sobota, 17 lutego 2018

Therion - Beloved Antichrist (2018)


Prawie dwie dekady minęły od czasu wydania jednej z najbardziej rozpoznawalnych płyt grupy Therion zatytułowanej "Secret Of The Runes". Przez ten czas zespół nie próżnował i choć w zupełnie innych składach wydawał kolejne płyty, nic jednak nie zwiastowało tego, co czekało na nas w roku 2018. Therion przez kilka lat przygotowywał swoje najambitniejsze dzieło i które dosłownie zwala z nóg swoim ogromem - i to dosłownie ogromem. Ponad trzy godziny muzyki i czterdzieści sześć numerów wydanych na trzech płytach opowiadających konceptualną historię opartą o "Krótką historię Antychrysta" Władimira Siergiejewicza Sołowjowa niektórych przytłoczy, a innych po prostu zachwyci...

Podziw wzbudza nie tylko czas i zawartość płyty, o czym za chwilę, ale także ilość zaangażowanych w płytę osób. Oprócz siedmioosobowego obecnego składu w nagraniach wzięło udział trzydzieści jeden dodatkowych muzyków i solistów, w tym szesnastoosobowy chór.  Bogate i bardzo precyzyjne jest tutaj brzmienie, które stanowi wypadkową "Secret Of The Runes" i dwóch późniejszych płyt z ostatnim wydawnictwem Theriona "Les Fleurs Du Mal" zawierającym covery francuskich utworów pop z lat 60 i 70. W niektórych recenzjach pojawiają się zarzuty w rodzaju "najpoważniejszym minusem płyty jest to, że nie jest to płyta metalowa" - co wydaje mi się wręcz stwierdzeniem śmiesznym i pokazującym totalną ignorancję, pozbawienie słuchu i bezguście. Oczywiście, nie jest to album stricte metalowy, bo jego brzmienie wykracza daleko poza metal i zdecydowanie bliżej mu do opery w klasycznym rozumieniu. Inne jest tutaj instrumentarium, bo gitary i perkusja oczywiście dominują, ale nie przykrywają, a znakomicie uzupełniają się z kapitalnie zaaranżowanymi orkiestracjami. Trzy płyty i trzy godziny to z kolei pokłosie formuły oper czyli podziału na akty, a oryginalne i pełne wykonania najsłynniejszych oper trwają nierzadko nawet dłużej - cztery, a nawet pięć godzin!

Przejdźmy do rzeczy, choć nie będziemy się skupiać na wszystkich czterdziestu sześciu kompozycjach i rozpisywać każdej z osobna, bo całości można by poświęcić osobną książkę (najlepiej taką ze wznowieniem pracy Sołowjowa). Skupimy się na elementach które sprawiają, że jest to koncept przemyślany, niezwykle angażujący, ambitny i wartościowy, a także na tych które zwykłego słuchacza i ludzi o ograniczonych umysłach potrafią znudzić, odrzucić i przerazić. Takie przerażenie niewątpliwie może wzbudzić długość płyty i fakt podziału jej na trzy krążki. Ów gargantuiczny i hipertroficzny wydawałoby się rozmiar najnowszego albumu Therion nie da się jednak porównać do choćby takiego "The Astonishing" Dream Theater, gdzie dwie płyty i ponad dwugodzinny koncept o futurystycznym utopijnym świecie pozbawionym muzyki był niespójny, zawierający mnóstwo wypełniaczy i całość można by było skondensować do jednego krążka. W wypadku Theriona scalanie do mniejszej ilości może by sprawiło, że byłby przystępniejszy dla co niektórych słuchaczy, ale mocno naruszyłby strukturę opowieści. Te trzy płyty wzajemnie się uzupełniają, łączą i stanowią całkowicie nienaruszalną i nierozerwalną całość. Rzadko też się zdarza, by całość w wypadku takich płyt trzymała wysoki poziom, a ten tutaj jest utrzymany od początku do końca po prostu wzorcowo. Mając w pamięci jak ogromne wrażenie zrobiło na mnie lata temu "Secret Of The Runes" potrafię docenić ogrom pracy jaki wraz z zespołem wykonał na najnowszym albumie Christofer Johnsson, jedyny stały członek grupy. Jest to dzieło równie ambitne, ale znacznie bardziej rozbudowane zarówno pod względem historii, jak i kompozycyjnie, ukazujące Therion w zupełnie nowym świetle. Pokazującym, że jest to grupa która cały czas się rozwija nie ogląda się na trendy, choć umiejętnie potrafi z nich korzystać.


Naturalną drogą po "Secret Of The Runes" i licznych naśladowcach, rozwijających stylistykę operowego metalu, metalu symfonicznego czy wreszcie muzyki kinematycznej w rodzaju Haggard, Rhapsody (Of Fire) czy Luca Turilli's Rhapsody, wreszcie Nightwisha czy Epiki dla szwedzkiej grupy było więc realizacja dzieła o monstrualnych rozmiarach i będącym na chwilę obecną czymś co będzie także dla nich całkowicie niedoścignione, opus magnum i wyznacznikiem dla kolejnych płyt tak Therion, jak i wymienionych formacji, a także wszystkich albumów grup tworzących na zasadzie koncept album all-stars rozpiętym najczęściej na dwa krążki. Przyjrzyjmy się, czy też raczej przysłuchajmy, co składa się na ten przełomowy, zarówno dla Therion jak i dla gatunku, album. Wspomniane już brzmienie na "Beloved Antichrist" jest po prostu mistrzowsko zrealizowane: bogate, pełne, podkreślające rozmiary i epickość tematu, wielowymiarowe i przestrzenne, porażające ogromem w każdym pojedynczym numerze i niesamowicie czarujące swoją pompatycznością, która nie została jednakże nadmiernie rozcieńczona, jak często bywa gdy mówimy o pompatyczności w muzyce tego typu. Wszystko ma tutaj bowiem swoje ściśle określone miejsce i czas. Therion korzysta z bogatej palety dźwięków: ostrych i zarazem melodyjnych gitar, mocnego basu, uwydatnia niektóre z numerów gitarami barytonowymi czy takimi z dwunastoma strunami; perkusja brzmi niezwykle miękko, starannie i zróżnicowanie; orkiestracje znajdują się zarówno w tle, jak i często są wysuwane na pierwszy plan. Na tym wszystkim zostały znakomicie rozpięte bogate i porywające partie chórów i świetne wokale we wszystkich skalach - od tenorów po alty. Są na tej płycie fragmenty melodyjne, ilustracyjne, jak i te nastawione na budowanie gęstej atmosfery, naszpikowane ciężkim łojeniem utrzymanym jednak w wyraźnej i określonej formule i konkretnym dość miękkim brzmieniu, jednakże nigdy nie przyspieszonym nazbyt w stosunku do wcześniejszych dźwięków, bo pod tym względem również wszystko zostało niezwykle sprawnie rozpisane i rozłożone na poszczególnych planach. Są utwory o zdecydowanie lirycznym i łagodnym charakterze, by po chwili zostać skontrastowane surowym gitarowym uderzeniem znakomicie zbalansowanym orkiestracjami i operowym śpiewem. Takie połączenia trzeba umieć docenić.

Ocena: Pełnia
Zgodzę się, że przesłuchanie wszystkich trzech płyt na jednym posiedzeniu (zwłaszcza puszczając płytę na streamie na przykład na Spotify) może graniczyć z cudem, ale piękna i niesamowitości materiałowi zdecydowanie odmówić nie można. Jest to album ambitny, angażujący i wręcz walczący o uwagę, pełne zaangażowanie i dokładne wsłuchanie się zarówno w słowa, jak i w muzykę. To nie jest album, który będzie sobie leciał w tle, przy nim trzeba się skupić, chłonąć i podziwiać, analizować każdy dźwięk. Nie jest to też płyta łatwa, nie tylko ze względu na swoją długość, ale także właśnie z racji tej określonej formuły: to wciąż jest Therion, który znamy od lat, ale jednocześnie jest on zdecydowanie bardziej nastawiony na orkiestrę i operę w klasycznym rozumieniu, gdzie metalowa stylistyka nie jest najważniejsza, ale nie jest jej też całkowicie pozbawiony. Ambitne dzieło Therion spodoba się najbardziej zatwardziałym fanom szwedzkiej formacji, a także tym, którzy potrafią docenić ogrom wykonanej pracy. Malkontenci, że za mało tutaj metalu, że płyta za długa i że wieje nudą nie mają czego na niej szukać i mają sporo do nadrobienia jeśli nie umieją się cieszyć przepięknie zaplanowaną epicką historią, która zachwyca od strony wykonawczej  aż na spójności kończąc, bo tam gdzie inne grupy po prostu by poległy, Therion wzbija się na wyżyny absolutnego geniuszu i mistrzostwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz