się dopiero co, bo 7 lutego. Nie ma już tematów wojennych, ale z całą pewnością nie brakuje soczystego łojenia do jakiego panowie przyzwyczaili swoich wielbicieli...

Grupą niezmiennie kieruje gitarzysta i wokalista Henri Sattler, a razem z nim God Dethroned tworzą obecnie perkusista Michel van der Plicht znany już z wcześniejszej odsłony formacji po pierwszej reaktywacji oraz basista Jeroen Pomper również grający w poprzedniej wersji grupy. Nowym członkiem jest drugi gitarzysta Dave Meester, który zastąpił Mike'a Fergusona w 2019 roku. Najnowszy krążek "Illuminati" intryguje swoją okładką, która została wykonana przez Polaka,  Michała "Xaaya" Loranca, bardziej znanego jako wokalista krakowskiej grupy Redemptor. Prezentuje ona dwie grupy ludzi, którzy falami spadają w rozświetloną na niebiesko otchłań zapewne będącą czeluścią piekielną. Część z nich zdaje się próbować z tych niebieskich płomieni salwować ucieczką, jednakże krzycząc szybko zostają przezeń pochłonięci. Doskonale prezentuje się na niej logo grupy, liternictwo tytułu oraz małe Oko Opatrzności, czyli znak loży masońskiej. Najnowszy album nie należy też do długich, bo dziewięć numerów mieści się w czasie niecałych trzydziestu siedmiu minut, a mimo to stanowią porządną dawkę death metalu.

Zaczynamy od utworu tytułowego, który od razu uderza w słuchacza epickim i potężnym brzmieniem perkusji i sunących złowrogo gitar. Jest soczyście i ostro, bogato także ze względu na świetne tempo oraz dodatkowe orkiestracje, które dodają mroku i mocniejszego uderzenia, ale jednocześnie nie przytłaczają całego utworu. Równie udany jest szybszy "Broken Halo", a przy tym agresywniejszy i bardziej gęsty. Brzmienie jest w nim klarowne, bardzo soczyste i selektywne, co może nie do końca odpowiadać wszystkim wielbicielom takiego grania, a szczególnie garażowego i surowego stylu początkowego tej grupy. Biorąc jednak pod uwagę trendy w gatunku wypada to świeżo i wciągająco. W "Book of Lies" wracają nieco wolniejsze klimaty, jest też melodyjniej i jak na ten gatunek i dokonania grupy dość łagodnie, bo można wręcz odnieść wrażenie, że jest tutaj bardziej thrashowo niż na jakiejkolwiek wcześniejszej płycie God Dethroned, a mimo to utrzymane na bardzo wysokim poziomie. Paradoksalnie, to także jeden z moich faworytów i prawdopodobnie jeden z najlepszych nowych kawałków usłyszanych w tym roku, choć nie nie  ma tu absolutnie żadnego przesuwania granic gatunkowych.

Mroczniej, ciężej i gęściej robi w świetnym "Spirit of Beelzebub" z mocną rozpędzoną perkusją i solidną porcję gitarowych riffów. Nie brakuje w nim także zwolnienia, które fajnie kontrastuje z szybkim tempem kawałka. Następny w kolejce jest "Satan Spawn", który tym razem nie zwalnia tempa. Gitary tną, że aż miło, perkusja potężnie dudni i soczyście, nie brakuje tutaj nawet blastów, a Sattler nie oszczędza swojego głosu. Swoistą nowością w God Dethroned są wspólne dośpiewywania partii przez pozostałych gitarzystów, co słychać także w poprzednim utworze. Szósta pozycja to "Gabriel" zaczynająca się od trochę usypiającego czujność, wolniejszego wejścia, przechodzącego stopniowo w wolne, wietrzne doomowe tempo, które trzeba przyznać fantastycznie God Dethroned wychodzi i stanowi miły kontrast dla agresywnych i szybszych numerów. Z czasem tempo wyraźnie jednak narasta i przyspiesza, ponownie robi się gęsto, ostro i ciężko, a przy tym epicko i soczyście, a całość brzmi bardzo nowocześnie, co jest zdecydowanie dodatkowym atutem w tegorocznej propozycji Holendrów. Po spotkaniu z archaniołem, wyskakujemy do starożytnego Egiptu. "Eye of Horus" to drugi utwór, który należy do moich faworytów. Wypada on znakomicie i potrafi nieźle wkręcić się w głowę, Jest melodyjny, nieco mniej techniczny aniżeli egipskie brzmienia z amerykańskiego Nile, do tego stopnia, że gdyby nie szybka, oparta na podwójnej stopie perkusja, po drobnych modyfikacjach mógłby trafić do repertuaru którejś z thrashowych legend.

Na przedostatnim miejscu znalazł się "Dominus Musacrum" będący krótkim niespełna minutowym (bez siedemnastu sekund) instrumentalnym przerywnikiem, którego w mojej ocenie spokojnie mogłoby nie być. Oparty na klawiszach i chóralnych śpiewach kojarzy się z wczesnymi dokonaniami Satyricona, ale brakuje tutaj wyraźnego rozwinięcia, nie łączy się on też znacząco z wieńczącym krążek rozpędzonym "Blood Moon Eclipse", który znów jest ostry, agresywny, soczysty i potężny. To także mój trzeci faworyt z tego albumu. 

Ocena: Pierwsza Kwadra
"Illuminati" przysłowiowej dupy nie urywa, w podobnym lub swoim gatunku znacznie lepiej wypadały zeszłoroczne albumy Death Angel, Entombed A.D czy powracającego w genialnym stylu Exhorder, nie wspominając już o znacznie mocniejszych pozycjach od 1349 i Mayhem. Nie jest jednak tragicznie, bo to po prostu solidny materiał od solidnego zespołu. To kawał porządnego death metalu do jakiego God Dethroned przyzwyczaił na wszystkich etapach swojej kariery i na wcześniejszych płytach. To pozycja, której słucha się dobrze, szybko ale niestety bez większej refleksji, zastanowieniem nad jakimś fragmentem czy rozwiązaniem technicznym . Nie ma tu więc mięsa i flaków, ale nie ulega wątpliwościom, że God Dethroned nie spuszcza z tonu i po raz kolejny nagrało po prostu dobry krążek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz