środa, 24 lipca 2013

Octopussy - Octopussy (2013)


W tej pralce piorą się same dobre rzeczy. Żadne tam brudy, ale świeżynki, takie dopiero co kupione, znaczy nagrane. Są to kawałki znane, ale zupełnie nowe. Absolutnie czysty stoner bez domieszek, brzmiący przy tym znakomicie i... właśnie tak świeżo, mimo, że te karty rozdano już po wielokroć. Gdyńskie Octopussy wreszcie (a właściwie pod koniec maja) wydało swój debiutancki album...


Kiedyś dość ostro ich potraktowałem, jeśli chodzi o występ na żywo, ale wiązało się to z miejscem i czasem, a także nieświadomością, że to praktycznie ta sama ekipa co Broken Betty. Dziś tegoż już nie ma, jest Ampacity. A Octopussy właśnie postanowiło kontratakować, tym razem pierwszą płytą. To, co Octopussy prezentuje to najzwyklejszy (a może właśnie nie) i przede wszystkim najwspanialszy stoner, tak mocno zakorzeniony w latach 70, że aż świeży, w dodatku podobno nagrywany na setę, podobnie jak wydane kilka miesięcy wcześniej "Encounter One" Ampacity. Tym razem też, będzie krócej i bez dodatków, bo choć z początku o takich myślałem, to każdy po kolei odrzucałem...

Na tej płycie otrzymujemy jedenaście niemal klasycznie zbudowanych stonerowych kawałków. Wyśmienity jest "Lying in the dirt" - z jednej strony pachnący Black Sabbath, a z drugiej mocno czerpiący z obecnej drugiej fali takiego grania, żeby wymienić choćby Brutus, czy Witchcraft.
Kapitalnie wypada niemal hard rockowy "Do It Harder", w którym nie szczędzono naliczania, po prostu kawałek z duszą, taki który płynie i mocno się wkręca. Wyciszenie? A proszę bardzo: "Flow Conception", pustynny instrumentalny przerywnik... a po nim kolejny killer, ciężki "Devil In Disguise". Nie może obejść się bez ballady, tę otrzymujemy w "Carved by Light". Sądzę, że takiego kawałka nie powstydziłby się ani Farlung, ani żadna inna słynna (czy mniej słynna, ale w kręgach kojarzona) kapela. Jazdy nie można też odmówić w "Livin' hell" - początek jest wręcz niesamowity, a gdy już się rozkręci... chce się normalnie włączyć gaz do dechy. Bo to takiego granie samochodowe, ale do tego wrócimy. Finałowy "I'm gonna follow" z kolei jest wprost uzależniający! To tylko część z tego co jest na płycie, ta część, która najbardziej mi się podobała. Ale to bynajmniej nie znaczy, że zresztą utworów jest coś nie tak. Też są bardzo dobre. Cała płyta jest naprawdę dobra i absolutnie porywająca.

Wspomniałem, że jest to muzyka samochodowa i  w rzeczy samej tak jest. Nie ważne czym bowiem jeździcie, czy starym fiatem, czy rasowym ogierem prosto z ameryki. Muzyka Octopussy w każdym samochodzie obudzi ogień, a w kierowcy chęć na poczucie się jak kierowca rasowego sportowego "muscle cara", który próbuje się ujarzmić gdzieś na szosie Route 66. Niby nie ma w tym graniu nic nowego, ale jest tak podane, że gęba się autentycznie śmieje, od początku do końca, nie ma zmiłuj, ani jakiegokolwiek znudzenia. Po raz kolejny Jan Galbas z ekipą udowadnia, że z prostego grania można wykrzesać nie tylko nowy ogień i świeżą krew, ale przede wszystkim bawić się tym, co w tym graniu jest najlepsze. Jeśli Broken Betty było zaledwie początkiem jego możliwości, to pierwsze płyty Ampacity i Octopussy to zaledwie wstęp do prawdziwych perełek. I oby pojawiły się  jak najszybciej. Ocena: 9/10



1 komentarz:

  1. bardzo ciekawie wokal brzmi w tym utworze, który zaprezentowałeś. natomiast ten instrumentalny fragment nudny jakiś, nic się nie dzieje...

    OdpowiedzUsuń