wtorek, 31 grudnia 2019

Timelost - Don't Remember Me For This (2019)


Odnoszę wrażenie, że najlepsze supergrupy to te, które choć są złożone przez muzyków innych mniej lub bardziej znanych zespołów, ale wciąż znajdujących się na uboczu, takich o których zwykle się jednak nie słyszy. Timelost to taki właśnie zespół, bo założony przez gitarzystę i wokalistę Shane'a Handala znanego (lub nie) z post-metalowego Set & Setting oraz perkusistę Grześka Czaplę z amerykańskiej black metalowej formacji Woe. Ta pierwsza grupa w zeszłym roku nakładem Pelagic Records wydała swój czwarty album studyjny "Tabula Rasa", a druga zwraca uwagę polsko brzmiącym swojskim imieniem i nazwiskiem perkusisty. Jak sami o sobie piszą, wspólny projekt Timelost powstał w wyniku frustracji i przyjaźni. Sprawdźmy czy pod przekornym tytułem debiutanckiego krążka kryje się równie ciekawa zawartość muzyczna...

Intrygująca, choć również trochę depresyjna wydaje się grafika okładkowa płyty przedstawiająca mężczyznę ukrywającego twarz w dłoniach. Może ociera łzy, może załamuje je nad czymś, a może jedynie podpiera ją, bo jest zmęczony. Przełamuje ją różowa barwa użyta do nazwy zespołu zapisanego ciekawą załamującą się czcionką przypominającą trochę zrywanie sygnału telewizyjnego oraz tytułu albumu zapisanego mniejszą czcionką zaraz pod również różową kreską. O swojej płycie panowie piszą, że Timelost powstał jako projekt dwóch przyjaciół, którzy chcieli eksplorować swoje muzyczne zajawki, a ten następnie przekształcił się w napędzany emocjami dziennik pełen szczerości, samo-ewolucji, straty i bólu. Debiutancki album swoją premierę miał 25 października 2019 roku. Swoją muzykę z kolei określają jako połączenie punkowej dynamiki, nostalgicznego grunge'u romansującego z shoegaze i zaraźliwego smutku. W jego wyniku na debiucie znalazło się jedenaście kawałków o łącznym czasie niecałych czterdziestu dwóch minut o których Shane Handal mówi następująco: Nie tworzyliśmy go jako koncept albumu, ale z całą pewnością jest wspólny mianownik w tekstach każdego z utworów. Chcieliśmy być szczerzy i napisaliśmy to, co było dla nas prawdziwe i realne. Działo się też tak, bo obaj przechodziliśmy przez te same problemy, kiedy go pisaliśmy. To dziwne uczucie uzewnętrzniać samego siebie całemu światu, zwłaszcza gdy są także tematy wrażliwe, ale jest to także szczere i prawdziwe. Chcieliśmy, by to nagranie było autentyczne pod każdym względem - od muzyki, aż po teksty.

Zaczynamy od pierwszego tytułowego, czyli zatytułowanego tak samo jak grupa. Perkusyjne intro i wsuwająca się nań gitara z punkowo-shoegaze'owym riffem do kompletu z trochę zmęczonym, fajnie wbitym w przestrzeń wokalem. Wyjątkowo interesujące jest tutaj brzmienie, towarzyszące zresztą przez cały album - z mocno podkreśloną, wytłumioną perkusją dominującą nad całością i szuranie gitary. "Lysergic Days" jest nieco szybszy, bardziej melodyjny, ale także ze względu na brzmienie i sposób nagrania wokalu odpowiednio ponury, zmęczony. Przypomina trochę numery w stylu Kylesy, która postanowiła swoje brzmienie ubarwić tym, do czego przyzwyczaiła słuchaczy muzyka The White Stripes czy Royal Blood. A skoro mowa o melodii, to łagodniejsza gitara wita w "Nausea Curtains". Tu panowie bardziej skręcają w duszne, niemal doomowe klimaty, ale jednocześnie filtrują ten pomysł przez punk i alternatywę właśnie. Świetny jest równie melodyjny, choć szybszy ale i odpowiednio duszny drugi utwór tytułowy, czyli tak jak zatytułowano album. Znakomity jest wracający do bardziej ponurego, dusznego i niemal doomowego grania kawałek piąty, czyli "The River Broke Us", który jest brudny, kapitalnie flirtujący z punkiem, shoegazem i alternatywą przesyconą emocjami, które zwykle ukrywamy tak głęboko, jak tylko się da.


Trochę Kylesowy znów jest z kolei "Life Avoider", a z kolei żywa alternatywa podbarwiona zadziornym punkiem wraca w "Heart Garbage", który wkręca się w głowę jak szalony. Podobnie jest z "Closure Is Expensive" o wyraźnym, żywym tempie, punkowej drapieżności i mocnym trochę garażowym brzmieniu. Dziewiąty, choć zarówno tytuł jak i liryki są wyraźnie smutne to kawałek ponownie zaskakuje świetnym balansem punkowych ostrych riffów i lekkich, trochę alternatywnych zwolnień. "It Only Hurt Once" ma nawet solówkę, która znakomicie uzupełnia ten numer, który podobnie jak kilka poprzednich fajnie się wkręca w głowę. Na przedostatniej pozycji wraca nieco ciemniejsze spojrzenie i akustyczne, usypiające czujność wejście, kontynuowane w miarę rozwoju utworu. "I Know Cementaries" ma w sobie sporo z dusznego doomu wymieszanego ze sludgem w duchu Kylesy, to kawałek o zdecydowanie wolniejszym, smutniejszym i funeralnym tonem, który po szybszych kawałkach świetnie wycisza i wraca do początkowych numerów. Na koniec, "Cryptoorchid", które jakby klamrowo otwiera perkusyjne wejście. Następnie panowie żonglują punkiem, hardcorem i melodyjną alternatywą kumulując w jednym utworze wszystkie nastroje, inspiracje i emocje w nieco groteskowym, teatralnym podsumowaniu.

Ocena: Pełnia
Z całą pewnością nie jest to płyta łatwa, niektórych może odrzucić tłumione, garażowe i dość brudne brzmienie, w którym dużą rolę odgrywa przestrzeń i wyraziście zaznaczona rola perkusji. To także album o zdecydowanie ponurym charakterze, który tak jak panowie zasugerowali w notatce prasowej, ma oczyszczać, krzyczeć i zwracać uwagę na palące kwestie - być może też takie, które dotykają nas wszystkich. Sądzę też, że ten album stanowi doskonałe podsumowanie całego roku (do którego jeszcze będziemy wracać) i zanim jeszcze puści się taneczne rytmy, warto na chwilę zagłębić się w tych smutkach, bólach dwóch facetów z różnych muzycznych środowisk, którzy nie odkrywają na swojej pierwszej wspólnej płycie prochu, a po prostu grają to, co czują i dzielą się tym ze wszystkimi myślącymi podobnie. Nie jestem pewien czy Timelost to już supergrupa, ale na pewno jest to grupa nie szukająca kompromisów, szczera i która nie ma się podobać, tylko ma uderzać prosto w twarz zaciśniętą pięścią. To w mojej ocenie zdecydowanie się udaje - nie za pierwszym razem, a po kilku odsłuchach, chłonąc i doceniając to, co przekazują i to, co być może sami znamy ze swojego życia.



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości 
Creative Eclipse PR i Golden Antenna Records.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz