Kiedy widziałem ich w 2014 roku, notabene również w B90, podobali mi się, choć zapamiętałem tamten koncert jako dość statyczny. Zupełnie inaczej było tym razem. Norweski Ulver promując najnowszy album "The Assasination Of Julius Ceasar" zagrał bardziej żywiołowo, a całość dopełniała świetna oprawa świetlno-wizualna sprawiając, że na w niedzielę gdański klub zamienił się w prawdopodobnie najlepszą dyskotekę w Trójmieście...
Supportu tym razem żadnego nie było, choć Ulver nie zaczął od razu. Koncert bowiem otworzył solowy występ Stiana Westerhusa, czyli obecnego gitarzysty koncertowego norweskiej grupy, który na tle drone'owych szumów i noise'owych rozpędzeń, także przy pomocy smyczka zagrał kilka numerów śpiewając do niego swoim bardzo ciekawym, wysokim głosem. Mniej więcej pół godziny później na scenie gdańskiego klubu pojawiła się reszta zespołu, w tym oczywiście niezastąpiony Kristoffer Rygg. Większego zaskoczenia pod względem repertuaru spodziewać się nie należało i tym razem, bo panowie zdecydowali się na poświęcenie całego koncertu ostatniej, czyli najnowszej płycie wraz z wydaną dwa tygodnie wcześniej epką "Sic Transit Gloria Mundi".
Norwedzy jednak nie zagrali nowej płyty i epki w kolejności takiej jak na obu nowych krążkach, a pomieszali kolejność i miejscami pokusili się nawet na rozbudowanie poszczególnych kompozycji w stosunku do oryginałów, co szczególnie uwydatniło finałowy "Coming Home", który nabrał transowego, szalonego i niemal progresywnego wymiaru. Otworzył jednak "Nemoralia", by następnie płynnie przejść w "Southern Gothic", a następnie uderzyć świetną wersją "1969", które z kolei przeszło w mocne "So Falls The World". Po nim zabrzmiał "Rolling Stone", który kapitalnie połączył się z "Echo Chamber (Room Of Tears" z epki, a ten zaś przeszedł w "Transverberation". "Angelus Novus" połączył się z "Bring Out Your Dead", by następnie przejść we wspomniany już rozbudowany "Coming Home". Na bis panowie wyszli tylko raz i zagrali cover z najnowszej epki, czyli "The Power Of Love". Całość uzupełniały świetnie zsynchronizowane światła i wizualizacje dopasowane do poszczególnych numerów przedstawiające karnawałowe maski, jelenie, rzymskie kolumny przechodzące w budynek (prawdopodobnie Biały Dom), amerykańską flagę, twarze anioła (przypominającą trochę Matkę Boską), Jezusa, a także figury geometryczne i liczne świetlne rozbłyski, a nawet stworki wyjęte z którejś z gier z lat 80.
Dopisało także brzmienie, które w porównaniu do dość ponurej i lekkiej stylistyki obu płyt odznaczało się większą surowością, transowością, intensywnością, wręcz monumentalizmem, co szczególnie uwydatniało się we fragmentach instrumentalnych, wraz z kapitalną kulminacją w "Coming Home". Tym razem nie było też tak statycznie jak trzy lata temu, bo transowość materiału wyraźnie udzielała się Kristofferowi, który pozwalał sobie na trochę ruchu i na energiczne wspomaganie instrumentalistów na jednym z elektrycznych perkusjonalii, które stało obok niego. Pozostałym muzykom, zwłaszcza gitarzyście i programiście elektronicznej perkusji również się tn trans udzielał do tego stopnia, że na bis ów muzyk zajmujący się elektroniczną perkusją wyszedł z papieroskiem w ustach. Jak zwykle w B90 dopisała też publiczność, która na pełnej gorzkiej refleksji nad kondycją świata współczesnego muzycznej podróży Norwegów stawili się licznie. Nie ulega też wątpliwości, że był to jeden z najlepszych koncertów na jaki wybrałem się w tym roku i na którym po prostu warto było być, bo Ulver niezależnie od obranej stylistyki daje koncerty bardzo udane, a ten z całą pewnością do takich należał.
Supportu tym razem żadnego nie było, choć Ulver nie zaczął od razu. Koncert bowiem otworzył solowy występ Stiana Westerhusa, czyli obecnego gitarzysty koncertowego norweskiej grupy, który na tle drone'owych szumów i noise'owych rozpędzeń, także przy pomocy smyczka zagrał kilka numerów śpiewając do niego swoim bardzo ciekawym, wysokim głosem. Mniej więcej pół godziny później na scenie gdańskiego klubu pojawiła się reszta zespołu, w tym oczywiście niezastąpiony Kristoffer Rygg. Większego zaskoczenia pod względem repertuaru spodziewać się nie należało i tym razem, bo panowie zdecydowali się na poświęcenie całego koncertu ostatniej, czyli najnowszej płycie wraz z wydaną dwa tygodnie wcześniej epką "Sic Transit Gloria Mundi".
Norwedzy jednak nie zagrali nowej płyty i epki w kolejności takiej jak na obu nowych krążkach, a pomieszali kolejność i miejscami pokusili się nawet na rozbudowanie poszczególnych kompozycji w stosunku do oryginałów, co szczególnie uwydatniło finałowy "Coming Home", który nabrał transowego, szalonego i niemal progresywnego wymiaru. Otworzył jednak "Nemoralia", by następnie płynnie przejść w "Southern Gothic", a następnie uderzyć świetną wersją "1969", które z kolei przeszło w mocne "So Falls The World". Po nim zabrzmiał "Rolling Stone", który kapitalnie połączył się z "Echo Chamber (Room Of Tears" z epki, a ten zaś przeszedł w "Transverberation". "Angelus Novus" połączył się z "Bring Out Your Dead", by następnie przejść we wspomniany już rozbudowany "Coming Home". Na bis panowie wyszli tylko raz i zagrali cover z najnowszej epki, czyli "The Power Of Love". Całość uzupełniały świetnie zsynchronizowane światła i wizualizacje dopasowane do poszczególnych numerów przedstawiające karnawałowe maski, jelenie, rzymskie kolumny przechodzące w budynek (prawdopodobnie Biały Dom), amerykańską flagę, twarze anioła (przypominającą trochę Matkę Boską), Jezusa, a także figury geometryczne i liczne świetlne rozbłyski, a nawet stworki wyjęte z którejś z gier z lat 80.
Dopisało także brzmienie, które w porównaniu do dość ponurej i lekkiej stylistyki obu płyt odznaczało się większą surowością, transowością, intensywnością, wręcz monumentalizmem, co szczególnie uwydatniało się we fragmentach instrumentalnych, wraz z kapitalną kulminacją w "Coming Home". Tym razem nie było też tak statycznie jak trzy lata temu, bo transowość materiału wyraźnie udzielała się Kristofferowi, który pozwalał sobie na trochę ruchu i na energiczne wspomaganie instrumentalistów na jednym z elektrycznych perkusjonalii, które stało obok niego. Pozostałym muzykom, zwłaszcza gitarzyście i programiście elektronicznej perkusji również się tn trans udzielał do tego stopnia, że na bis ów muzyk zajmujący się elektroniczną perkusją wyszedł z papieroskiem w ustach. Jak zwykle w B90 dopisała też publiczność, która na pełnej gorzkiej refleksji nad kondycją świata współczesnego muzycznej podróży Norwegów stawili się licznie. Nie ulega też wątpliwości, że był to jeden z najlepszych koncertów na jaki wybrałem się w tym roku i na którym po prostu warto było być, bo Ulver niezależnie od obranej stylistyki daje koncerty bardzo udane, a ten z całą pewnością do takich należał.
Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz