Jeszcze tylko trochę i pożegnamy legendarną grupę... |
Zanim swoją premierę będzie miał dwudziesty i prawdopodobnie ostatni album Deep Purple panowie postanowili wydać trzy epki promujące najnowsze studyjne wydawnictwo. Na obu znalazły się premierowe kompozycje będące singlami z nadchodzącego krążka i kilka dodatków. Problem z nowymi numerami jest jednak taki, że nie są tak atrakcyjne jak choćby "Vincent Price", który promował wydany w 2013 roku (moim zdaniem) bardzo dobry "Now what?!". Czy po tych epkach można już powiedzieć cokolwiek o "Infinite"? Sprawdźmy...
1. Time For Bedlam
Wydana 3 lutego pierwsza epka promująca "Infinite" zawiera tytułową kompozycję, która znajdzie się na nowym albumie Deep Purple oraz trzy inne numery w tym dwie nagrane podczas sesji do nadchodzącego i które się na nim nie znajdą oraz instrumentalną wersję znanego już z poprzedniego "Uncommon Man".
"Time For Bedlam" zaczyna się przedziwnie: elektronika i przerzuconym przez vocoder głosem Iana Gilliana, a potem rozpędza się w klasycznym już dla Purpli stylu opartym na klawiszach i gitarach. Doskonale znane zagrywki i oczywiście głos Gilliana są nie do pomylenia i od razu wiadomo z jakim zespołem mamy do czynienia. Gdyby nie ten początek, powtórzony także na końcu, cały utwór wypadałby jeszcze lepiej. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to zły numer bo słucha się go naprawdę dobrze i doskonale wpisuje się on w stylistykę dwóch poprzednich albumów. Po nim pojawia się "Paradise Bar" utrzymany w pochodowym, a zarazem skocznym tonie numer, który (a jakże!) napędzany jest klawiszem i gitarowymi riffami. W porównaniu z "Time For Bedlam" wypada nawet ciekawiej, choć fragmenty przywodzące na myśl katarynkę mogłyby się w nim nie pojawiać. To znów klasyczne Deep Purple jakie znamy od lat i jakie kochamy. Instrumentalna wersja "Uncommon Man" w zasadzie nie różni się od oryginalnej wersji (poza oczywistym faktem braku wokalu) choć dodano do niej nieco inny senny, powoli rozwijający się początek oraz przywołuje sie w nim fragmenty z "Vincent Price". Przez to mam wrażenie, że nie jest to typowy instrumental, a raczej wariacja na temat motywóó z poprzedniego albumu. Najciekawszym numerem na tej epce jest "Hip Boots" będący improwizowanym nagraniem z próby zespołu. Mocny charakterystyczny, lekko funkujący riff gitary uzupełnia surowe, nieoszlifowane brzmienie perkusji i klawiszowe tony o znacznie mroczniejszym zabarwieniu niż zwykle w jakichkolwiek numerach Purpli.
To, co zawarto na pierwszej epce z jednej strony nie zachwyca, nie pokazuje niczego nowego (choć tego zdecydowanie nie należy oczekiwać po tym zespole), z drugiej strony jednak pokazuje, że po pięćdziesięciu latach Deep Purple to wciąż zespół, który nawet powielając wypracowane przez lata schematy może brzmieć świeżo i naturalnie. Niczego nie udają, nie gonią za modami, są po prostu Deep Purple.
2. All I Got Is You
Drugi singiel wydany 10 marca, w moim odczuciu jest znacznie słabszy od "Time For Bedlam". "All I Got Is You" został uzupełniony o króciutki utwór "Simple Folk" oraz instrumentalną wersję "Above and Beyond" z poprzednika, alternatywną wersję "Time For Bedlam" oraz koncertowy klasyk w postaci "Highway Star".
Ten pierwszy to ballada, a te Purplom nigdy nie wychodziły najlepiej. Senna atmosfera z początku całkiem przyjemnie się rozwija w ciepłej klawiszowej atmosferze przycinanej szybszym riffem. Sam w sobie jest to numer udany, choć po Purplach oczekuje się jednak nieco mniej cukru, a tu wręcz się on wylewa. Ponownie mnóstwo tutaj nawiązań do przeszłości i do dwóch poprzednich albumach, a także odrobina zabawy klawiszami i nowoczesną elektroniką co w samo w sobie jest ciekawym efektem i zabiegiem, ale nie do końca jestem przekonany czy potrzebnym w muzyce Deep Purple. Drugi z zestawu na tej epce to jedynie kilka akordów gitary w typowym folkowym brzmieniu. Nic szczególnego i jedyne będące sympatycznym przerywnikiem, który najpewniej przygrywano w przerwach między właściwą sesją. Interesująco wypada instrumentalna wersja "Above and Beyond". Nieoszlifowana, bardziej surowa, co zwłaszcza słychać w partiach basu czy perkusji. Alternatywna wersja "Time For Bedlam" to tak zwany "first take" . Ponownie jest to nagranie z próby i... nie ma tutaj koszmarnego wstępu z oficjalnej wersji. Do tego wszystkiego jest to najzwyklejszy w świecie instrumental, choć zagrany odrobinę szybciej niż w wersji ostatecznej. Trochę szkoda, że zdecydowano się na złagodzenie tego kawałka, bo oczywiście to nagranie jest jeszcze surowe, ale w późniejszym oszlifowanym miksie zdecydowanie stracił na energii. Koncertowa wersja "Highway Star" nie brzmi najlepiej i jej jakość pozostawia wiele do życzenia, ale mimo to wypada całkiem nieźle. Szkoda tylko, ze Gillian nie jest już w stanie wyciągać tak jak dawniej przez co wersja ta jest nieco szybciej zagrana, by dopasować się do jego głosu, który miejscami wyraźnie się męczy.
Zawartość drugiej epki poza instrumentalną wersją "Above and Beyond" z poprzedniczki niewiele ma do zaoferowania. Jako przedsmak wypada słabo, a zarzynanie klasyka "Highway Star" może być niemal katorgą. Deep Purple jako zasłużony zespół, który swoje najlepsze lata ma dawno za sobą, dobrze zrobi jeśli "Infinite" będzie ich ostatnim albumem, co zresztą zdaje się też potwierdzać nie tylko w długości albumu (niespełna pięćdziesiąt minut - zdające się symbolizować czas ich istnienia) oraz fakt pojawienia się na liście coveru, który z kolei sprowadza do pierwszych płyt zdominowanych wszakże przez covery. Do "Infinite" jednak wrócimy za niedługi czas.
3. Limitless
Najnowsza epka prowadząca do nowego albumu nie zawiera żadnychpremierowych numerów. To, co się na niej znalazło to "Time For Bedlam" i "All I Got Is You" w towarzystwie radiowej wersji "All The Time In The World" i "First Signs Of Madness" z poprzedniczki oraz czterech utworów koncertowych ze starszego i klasycznego repertuaru Deep Purple. Ot, specjalna mini składanka.
Razem ze sobą oba najnowsze numery brzmią naprawdę dobrze i mimo powtarzalności świeżo. Nie dają jednak pełnego obrazu nowej płyty, która najwyraźniej będzie brzmieniowo bardzo podobna do "Rapture of the Deep" oraz "Now What?!". Dwa z tej ostatniej doskonale nam wszak znane zaś nieźle się zazębiają z nowszymi numerami choć w przypadku "All The Time In The World" zdecydowanie wolę wersję pełną. Takie radiowe edycje wydają mi się często niepełne. Osobną sprawą są tu nagrania koncertowe wyjęte z czterech różnych lokacji i złożone z doskonale znanych wszystkim fanom Deep Purple "Strange Kind Of Woman", "Perfect Strangers" czy "Black Night" oraz "No One Came" z płyty "Fireball" od którego set koncertowy się zaczyna. W porównaniu z "Highway Star" z poprzedniej epki pierwszy z nich, czyli "No One Came" właśnie brzmi znacznie lepiej. Oczywiście jest to nagranie z ostatnich lat, a nie żadne archiwalne z lat 70. To bardo sprawnie zagrana wersja w której nawet Gillian czuje się bardzo swobodnie. "Strange Kind Of Woman" nie dorównuje wersji z "Made In Japan", ale to akurat nikogo nie powinno dziwić. Tamtego nagrania nie da się powtórzyć choć ta wersja także brzmi dobrze i sprawnie. Gillian oczywiście nie wyciąga wysokich rejestrów tak jak kiedyś, ale przynajmniej nie sili się na nie, śpiewa je tak jak pozwala mu wiek. I chwała bogom. Podobnie sprawa ma się z zawsze znakomitym "The Perfect Strangers" oraz "Black Night".
Podsumowując, na najnowszy album Deep Purple nie ma co szczególnie się nasładzać. Będzie dobrze, choć jedynie na obecne możliwości zespołu, do klasycznego i najlepszego okresu można jedynie nawiązywać, ale do tamtej formy nie podskoczą. "Infinite" na pewno nie będzie najlepszym albumem legendarnego zespołu, choć raczej ujmy mu nie przyniesie. Jeśli faktycznie będzie pożegnaniem to w moim odczuciu nie będzie ono też idealne, ale jak sądzę będzie się go słuchało całkiem przyjemnie, a czy będzie się do niego wracało jest kwestią zupełnie inną i osobną. Pozycji legendy i ogromnego wpływu w historię rocka i metalu przecież nikt i nie odbierze i przy tym zostańmy.
Bez ocen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz