Naczelny, czyli niżej podpisany, nie spędził dnia niepodległości naszego kraju na marszu, a udał się na koncert do gdańskiego B90. Dla mnie tak naprawdę była to podróż sentymentalna i niemal dosłownie w czasie, bo zagrała w nim łódzka Coma na którą wybrałem się dopiero trzeci raz w życiu. Ostatnim razem, podobnie jak za pierwszym ponad jedenaście lat temu, widziałem ich w Uchu - pod koniec stycznia 2013 roku. Cztery lata, dwa albumy studyjne i jedną koncertówkę później postanowiłem znów sprawdzić jak Coma radzi sobie na żywo w miejscu, które w niemal każdym zespole wywołuje nieposkromione pokłady energii...
Trochę niefortunnie dobrany support jakim był gdański Sounds Like The End Of The World zagrał naturalnie jako pierwszy. W tym roku co rusz na nich wpadam - w styczniu , w kwietniu i w listopadzie - i nie żebym miał coś przeciwko nim, bo to naprawdę bardzo dobry, interesujący i rozwijający się zespół, ale osobiście poczułem się trochę znudzony. Panowie zagrali jak zwykle bardzo udany, mocny koncert z repertuarem ze swojej najnowszej drugiej płyty "Stories", a także jeden z debiutanckiego krążka. Niefortunność doboru tego zespołu jako rozgrzewacz przed Comą nie polega jednak na tym, że widziałem go już w tym roku dwa razy, ale na tym że stylistycznie jednak trochę odbiegają od tego, co gra Coma. Instrumentalny post-rock z ciągotami do progresywnego grania nijak ma się do energetycznego rocka alternatywnego z wyraźnymi akcentami hard rockowymi.
Po nich w końcu wyszła Coma, która zaczęła od... "Leszka Żukowskiego" z debiutanckiego albumu "Pierwsze wyjście z mroku", z którego zabrzmiały także "Skaczemy" i "Spadam" w zupełnie nowych aranżacjach oraz wyproszony przez publiczność "Sto tysięcy jednakowych miast" zagrany w ramach drugiego bisu. Z "Zaprzepaszczonych Sił Wielkiej Armii Świętych Znaków" łódzka grupa zagrała "System" oraz "Schizofrenię", z "Hipetrofii" zabrzmiały "Trujące Rośliny", z "Czerwonego" zbarzmiał "Woda leży pod powierzchnią" a podczas bisu zagrali także utwór zatytułowany "Los, cebula i krokodyle łzy", a z przedostatniego, kontrowersyjnego "2005 YU55" panowie zaprezentowali "Magdę" oraz " W Cwał". Resztę koncertu zdominowały numery z najnowszego "Metal Ballads vol. I" i muszę przyznać, że o ile płyta sama w sobie jest dość średnia, to koncertowo te kawałki wypadły naprawdę znakomicie. Świetnie wypadły choćby takie numery jak "Widzę do tyłu", "Odwołane", "Konfetti", "Snajper" czy moje ulubione "Lajki", ale i pozostałym numerom z nowej płyty nie brakowało pazura, nawet w tych, zdecydowanie lżejszych czy akustycznych jak w kawałku "Za słaby". Z racji święta niepodległości niektóre fragmenty tekstów wypadały bardzo ostro i z wyraźną konotacją społeczno-polityczną, a i od tej Rogucki mający bardzo dobry kontakt z publicznością, nie stronił podczas zapowiedzi poszczególnych numerów mówiąc między innymi o tym, że niektórzy maszerują w różnych marszach, obrzucają się hasłami, ale Ci, którzy przyszli do B90 niezależnie od swoich poglądów są jednością i wspólnotą ponad podziałami. Wielokrotnie podkreślał, że ten koncert odbywa się w Wolnym Mieście Gdańsk i zachęcał do tego, by nie dać się ogłupić, nie dać sobie wmówić, że jesteśmy marionetkami czy nawet, że na każdego przyjdzie czas rozliczenia.
Zarówno zespół, jak i sam Rogucki byli w znakomitej formie. Wokalista tryskał energią, tańczył po scenie i wywijał statywem od mikrofonu tylko na moment pozwalając sobie na odpoczynek i odrobinę statyczności. Tym razem znacznie więcej było solidnego śpiewania, a znacznie mniej aktorzenia. Dopisało brzmienie, które było intensywne, ciężkie a miejscami odpowiednio surowe, co szczególnie uwydatniało się w nowych utworach. Udanie się po czterech latach na Comę uważam za dobrą decyzję, bo choć moje gusta muzyczne zdecydowanie zdążyły się zmienić nie tylko w ciągu tych czterech lat, ale i nawet jedenastu kiedy zobaczyłem Comę po raz pierwszy, to muszę przyznać że nie spodziewałem się po łódzkim zespole tak znakomitego, intensywnego koncertu. Stojąc pośród publiczności w różnym wieku, tym razem jednak z przewagą młodzieży, która śpiewała razem z Rogckim zarówno stare jak i nowe numery przez chwilę poczułem się jak ten szesnastoletni szczyl w Uchu, który zdzierał sobie gardło wtórując Rogucowi. Dodam jeszcze, że B90 było pełne, co również pokazuje fenomen zespołu Coma, który można krytykować za odtwórcze brzmienie czy niemal grafomańskie teksty, ale nie można im odmówić siły przyciągania, mocnego przekazu i ogromnej dawki energii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz