Znacie ten dowcip o Prosiaczku, który wraca z wojska? Podobna sytuacja wydarzyła się w przypadku pewnego Łosia Wędrowniczka, który zamiast w woju, przypakował podczas swoich podróży i zmienił swoje imię na Mùlk, co po kaszubsku oznacza kochanka lub narzeczonego. Czy w tej muzie można się zakochać? W piątkowy, ostatni wieczór listopada można było się o tym przekonać na własnej skórze i uszach w Wydziale Remontowym...
Bezpośrednio przed grupą Mùlk, która promowała w gdańskim klubie swój debiutancki pełnometrażowy album "I", wystąpił z solowym występem Jan Babiński, gitarzysta na co dzień pracujący jako bibliotekarz w Sopotece oraz wokalista trójmiejskiej grupy Octopussy. Babiński zaprezentował więc surowe, ale miejscami bardzo smakowite gitarowe wersje utworów, które napisał w latach 2012 - 2018 i obecnie przymierza się do nagrania ich z całym zespołem. Materiał, według planów muzyka ma się ukazać w przyszłym roku. Z gitarowo-wokalnych zajawek, które można było usłyszeć w Wydziale Remontowym można wywnioskować, że będzie to muzyka tyleż różnorodna, co mocno zakorzeniona w bluesowej, wręcz bardowej tradycji. Gdzieś się kłaniał Johnny Cash czy Tom Waits, w innym miejscu Nick Cave, a w polskojęzycznym mogło nawet przyjemnie zapachnieć Ryśkiem Riedlem. Podczas koncertu cały czas jednak towarzyszyło mi uczucie, że potrzebna jest w tych numerach pełna sekcja - mocny, wyrazisty bas, rozbudowane i budujące atmosferę partie perkusji, może jakaś uzupełniająca całość druga gitara. Nie obraziłbym się też jakby pojawiły się klawisze czy ostra sekcja dęta. Na szczęście Babiński zdradza, że zespół jest i ogrywa z nimi swoje kompozycje, w celu ich rejestracji. Jestem bardzo ciekawy jakie będą rezultaty.
Po solowym występie Babińskiego przyszedł czas na występ Mùlk, który zaprezentował materiał ze swojego debiutanckiego albumu. Zabrzmiały więc bardzo ciekawe i gęste polskojęzyczne kawałki oscylujące między bluesem, a nieco cięższą alternatywą, obtoczone trochę teatralną, a miejscami nawet jazzującą otoczką. Nie zabrakło więc między innymi świetnego utworu "Bies", który nie wiedzieć czemu jest bardzo podobny do motywu przewodniego popularnego programu motoryzacyjnego "The Grand Tour" , "Szamana", "Miliona" czy numeru zatytułowanego "Moloch". Solidna sekcja rytmiczna, mocny klimat i emocjonalny wokal, jak również gościnnie uzupełniający w kilku numerach saksofon niewątpliwie zabrzmiały w Wydziale mocno, udowodniając, że czasem dobrze zapowiadający się zespół musi zamilknąć, przetasować skład, zdobyć doświadczenia u bardziej znanych artystów (kłania się tu bowiem niewątpliwie Me and That Man, Nergala), zmienić nazwę i zacząć niejako od nowa. Mùlk to granie zaraźliwe, gęsto pomyślane i bazujące na emocjach, często wręcz skrajnych, które z całą pewnością podobało się zebranej w Wydziale publiczności, która na ten drugi właśnie zespół stawiła się tłumnie i szczelnie wypełniając wnętrze klubu.
W tym roku obrodziło mocnymi polskojęzycznymi zespołami czerpiącymi bogato z tradycji bluesa, rocka i szeroko pojętej teatralności wpisanej zarówno w teksty, jak i świetnie wkręcającą się w głowę muzykę. O ile jednak Babiński dopiero tak naprawdę pokaże na co go stać, bo ten występ trzeba jednak rozpatrywać w wyłączeniu skojarzeń z Octopussy, o tyle Mùlk jest grupą o solidnym zapleczu, ogromie pomysłów i sporym potencjale, który mam nadzieję nie zniknie z mapy Trójmiasta i da się również poznać poza jego granicami. Listopad zakończył się zatem mocnym, emocjonalnym strzałem, który pozytywnie nastroił na ostatni miesiąc roku dwóch tysięcy dziewięćsiłów.
Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz