Napisał: Jarek Kosznik
Zaledwie kilka dni temu
miała miejsce premiera drugiej pełnowymiarowej płyty czeskiego
zespołu Modern Day Babylon pod tytułem „Coma”. Nasi południowi
sąsiedzi są prawdziwą pustynią jeśli chodzi o
muzykę metalową, nie mówiąc nawet o jej podgatunkach. Modern Day
Babylon jest pierwszym (!) w Czechach projektem mocno opartym na
„djentowych” nowoczesnych rytmach jeśli dać wiarę notce
biograficznej na oficjalnej stronie artystów. Chociaż zespół
obecnie występuje jako trio, to mózgiem grupy i twórcą całego
materiału jest Tomas Raclavsky. Pomimo stosunkowo małej
rozpoznawalności, zespół w swoim „CV” może zapisać m.in.
występy na festiwalu UK Tech Fest czy supportowanie żywych legend
nowoczesnego progresywnego metalu czyli amerykańskiego Periphery. O
dobry mastering płyty zadbał znany z zespołu Tesseract Acle
Kahney. Jak nowy album wypadł na tle wcześniejszych dokonań grupy?
Czy Modern Day Babylon jest zespołem będącym
w stanie przebić się do „ekstraklasy djentu”? Postaram się
odpowiedzieć na te pytania.
Pierwszy na płycie
„Sleeper” wita słuchacza tajemniczą, gęstą atmosferą
gdzie z oddali dobiegają stopniowe, kaskadowe dźwięki perkusji,
która gra w stylu alternatywnego rocka, co jest dość zaskakujące.
Z czasem jednak wszystko wraca do normy gatunku, słychać bardzo
ciężkie dźwięki grane na gitarze ośmiostrunowej. Pierwsza
oczywista inspiracja która rzuca się w uszy to wczesne dema Bulba
czyli lidera grupy Periphery, Mishy Mansoor’a. Momentami czuć
trochę potrzebę wykreowania czegoś na kształt „future metalu”
a konkretnie w stylu australijskiego gitarzysty Paula Wardingham’a
, jednakże nie dostrzeżemy tutaj wirtuozerskich solówek, a jedynie
proste melodie w stylu australijskiego muzyka. Udany,
intrygujący początek albumu. Następny jest „Dream Cycles” gdzie
moim zdaniem rozpoczyna się dość egzotycznym połączeniem riffów
zespołu Trivium z ich debiutanckiej płyty i zespołu Periphery! Później towarzyszy nam typowy dla djentu groove, pulsujący na tle
ładnych spokojnych melodii. W środku następuje krótkie zwolnienie
i wyciszenie. Pejzaże malowane przez instrumenty wydają się niczym
nie ograniczone, naprawdę ma się wrażenie jakiejś podroży
w przyszłość. W tytułowym „Coma”
wiodącym elementem jest wykorzystanie wymyślonej przez Tosina
Abasi’ego z Animals as Leaders, bardzo nowatorskiej i
zaawansowanej techniki gry na gitarze zwanej „thumping’iem”,
której główną cechą jest kreowanie wręcz basowego brzmienia
gitary elektrycznej poprzez wykorzystanie do gry wszystkich palców
zamiast kostki. Tomas zaskakuje tutaj wyborną umiejętnością
grania powyższą techniką, co jest naprawdę rzadkie. Jednakże
utwór w warstwie kompozycyjnej, jest dość
sztampowy i nudny, a melodie w środku powodują u mnie efekt
przewinięcia utworu do przodu. Równie marną, a nawet gorszą
kompozycją jest „Timelapse”, utwór powstał w stylu tak zwanego
„happy djentu”. Moje odczucia dotyczące tego utworu są
diametralnie inne, piosenka jest dość dołująca i do tego obfituje
w plastikowe melodyjki rodem
z utworów z japońskiej mangi. Pomimo tradycyjnie bardzo
dobrej gry gitary, utwór jest niestety ciężkostrawny.
Kolejny „Otherside”
jest w pewnym sensie takim zbiorem rozwiązań nawiązujących do
samych klasyków djentu. Niektóre rozwiązania brzmią niczym
„wyrwane żywcem” z utworów
z płyty „Juggernaut- Alpha and Omega” zespołu Periphery, a
chodzi konkretnie o „The Scourge”
i „Psychosphere”. Giga recykling! Po nim wchodzi
„Waves”, w którym jedynym godnym wspomnienia momentem są
ambitne riffy w środku, grane wspomnianym wcześniej „thumping’iem”.
Melodie po raz kolejny są kiczowate, sztuczne i mdłe. Na końcu
utworu mamy jedyną na płycie solówkę, jednakże jest ona bardzo
krótka i mało urozmaicona, stanowi jedynie przedłużenie
melodyczne poprzednich motywów. Po dłuższym fragmencie
nienajlepszej twórczości przychodzi czas na mojego faworyta czyli
„Memory”. Wstęp jest niemalże kopią początku utworu
Periphery „Totla Mad” z „Periphery I”, chociaż tutaj
mamy do czynienia z nieco mniej szalonym doborem dźwięków. Ten
utwór szczególnie wbił mi się w pamięć, ponieważ słychać
tutaj oznaki własnego stylu zespołu niż kopiowania innych.
Fantastyczne riffy grane wszystkimi wcześniej wymienionymi przeze
mnie technikami, w połączeniu z intrygującymi,
przestrzennymi (nie mdłymi) melodyjkami łączą się we spójną,
logiczną całość. Kolejny „Visions” trąci z początku
trochę zakręconym klimatem zespołu Polyphia i Intervals, są to
naprawdę udane fragmenty. Później mamy do czynienia z mocno
połamanym breakdown’em w środku, dobrze
współgrającym z towarzyszącymi jemu motywami drugiej gitary.
Nareszcie słuchacz otrzyma „kopniaka” na koniec w postaci
posępnego wręcz złowieszczego outra, gdzie sztuczne flażolety
grane przez Raclavskiego wbijają się w mózg. Kończący płytę
„Wake up” o dość nietypowym jak na zakończenie płyty
tytule wita słuchacza, dziwnym motywem gitarowo-klawiszowym w stylu
alternatywnego rocka i popu z lat 80tych. Bardzo pozytywne
wibracje i emocje, harmonie gitarowe ponownie w stylu Trivium (!) nie dają
słuchaczowi wytchnienia. Prawdziwą perełką jest zakończenie,
grane w stylu brytyjskiego indie-popowego zespołu Florence and the
Machine, bardzo przebojowe i lekkie, przeplatane krótkim popisem na
gitarze. Bardzo przyjemne dla ucha a zarazem ambitne. Bonusem jest
remiks utworu „Waves” w wykonaniu Matta Hollanda jednakże
ten utwór pasuje do albumu jak pięść do nogi. Po co zamieszczać
coś tak beznadziejnego? Cukierkowata, elektroniczna papka.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Trwający 40 minut album
„Coma” jest zestawem utworów wywołującym sprzeczne odczucia
przez cały czas odsłuchu. Mamy tutaj znakomity początek,
beznadziejny, wtórny środek, i fenomenalne trzy ostatnie utwory
minus przypięty znikąd remiks utworu „Waves”. Piosenki z
najnowszej płyty Modern Day Babylon są dość podobne do
wcześniejszych nagrań, choć na pewno można zauważyć postęp
zarówno w sferze technicznej jak i kompozycyjnej. Jak widać na
załączonym obrazku, Tomas Raclavsky jest gigantycznym fanem zespołu
Animals as Leaders, a wplatanie zagrywek Tosina Abasiego to swoich
dokonań jest bardzo ciekawym, imponującym i mimo wszystko rzadkim
zabiegiem w świecie djentu, tak mocno inspirowanym zespołami takimi
jak Meshuggah, Periphery czy Monuments, dyktującymi warunki
„muzycznej gry”. Pewnym minusem płyty jest jednak spora
powtarzalności motywów i struktur, ponadto wiele melodii jest po
prostu nieciekawych. Jeśli zespół chciałby przejść z II ligi do
„ekstraklasy djentu” to powinien popracować nad oryginalnością
kompozycji. Podsumowując, jest to dobra płyta, proch nie został co
prawda wymyślony, ale całkiem przyjemnie się tego słucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz