czwartek, 18 lipca 2013

Ulver - Childhood's End (2012)


Powiedzieć, że nie zna się twórczości norweskiej grupy Ulver, to trochę tak jakby powiedzieć, że się nie słucha muzyki. To wręcz wstyd jej nie znać. Najbardziej lubię w ich muzyce ten okres, kiedy odeszli od asłuchalnego black metalu, a zaczęli kombinować z elektroniką, trip hopem oraz szeroko pojętym muzycznym eksperymentem, także minimalizmem, czyli 1999 - 2003. To jeden z tych zespołów, który lubi zaskakiwać różnorodnością, zmianami stylistycznymi i masą świetnych pomysłów: od transowych niemal schizofrenicznych jazd aż po pełne melancholii melodie i liryczne obrazy. Równie zaskakujący jest ich album z zeszłego roku, na który złożyły się covery. I to w dodatku zespołów zdecydowanie średnio kojarzonych zwykłemu słuchaczowi...



Co my tu mamy? The Pretty Things, The Byrds... i kilkanaście innych nazw zespołów, które mogą nic nie mówić. Na szesnaście utworów zaledwie trzy grupy znam szerzej i bardzo je cenię: Jefferson Airplane to wszak klasyka, a mniej kojarzone, ale jak najbardziej wybitne 13th Floor Elevator czy wyśmienita grupa Gandalf (!) to przecież perełki lat 60 i tak zwanego psychodelicznego rocka. Podobno album powstawał na przestrzeni kilku lat podczas sesji nagraniowych w latach 2008 - 2011, jednakże jego największą zaletą jest wybór utworów, pomijając bowiem Jefferson Airplane wybrano rzeczy nieznane, lub wręcz zapomniane. Poza kilkoma wyjątkami, żadna z tych grup obecnie nie istnieje od bagatela... czterdziestu lat.

Kiedy ten album miał swoją premierę w maju zeszłego roku, przeze mnie został zbagatelizowany i zupełnie niezauważony. Stało się tak zapewne dlatego, że straszliwie zawiodłem się na trzech wcześniejszych albumach norwegów, a mianowicie "Blood Inside" z 2005 (zaledwie momenty), "Shadows of the Sun" z 2007 (skromna, intrygująca okładka, klimatyczne, ale dziwnie rozwlekłe i jakieś takie nijakie kompozycje) i "War of the Roses" z 2011 (nie taki zły, ale stylistyka new romantic i pop a'la Duran Duran to nie, to czego się po Ulverze człowiek spodziewa). Z kolei na ten album zwrócił mi uwagę kumpel ze szkoły stosunkowo niedawno. Posłuchałem raczej z obowiązku. Stwierdziłem, że jest intrygujący, a na pewno ciekawszy od poprzednich. Zostałem zaskoczony, i to bardzo pozytywnie.

Zaskakuje już pierwszy numer pochodzący z repertuaru The Pretty Things, "Bracelets of Fingers". Współczesny dźwięk i melancholijne zapędy Ulvera znane z wcześniejszych płyt kapitalnie się tutaj połączyły. Przepiękny "Everybody's Been Burned" The Byrds z kolei zabrzmiał jeszcze piękniej niż oryginał, głębiej i jeszcze bardziej tajemniczo. Zamknąć w czasie jego trwania oczy i dosłownie można odlecieć.
Przecudownie i chyba nawet lepiej od oryginału wypada "The Trap" z repertuaru The Bonniwell Music Machine. Nowocześniejsze brzmienie zdecydowanie przysłużyło się temu utworowi. Istna magia. Niezwykły utwór "In the Past" The Choclate Watch Band, który następuje po nim, zyskał jakby bardziej orientalny szlif, a nowocześniejsze brzmienie ponownie zmieniło utwór na jego korzyść, jest jeszcze cudowniejszy. Na piątej pozycji kolejny niesamowity kawałek, a mianowicie pochodzący z prześwietnej "Surrealistycznej Poduszki"grupy Jefferson Airplane. Ten przepiękny, liryczny utwór w wykonaniu Ulver jest ponownie, jeszcze piękniejszy, głębszy i po prostu niezwykły.


Płynne przejście do "Can You Travel in the Dark Alone" grupy Gandalf. Nowa wersja brzmi potężniej, ale od samego oryginału daleko nie ucieka. Można śmiało stwierdzić, że gdyby Gandalf nagrywał swoją płytę w czasach współczesnych brzmiałby właśnie tak. Z kolejnym coverem pochodzącym z repertuaru The Electric Prunes. Energetyczny "I Had Too Much To Dream Last Night" w wykonaniu Ulverjest nieco szybszy, bardziej tajemniczy, ale i tu, jest to wersja brzmiąca tak, jakby The Electric Prunes nagrało ten utwór teraz. Ponadczasowa niezwykłość...
Z tych szybszych temp nie rezygnują, bo po nim dostajemy cover absolutnego klasyka gatunku i tamtych lat, czyli "The Street Song" zespołu 13th Floor Elevators. Choć akurat tego utworu wcale nie uważam za najlepszy, w wersji Ulver wypadł bardzo przekonująco. Nowe, głębsze brzmienie mocno ten utwór uwypukliło, dało mu jeszcze żywszy kształt. Kapitalny numer po prostu, zagrany z ogromnym wyczuciem i flowem.

Dziewiątka to odliczanie The Troggs. Ten utwór, któremu w oryginale poskąpiono dobrego brzmienia (zawsze wydawało mi się trochę kartonowe) w wersji Ulver zdecydowanie zyskał na mocniejszym, głębszym brzmieniu i energii. Trzeba przyznać, że świetnie nadaje się jako podgrzewacz atmosfery w czasie koncertów, niemal słyszy się ten rozszalały tłum. Istne cudeńko.
Trochę nieoczekiwanie zwalniamy w nowej wersji "Dark Is the Bark" The Left Banke. W nim nie ma jednak większego zaskoczenia, choć brak partii saksofonu trochę mnie zdziwił. Szkoda. Ten kawałek bardzo by pasował do "Shadows of the Sun", ale nie wiem czy to trochę nie uwłacza pięknu tego utworu. Po nim mamy utwór, w który w oryginale mnie trochę irytował (z racji charakterystycznego drżącego wokalu i zbyt wolnego tempa), ale w nowej wersji jest już inaczej. Przepięknie unosi się on w powietrzu, choć nie należy do moich faworytów.
"Soon There Will Be Thunder" The Common People znalazł się na dwunastej pozycji. Ten niesamowity, wciąż mimo upływu lat gorący kawałek w wersji Ulverowskiej nieco stracił na dawnej magii, ale nowa wersja nadal jest udana, jest po prostu inna.


Zostają jeszcze cztery numery. "Velvet Sunsets" Music Emporium w wersji Ulver podoba mi się jeszcze bardziej, jest pełniejsze i bardziej melancholijne, choć organów Hammonda w tle zdecydowanie trochę brakuje. W przypadku Curta Boettchera i coveru "Lament of Astral Cowboy" można się trochę zagubić, nie przypominam sobie, żeby Boettcher taki utwór napisał, a znany mi "Astral Cowboy" okazał się być tym samym. Jedna i druga wersja jednak nie przypadła mi do gustu. Przedostatni "I can see the light" z repertuaru Les Fleur De Lys jak przystało na tamte czasy leciutki i melancholijny, w wersji Ulver brzmi nowocześniej, ale ze swojego klimatu nic nie stracił, stał się nawet jeszcze bardziej liryczny. I ostatni utwór na tej płycie, pochodzi z repertuaru grupy United States Of America. "Where is Yesterday" w nowej wersji jest równie rzewny i coraz bardziej "oddalający się" od słuchacza niż wersja pierwotna. Jednocześnie jednak zaskakuje swoim niezwykłym misctycyzmem, który tu jeszcze mocniej się uwypuklił.

Podsumowując, Ulver ponownie zaskoczył. Nie tylko wyborem utworów, ale także faktem, że także w takiej muzyce fantastycznie się odnajdują. Jest to album, którego słucha się przyjemnie, ale na pewno do najłatwiejszych odsłuchów należeć nie będzie. Nieznajomość oryginałów, czy nawet zbyt duże umiłowanie do któregoś z okresów w muzyce Ulver może wywołać także palpitacje serca. Jednocześnie jest to muzyka piękna, melancholijna i kapitalnie oddana przez tytuł. "Koniec dzieciństwa" rzeczywiście kojarzyć się może właśnie z takimi dźwiękami, odległymi i zapomnianymi, właśnie z lat 60. Osobiście jestem ciekaw jakby brzmiały utwory z lat 70 i 80 w wykonaniu Ulver, a przede wszystkim jakie perełki by na takie albumy wybrali. Tymczasem ten bardzo wszechstronny zespół już niedługo wyda kolejny album. Czym zaskoczą tym razem? Zobaczymy... Ocena: 7,5/10


1 komentarz:

  1. dzięki za uzupełnienie luki w mojej edukacji muzycznej ;) nardzo ciekawe maja brzmienie. :)

    OdpowiedzUsuń