niedziela, 14 marca 2021

Slowly Building Weapons - ECHOS (2020)

 

Formacja ta, będąca triem stacjonuje pomiędzy Sydney w Australii, a japońskim Omihachiman i ma na swoim koncie dwa albumy "Nausicca" z 2007 roku oraz "Sunbirds" z 2017 roku. Slowly Building Weapons, jeśli wierzyć notatce prasowej, żongluje stylistykami i brzmieniami: począwszy od doomu, shoegaze, post-punka, przez post-rocka i post-metal, indie rocka i na hardcorze kończąc. 

 

Panowie tłumaczą, czym jest ich najnowszy krążek, następująco:  

Nasze poprzednie dwa albumy (...) były zakotwiczone w określonym stylu / gatunku - wtedy staraliśmy się być kreatywni w tej kwestii. W przypadku ECHOS podnieśliśmy kotwicę i pozwoliliśmy sobie odpłynąć. Były to lata dryfowania, ale znaleźliśmy się w miejscu, które było bardziej jak w domu niż na początku tej drogi. Kiedy nadszedł czas na nagranie, naszym głównym celem było uchwycenie brzmienia zespołu w studiu - a następnie trzymanie się go tak mocno, jak to tylko możliwe. To właśnie słyszysz na albumie, to my gramy na żywo w dużym pokoju w Studio 301, z wyjątkiem Nicka, który nagrał swój wokal w Japonii, potem użyliśmy różnych technik, aby umieścić go w pokoju z nami. Oczywiście później były dodawane dogrywki i inne rzeczy, ale naprawdę staraliśmy się, aby było to jak najbardziej „prawdziwe”. To był trudny proces, ale myślę, że osiągnęliśmy to, co sobie założyliśmy. To wyjątkowy album i naprawdę chętnie podzielimy się nim ze wszystkimi ”.

 



Rzut oka na okładkę? Musi być! Nie ma na niej nazwy formacji, ani nazwy, a tylko samo zdjęcie, które jest naprawdę intrygujące. Trzy siostry zakonne obserwują horyzont z punktu widokowego. Trzy? Jest jeszcze jedna! Zgadza się, to ta która stoi kawałek dalej od innych zakonnic. Nie, nie odbywa ona kwarantanny, ani nie dokonuje izolacji. To symboliczne podkreślenie oddalenia jednego z członków zespołu od pozostałych, bo ten album Slowly Building Weapons nagrało jako kwartet. Na tylnej części koperty też nie ma żadnych napisów, a jedynie fotografia monumentalnego kanionu, w który wpatrują się wszystkie siostry. Robi wrażenie. W środku opakowania zaś znaleźć można płytkę oraz teksty poszczególnych numerów. Podobne monumentalne wrażenie robi też muzyka, która w pierwszym momencie zdaje się przytłaczać, odrzucać, ale potrzeba czasu, by ją docenić.

Zaczynamy od gęstego "Armada of Ghosts", które wytacza się z ciszy niemal blackową ścianą dźwięku, wokalami w pogłosie, po czym rozwija do bardzo smakowitego sludge metalu i zaskakująco spokojnej melodii wokali, jak na typ granej muzyki. Nie brakuje w tym wszystkim przestrzeni, blastów, klimatycznych wyciszeń i monumentalnego brzmienia. Na końcówce zaś dochodzi do uspokojenia, jakby burza zdążyła już przejść. Rzeczywiście takie wrażenie można odnieść wraz z początkiem "Foal to Mare", które sięga po syntezatory i spokojne, wietrzne wokale unoszące się bardzo ciekawie w przestrzeni. Po chwili następuje rozwinięcie bliskie post-rockowym/metalowym rejonom. Jest dość duszno, powolnie, ale nadal gęsto i dość ciężko, ścianowo. 

O pierwszym singlu, właśnie utworze "Foal To Mare" zespół opowiada tak: „To miejsce, w którym wcześniej nie byliśmy. Zaczęło się od prostej melodii na klawiszach, a potem zaczęliśmy ją rozbudowywać. W pewnym momencie utknęło to wszystko w martwym punkcie i prawie pozwoliliśmy by piosenka poszła na przysłowiowy rejon... ale potem Craig [basista - przyp. red.] dodał linię basu prostą niczym od bogów disco i wszystko się połączyło. Końcowy rezultat jest podobny do standardowego rockowego singla, ale wiele się dzieje pod powierzchnią. ta piosenka jest o czerpaniu z długiej linii przodków, których nie znasz, i wykorzystywaniu ich cech, aby przetrwać ”.


 

Fantastycznie wypada numer trzeci zatytułowany "We Are All Animals" o znacznie szybszej strukturze i mocnym brzmieniu już od pierwszych sekund. Tu także nie brakuje iście blackowej perkusji i nagłych zmian tempa, mnóstwa przestrzeni. A wszystko w niecałe dwie i pół minuty! Skubani. O tym numerze muzycy powiedzieli, że jest to hołd dla roku 2020, który był idealny, by zaszyć się w dziczy, a że album miał swoja premierę pod koniec grudnia - to wszystko się jak najbardziej zgadza. Znakomity jest także "Acid Gold Sun", który najpierw usypia czujność basową, smutną melodią, a następnie intrygująco się rozbudowując o akordy gitar i synkopową perkusję, wreszcie ponownie przechodząc do czegoś pomiędzy black, a przestrzennym post-metalem. Fajne jest też tutaj wyciszone kończenie utworu, które płynnie przechodzi z kolei do "Dissolving" kończącego pierwszą połowę płyty. Ten otwierają perkusjonalia i delikatna melodia gitary. Następnie panowie przechodzą do sunącego niespiesznie grania, bliskiego indie-rockowym inspiracjom, ale w znacznie ciekawszy i zdecydowanie nie popowy sposób. Ani razu panowie tutaj nie przyspieszają, chyba że podkreślając mrocznymi tonami i wieńcząc mocniejszymi uderzeniami perkusji, nie uciekają w cukierkowość. Jest duszno, niepokojąco i bardzo smutno, ale zarazem bardzo pięknie. 

Drugą połowę albumu otwiera poruszający "Heaven Collapse" zmieniając nieco klimat i skręcając ponownie w kierunku gęstego sludge'a i hardcore'a okraszonego dusznym doomem. Bawią się tutaj klimatem, mrokiem i emocjami, ponownie znacząco zwalniając, a następnie zaskakując kolejnym ociężałym rozbudowaniem. O tym numerze, panowie w materiałach prasowych, opowiadają co następuje:

„To była jedna z ostatnich piosenek, które napisaliśmy na ten album. To taka tradycyjna piosenka Slowly Building Weapons, która już dorastała w nas od jakiegoś czasu, czy coś w tym stylu. Tekstowo ta piosenka jest o oderwaniu się od głównego nurtu pracy i znalezieniu autonomii poprzez samowystarczalność”.
 

 
 
Po nim czas na "Disc of Shadows" w którym panowie ponownie usypiają czujność wietrzną, gitarową melodią, po czym uderzają ścianowym rozbudowaniem pełnym brudnych riffów, synkopowej perkusji i dusznej, gęstej przestrzeni. Całość spinają akustyczną klamrą, a wszystko w iście punkowym stylu: niecałe trzy minuty! "Echo from Hill" znów usypia czujność wyłaniając się z ciszy powoli i smutnie gitarowo-klawiszową nutą, po czym rozwija do nieco teatralnych brzmień, bo wokal niesamowicie unosi się w przestrzeni, sprawiając wrażenie, jakby rzeczywiście unosił się w echem między górami i kanionem. Stawiają w nim na eteryczność, budują przestrzeń długimi frazami i wreszcie, także czasem, bo jest to jeden z najdłuższych utworów na płycie. Wejście nieco szybszego, rozedrganego, niepokojącego, ciemnego finału z kolei dosłownie wgniata w fotel. 
 
Na przedostatniej pozycji znalazł się "The Final Vehicle" wraca do bardziej gitarowego grania, choć panowie dalej pozostają w wyciszonym, powolnym kroczeniu i jakże kapitalnie to brzmi. Skojarzenia zdają się trochę płynąć w kierunku pomysłów Ghost, ale nie ma tutaj miejsca na okultyzm, ani śmieszki, a tym bardziej na wyskoki do skocznego hard rocka. Jest duszno, gęsto, ale pogłosy zbliżają całość trochę do lat 70tych i krautrockowych eksperymentów, wreszcie niesamowicie skręcając w miejsca gdzie mógłby zapuścić się Maynard na którymś ze swoich szalonych projektów, a nawet w Toolu, choć naturalnie nie jest to tez ten sam poziom ekspresji czy skomplikowania, ani progresywności. Kończymy numerem zatytułowany "Omega", który zaczyna się od dźwięków japońskiego karnawału, po czym przechodzi w kapitalny syntezatotorowo-perkusyjny marsz po czym panowie przez długi czas nawet na sekundę nie zamierzają przyspieszyć tylko znów eterycznie unoszą wokal i dźwięki w przestrzeni. Gdy wreszcie robi się odrobinę szybciej, gęściej i ciężej to są to jedynie szybkie, mocne ścianowe uderzenia, które kapitalnie odbijają się w przestrzeni i podkreślają ból zawarty na tym albumie. 
 
Niecałe trzy kwadranse powinny mijać szybko, ale ten album tak naprawdę trwa dłużej. Muzyka tej formacji ciągnie się, ale w tym wypadku jest to jak najbardziej pozytywne stwierdzenie. Gorycz, ból, smutek i eteryczność, ucieczka właśnie w tę dzicz kryje się tutaj w każdym dźwięku. Zaskakujące jest to, że panom wcale nie trzeba krzyczeć, żeby wyrazić to, co wszyscy czujemy. Ich bronią jest cisza i pogłos, a dopiero w następnej kolejności ciężar, monumentalność i ogrom. Te echa nie należą do łatwych spotkań, zwłaszcza jeśli jest to pierwsze spotkanie z ich twórczością, ale zdecydowanie robiące właściwe wrażenie - takie jakie zamierzyli sobie muzycy tworzący Slowly Building Weapons. To muzyka odległości, ech, bezgłośnych krzyków rozpaczy i smutku, bezsilności i jednocześnie siły, która w powolnych frazach, szczątkowych melodiach i przestrzeni wycisza, skłania do przemyśleń i wreszcie podaje dłoń, by powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć może niekoniecznie tak, jak byśmy tego naprawdę oczekiwali.
 
Ocena: Pełnia

 Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz