poniedziałek, 22 lipca 2013

WNS XXXIII: Airbourne, Dynamite

Desant po raz czwarty, dynamit po raz pierwszy...
AC/DC ostatnio nie rozpieszcza swoich fanów, grają rzadko, a ostatni bardzo udany album studyjny wydali w 2008 roku. Na szczęście zamiast po raz kolejny słuchać płyt, które zna się na pamięć, można sobie puścić coś co brzmi jak AC/DC. Podobnie grających zespołów jest sporo, ale obecnie najciekawszymi kapelami są Airbourne i Dynamite. Ten pierwszy pochodzi z Australii i wydał trzeci (a właściwie to czwarty) już album studyjny, a drugi pochodzi ze Szwecji i właśnie zadebiutowali swoim pierwszym krążkiem. Która z nich nagrała album ciekawszy i bliższy wzorcowi wypracowanemu przez Angusa Young'a i spółkę?


1. Airbourne - Black Dog Barking (2013)

O tej grupie pisałem już na samym początku istnienia bloga, jednak nie była to recenzja żadnej z ich płyt, a refleksja na ich temat. Czas na recenzję jednej z płyt, które nagrali i sądzę, że najnowsza nada się idealnie. Trzecia, a właściwa czwarta jeśli licząc wydaną tylko w Australii "Ready to Rock" w 2004 roku płyta jest nieco inna od swoich poprzedników. Po bardzo dobrym "Runnin' Wild" i świetnym "No Guts, No Glory" (zwłaszcza w wersji rozszerzonej) przyszedł czas na wydawnictwo krótsze i zdecydowanie słabsze, szczególnie brzmieniowo. 

Poprzednie albumy porywały energią i mimo znanych melodii pewną dozą świeżości, na tym albumie zabrakło przede wszystkim pazura, a całość brzmi za lekko i nijako. Włos mi się zjeżył gdy usłyszałem nową wersję "Ready to Rock" ze zgoła niepotrzebnymi okrzykami na wejściu i przez cały czas trwania tego utworu. Następujący po nim "Animalize" jest nieciekawy (ta perkusja jest normalnie z kartonu!), "No One Fits Me (Better Than Me)" też nie jest dobry (riff prowadzący jest nieciekawy, perkusja ma ten sam problem co wyżej i ma go niestety każdy numer na tej płycie). Czwarty numer "Back In the Game" wypada nieco ciekawiej, bo w sprytny sposób nawiązuje do glam rocka z drugiej połowy lat 80, ale na tym skojarzenia się kończą, jest po prostu nijaki i nie wytrzymuje porównania z takim choćby "Turn Up the Radio!" Autograph.

W 2011 roku pisałem, że nie kopiują AC/DC, niestety, ale słuchając utworu "Firepower" miałem wrażenie jakby nagrali go metodą kopiuj, wklej, przytnij. I to dosłownie. Słychać to też w niezłym, ale tylko niezłym, wybranym na singiel "Live It Up", który także brzmi dziwnie znajomo, a przecież na poprzednich płytach też korzystali ze znanych patentów, ale całość miała ręce i nogi. Tu ich nie ma. Utworem, w który całkiem nieźle się wkręca jest "Woman Like You", szkoda tylko, że wokale Joela O'Keeffe są takie nijakie. W utworze "Hungry" dobrze wypada riff prowadzący i nieco wolniejsze tempo, ale i tu nie można powiedzieć za wiele dobrego. Metoda kopiuj, wklej i przytnij została zastosowana także w przedostatnim "Craddle to the Grave", a ostatni numer, w dodatku tytułowy to także jedna wielka pomyłka. Ten pies nie szczeka, on tylko skamle.

Na tej płycie zabrakło świeżości znanej z poprzednich płyt, zabrakło pazura (płaskie brzmienie!), a nawet zabawy konwencją (także żartów w stylu Lemmy jako kierowca ciężarówki). Wcześniejsze "desanty" jak "Black Ice" AC/DC z 2008 roku były dużo żywsze i ciekawsze. Ciężko mi to pisać, ale sprawiła mi ta płyta spory zawód, na szczęście jednak tym razem jest ona krótka (raptem trzydzieści pięć minut). Ocena:6/10


2. Dynamite - Lock'N'Load (2013)

Czytając o debiutanckiej płycie Szwedów, wydanych przez Transbutans Records, często spotykałem się z sugestiami, że ten album brzmi tak jakby nagrało go AC/DC zaraz po "Highway to Hell" oraz, że jest zupełnie tak jakby Bon Scott nigdy nie umarł, a Brian Jonhson nigdy go nie zastąpił. I muszę się z tymi zdaniami zgodzić, jest właśnie tak jak pisali w innych recenzjach. I przede wszystkim, jest nie tylko energia i pazur, ale także pomysł na granie w którym nie ma zbyt wielkiego pola manewru.

Dynamite powstał w 2012 roku w miejscowości Växjö, a swój pierwszy album wydali 15 maja (czyli tydzień przed "Black Dog Barking" Airbourne). Zespół tworzy wokalista i gitarzysta Mattis Karlsson (to ten z zabójczym wąsikiem), gitarzysta Sebastian Head-Plikas, perkusista Jonas Hagström oraz basista Adam Butler. Ten album także do długich nie należy, nie przekracza bowiem czasu czterdziestu minut, ale to, co się na nim wyrabia jest jak dynamit. I to dosłownie: wybucha i zmiata wszystko dookoła. Z czasem włącznie, bo ten go dosłownie pochłania.

Już przy pierwszym utworze "Bullseye" można się uśmiechnąć szeroko od ucha do ucha. Świetny doskonale znany riff, skoczne tempo, mocne brzmienie i rewelacyjny iście Scottowski wokal. Po nim wyśmienity wolniejszy "Stone Heart Rebel". Słuchając tego kawałka stwierdzić można, że duch AC/DC jak najbardziej jest z tymi Szwedami. Trzeci na płycie jest utwór tytułowy, ponownie bardzo charakterystyczne zagrywki sprawiają, że trudno uwierzyć, że to nie jest dzieło spod palców braci Young. Kapitalnym kawałkiem jest także "Work Hard For the Money" i znów w tym pozytywnym znaczeniu przywołuje to, co najlepsze w takim rock'n'rollu. AC?DC ponownie da się wyczuć w również udanym "Gone Wild", ale już w "Diamond Vagabonds" można dość mroczny wstęp skojarzyć się może trochę z Black Sabbath, fantastycznie wypada jedna z dwóch ballad o kobietach, czyli "Wild Wild Woman", a drugą dostajemy zaraz po niej. "Midnight Lady" brzmi bardzo, bardzo znajomo, ale nie ma się poczucia znużenia, jest tłusto, świeżo i energetycznie. W dziewiątym numerze jest spokojniej, wolniej i bluesowo, nic dziwnego bo utwór nosi tytuł "Streetfighting Blues". Ten jest odrobinę słabszy, ale nie kręci się w nosie. Przedostatnim jest kolejny bombastyczny kawałek "Ain't Like You", a po nim na finał numer zatytułowany po prostu "Dynamite".

Podobnie jak Airbourne, Dynamite porusza się po utartych szlakach i stosuje metodę kopiuj, wklej i przytnij. Z tą różnicą, że na płycie Szwedów jest energia, czuć i słychać w tym graniu autentyczną radochę, zupełnie jakby trinitrotoluen wybuchł w pobliżu. Ta płyta ma coś, czego nie szczekający czarny pies - ma pazur. Szwedzi nagrali album, który śmiało można uznać, nie tylko za duchowego następcę "Highway to Hell", ale bardzo zgrabnego kontynuatora tejże. Rzeczywiście ma się wrażenie jakby to był ten brakujący element. Płyty Szwedów, w przeciwieństwie do nowego wydawnictwa Airbourne, naprawdę warto posłuchać i trzymać kciuki, by kolejny ich dynamit eksplodował z jeszcze większą siłą. Jak to piszą w komiksach? KABOOOOM!!!! Ocena: 8/10



2 komentarze:

  1. Ja miałem to szczęście, że Airbourne omijałem szerokim łukiem i "Black Dog Barking" był pierwszym albumem tej kapeli, jaki usłyszałem. Dlatego uważam, że jest najlepszy z całej ich dyskografii ;-)
    A Dynamite muszę posłuchać skoro taki dobry materiał - kompletnie nie znam tej formacji. BTW strasznie dużo ostatnio zespół ze słowem "dynamite" w nazwie.

    OdpowiedzUsuń