sobota, 3 lutego 2018

Art Of Illusion - Cold War Of Solipsism (2018)


Bydgoski Art Of Illusion istnieje już szesnaście lat, choć w szerszej świadomości słuchaczy zaistniał dopiero cztery lata temu gdy pojawił się znakomity i porywający debiutancki album "Round Square Of The Triangle". Skomplikowana i świeża muzyka instrumentalna o przemyślanej i stosunkowo zróżnicowanej pod względem czasu jak na szeroko pojętą progresywę została wówczas w kilku utworach nagrana z wokalistą Marcinem Walczakiem. Zainteresowanie zespołem okazało się na tyle duże, że zagrali koncerty z rodzimymi formacjami takimi jak Riverside, Votum, Lion Shepherd, Retrospective czy Collage, ale także z zagranicznymi - Pendragon czy niemiecki Dante. 26 stycznia ukazał się zaś ich drugi, równie niezwykły album studyjny. Co proponuje na nim Art Of Illusion?

Po raz drugi pierwszą rzeczą na którą zwraca się uwagę jeszcze przed włączeniem muzyki to kapitalna, niezwykle sugestywna grafika okładkowa. Podczas gdy na okładce debiutu widać było ubranego i pomalowanego na biało mima z czerwoną różą w ręku na tle księżyca w pełni na najnowszej panowie poszli w jeszcze większy minimalizm i uporządkowali nieco kwestię napisów (nazwy grupy, loga i tytułu płyty). Ponownie mamy postać ubraną na biało, jednak tym razem jest to młoda dziewczyna znajdująca się w samym centrum leśnej polany i trzymająca w dłoniach kulę księżyca w pełni, a wszystko na tle przytłaczającej swoim ogromem zieleni przeciwstawionej pniom drzewa. To naprawdę robi bardzo dobre wrażenie.

Minimalizm tym razem ujawnił się także w zawartości płyty. Podczas gdy na pierwszej płycie było dziesięć numerów o łącznym czasie nieco ponad godziny (zawierających trzy numery z wokalem) na najnowszym panowie postawili na czas winylowy, czyli niespełna czterdzieści pięć minut i na siedem utworów. Album otwiera niespełna dwu i pół minutowy "Ico", który wita nas wyłaniającym się z ciszy mrocznym klawiszowym tonem i jakby orientalnym zaśpiewem do których dołącza po chwili gitara i smyki. Taką niepokojącą introdukcją wprowadzają panowie do utworu "Deviur Savior", który swoją premierę miał już na początku zeszłego roku. Mroczne, dość ciężkie wejście i wraz z rozwinięciem robi się nieco znajomo. Harmonie, sposób śpiewania i praca gitar wyraźnie skojarzyć się może z Soen czy nawet Toolem, jednakże nie można mówić o żadnym plagiacie, bo te skojarzenia są tylko na początku. Inspiracje są bowiem zauważalne, ale jednocześnie słychać w nim własną i charakterystyczną tożsamość. Numer jest dość ciężki, kontrastowany popisami gitar i wyraźnymi klawiszami, co z kolei zdaje się podkreślać nieco dawkę przebojowości, którą panowie przeciwstawiają wolniejszym, ale również niezwykle nośnym zwolnieniom gdzie znalazło się miejsce także dla fletowych urozmaiceń. Wyraźnie polepszył się też wokal Walczaka, który na pierwszej płycie śpiewał dobrze, ale słychać było że został on właściwie doklejony do gotowego materiału. Tutaj panowie przygotowywali materiał razem i przełożyło się to zarówno na poprawienie jakości samego wokalu jak i jego dopasowanie do muzyki.


Na trzecim miejscu znalazł się utwór "Allegoric Fake Entity", który zaczyna się od nieco przywołujących w pamięci Dream Theater przejazdów gitary i surowego wysuniętego na wierzch basu. Co jednak zaskakujące Art Of Illusion nie rozwija tego od razu w mocne uderzenie, a wręcz przeciwnie - lekko i zmyślnie rozwija motyw w jazzujący motyw oparty na swingującej, lekko synkopowej perkusji, by dopiero po chwili uderzyć i następnie przepięknie zejść w akustyczną gitarę i znakomity wokal Walczaka. Dopiero wtedy zaczyna się właściwa część utworu, którego lżejsze fragmenty są świetnie kontrastowane tym cięższym riffem z początku ponownie nieco przywołując w pamięci zarówno Dream Theater jak i Soen, jednocześnie znów dbając oto, by w prezentowanej muzyce było jak najwięcej własnego. Utwór jednak wcale nie należy do ciężkich, jest raczej leniwy, a owe kontrastowanie stanowi jeden z elementów jego rozbudowanej, emocjonalnej konstrukcji. Do jazzowania powraca się nawet w końcówce utworu dając chwilę na klawiszową solówkę, po czym następuje najcięższy fragment numeru czyli finał oparty na przyspieszeniu, surowym basie i wyrazistej gitarowej solówce. "Santa Muerte", czyli numer czwarty również nie zaczyna się od mocnego uderzenia. Jest raczej delikatnie, lirycznie i dość niepokojąco. Atmosfera jest tutaj gęsta i stosunkowo mroczna, choć panowie wcale nie używają tutaj palety najmocniejszych dźwięków, stopniowo budują napięcie delikatnym klawiszowym tłem, akustyczną niezwykle harmoniczną gitarą i zgraną perkusją, by przełamać tę stylistykę i płynnie przyspieszyć do ostrzejszego grania w połowie numeru. Dobre wrażenie robi także partia instrumentalna, która wyraźnie pokazuje że pod względem instrumentalnym Art Of Illusion to zespół zgrany, przemyślany i dojrzały.

W kolejnym, zatytułowanym "Able to Abide" panowie również nie spuszczają z tonu i również nie atakują ścianą dźwięku i popisów od razu. Sam utwór ma w sobie sporo z łagodnego alternatywnego, radiowego wręcz rocka, ale bynajmniej nie jest to wrzuta. Wiele zespołów mogło by się uczyć jak napisać taką prostą, miłą piosenkę, która jednocześnie nie jest typowym przesłodzonym popem, nie popada w sztampę i rutynę. Owszem, wyłamuje się ona nieco z wcześniejszej formuły, zwłaszcza w porównaniu z pierwszą płytą, ale nie odstaje, a znakomicie uzupełnia założenia tego, drugiego właśnie wydawnictwa. Po naprawdę udanej balladzie (szkoda tylko, że wyciszającej się na końcu) następuje wyśmienity utwór tytułowy, który panowie umieścili na przedostatniej pozycji. Zdecydowanie mroczniejszy wstęp znów delikatnie przywodzi na myśl Soen czy Tool, ale także wczesne Riverside czy nawet Lion Shepherd. Orientalistyka nie jest tutaj jednak ani nachalna ani specjalnie wyrazista, choć słyszalna w gitarowej melodyce. Dużo lepiej i ciekawiej robi się wraz z soczystym ciężkim rozwinięciem mogącym swobodnie być porównywanym z najlepszymi fragmentami środkowego okresu Dream Theater jednakże w dużo bardziej surowej formie i ze słyszalnym własnym charakterem, nie ma tutaj bowiem miejsca na tanie kopie i klisze. W warstwie instrumentalnej, zwłaszcza w drugiej połowie przyjść może na myśl z kolei Votum czy nieco zapomniany już Perihellium. Znakomita robota. Finał to z kolei ponad dziesięciominutowy "King Errant"w którym jeszcze mocniej słychać ogromną swobodę i pasję z jaką tworzą swoją muzykę. Wyciszający, idealnie zgrany z intensywną końcówką poprzednika, pianinowy motyw i spokojniejszy wokal Walczaka, budowanie napięcia poprzez usypianie naszej czujności. Ponownie sięga się tutaj po delikatne orientalne zagrywki, po czym harmonicznie przyspiesza ostrzejszym rozwinięciem dbając jednak oto, by nie było ono od razu zbyt intensywne. Kapitalnie robi się wraz z partią instrumentalną gdy muzycy mają chwilę na zaostrzenie riffów, dodanie niepokojącego klawiszowego tła i kolejne płynne przyspieszenie, przepięknie skontrastowane melodyjną solówką, która po chwili ustępuje miejsca kolejnej części mrocznego, stosunkowo szybkiego grania, które z kolei bliżej finału lirycznie zwalnia i kolejnego rozwinięcia trwającego aż do ostatniego dźwięku. Brawa.

Ocena: Pełnia
Bydgoska formacja to rzadki przypadek zespołu, który potrafi z płyty na płyty wyraźnie ewoluować. Poprzedni, debiutancki album to był przede wszystkim materiał instrumentalny, który nawet w numerach z wokalem przejawiał sporą dawkę swobody oraz improwizacji, chciałoby się rzec łapania nieco zbyt wielu srok za ogon, a tym samym nieco chaotycznego nie zdecydowania. Na najnowszym Art Of Illusion nieco utemperowała tę stylistykę podporządkowując swoją muzykę wokalom Walczaka i trzeba przyznać, że naprawdę się im to udało, co należy podkreślić, bez utraty wspomnianej swobody i elastyczności, improwizacji, ale też niwelując wkradający się w ich muzykę chaos czy pewną sztuczność wynikającą z wrzucenia wokali do numerów, które nie były do końca z nimi spójne. Art Of Illusion znalazło na siebie sposób i podąża w ciekawym, interesującym oraz właściwym kierunku, także za sprawą Marcina Walczaka, który ma kawał niezłego głosu i nie tylko robi z niego użytek, ale też wyraźnie od ostatniej płyty się rozwinął i poczuł zdecydowanie pewniej w zespole. To grupa, którą warto się zainteresować, która się rozwija i nie kopiuje bezmyślnie swoich idoli czy progresywnych założeń, ale też taka, która nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego słowa. Drugi album bowiem, choć nieco mniej porywający od pierwszego, wcale nie jest od niego gorszy, a w wielu miejscach jest nawet od niego ciekawszy, nie jest jeszcze dziełem jakie panowie mogą nagrać następnym razem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz