piątek, 26 lipca 2013

Polisz Jor Inglisz #7




Będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku. - powiedział po polsku wybitny reżyser Andrzej Wajda podczas odbierania Oscara za całokształt twórczości w 2000 roku. Te słowa najlepiej oddają myśl przewodnią cyklu kilku felietonów, które poświęcimy braku i zaniku języka polskiego w polskiej muzyce oraz o powszechnej dominacji języka angielskiego. Wielokrotnie z Marcinem Wójcikiem w ostatnim czasie podkreślaliśmy, że mamy tego powyżej uszu, że coś nam umyka. Chcemy zwrócić uwagę na poważny problem, skłonić do refleksji i zaprosić do polemiki. 

W siódmej odsłonie "Polisz Jor Inglisz", a drugiej lipcowej, zapraszamy do lektury wypowiedzi Jana Babińskiego, muzyka znanego z takich zespołów jak Zdrowia Szczęścia Pomarańczy (już nie istniejącego), Rooftop Party, Kilgore i Chłodny Tata...


Pisanie sensownych tekstów piosenek nie jest rzeczą łatwą. Dlatego nie widzę nic złego w tym, że niektóre zespoły decydują się grać muzykę stricte instrumentalną.

Język angielski jest z muzyką rock'n'rollową związany nierozerwalnie, głównie dlatego, że jest ona wytworem amerykańskiego kręgu kulturowego, odżywianym dodatkowo przez Brytyjczyków. Jeśli popatrzymy na historię tego gatunku - w każdej (lub prawie każdej) z gałęzi muzyki rockowej dostrzeżemy dominującą rolę zespołów amerykańskich, brytyjskich, lub pochodzących z brytyjskich kolonii (chociażby australijskie AC/DC). Nie widzę w tym absolutnie nic dziwnego. To USA i Wielka Brytania emitują przekaz, który odbierają peryferia. Sporadycznie zdarzają się przypadki zespołów śpiewających w swoim rodzimym języku, zyskujących rozgłos lokalny (np. francuska grupa Noir Desir, koncertująca swego czasu w całej Europie), a nawet globalny (świetnym przykładem jest Rammstein - toporne to trochę i śpiewane w języku wojny, ale w Stanach trasa z 2009 roku została wyprzedana na pniu), ale należy to potraktować jako ewenement.

Inna sprawa, że w świadomości polskich odbiorców zakorzeniło się przekonanie, wynikające z peerelowskiego hasła "Polska młodzież śpiewa polskie piosenki".

Oczywiście, przeciętny słuchacz bardziej cenić będzie zespoły śpiewające po polsku - bo rozumie o czym śpiewają, albo przynajmniej tak mu się wydaje.

Począwszy od lat sześćdziesiątych XX wieku powstało w Polsce parę dobrych i parę złych zespołów, którym z lepszym lub gorszym skutkiem udało się zdobyć uwagę fanów. Przeważnie śpiewały w języku polskim - szeleszczącym i niezrozumiałym dla obcokrajowca. Nie wiadomo, czy czyniły to z poczucia patriotyzmu, przekory, czy z nieumiejętności opanowania obcego języka.

Do niektórych z zespołów przypięto etykiety mające szufladkować je jako polskojęzyczne odpowiedniki zachodnich kapel (TSA nazywano "polskim AC/DC", Riedla -"polskim Morrisonem", ostatnio spotkałem się z określeniem "Jagger z Olecka" pod adresem Janusza Panasewicza, wokalisty Lady Pank). Moim zdaniem - kretynizm na potęgę.

Fakt, że coraz więcej nowopowstałych kapel sięga po teksty anglojęzyczne świadczy moim zdaniem o tym, że muzycy czują się pewniej w tym języku. Może być też podyktowany chęcią podboju rynków zachodnich. Nie znaczy to natomiast, że tekst napisany po angielsku jest od razu lepszy, bądź że gwarantuje zainteresowanie zachodniej publiczności. Niektórzy wychodzą z założenia, że po angielsku można śpiewać największe bzdury, a i tak dobrze zabrzmi, ale ta strategia ma krótkie nogi, bo prędzej czy później to wyjdzie na jaw.

Są w Polsce świetni autorzy tekstów nieposiadający swoich zachodnich odpowiedników (trudno by mi było znaleźć np. "zachodniego" Ciechowskiego, czy Janerkę), są tacy też na zachodzie. Podobnie jest z odwrotną sytuacją. I na Zachodzie, i w Polsce zdarza się tekściarzom płodzić kaszany straszne. Nie ma i nie będzie reguły.

Na tekst przede wszystkim trzeba mieć pomysł. Nieważne w jakim języku zostanie napisany. I dobrą, przyzwoicie zagraną muzykę do tego. Mówił mi kiedyś Piotr Pawłowski (basista The Shipyard i Made In Poland) o pewnym Angliku, który w sklepie płytowym w Warszawie pytał sprzedawcę o jakieś stare nagrania zapomnianej polskiej kapeli No To Co, twierdząc że "to takie 3 razy lepsze Mumford & Sons" i dziwiąc się, dlaczego polscy muzycy nie zwracają uwagi na takie skarby. Widać można i tak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz