czwartek, 25 marca 2021

Koronus - Eye of the Monolith (2020/2021)

 

Niektóre debiuty pozostają niezauważone, lub dają się poznać bardzo późno, często, gdy grupy już dawno nie ma, a jeszcze inne muszą trafić na podatny grunt. Wydany cyfrowo w kwietniu zeszłego roku pierwszy album amerykańskiej grupy Koronus prawdopodobnie nie trafiłby do szerszego grona słuchaczy w tak szybkim czasie, jak stało się w ich przypadku. W niespełna rok później, bo na pod koniec stycznia tego roku, projekt muzyków Embracing the Enemy doczekał się fizycznego wydania za pośrednictwem nowej polskiej wytwórni Prog Metal Rock Promotion. Co sprawiło, że debiutanci na rynku muzycznym zainteresowali innych debiutantów? Czemu warto zwrócić uwagę na grupę Koronus? Sprawdźmy!

 

Koronus to projekt dwóch członków alt metalowej formacji Embracing the Storm, powstałej w 2016 roku i mającej na swoim koncie dwa albumy studyjne "The Anomaly" z 2018 roku oraz "Descent" wydanego w 2020 roku, a mianowicie multiinstrumentalisty Kyle'a McGinleya będącego wokalistą, gitarzystą, perkusistą i klawiszowcem oraz basisty Vishnu Vijayana. W ramach odskoczni od macierzystej formacji wspomniana dwójka młodych muzyków postanowiła przygotować materiał na nową płytę, pod innym szyldem. Tak narodził się Koronus, który zdecydował się na krok dość ryzykowny, gdyż panowie postawili na koncept album zamykający się w łącznym czasie nieco ponad sześćdziesięciu pięciu minut i wydali go cyfrowo 24 kwietnia 2020 roku, a następnie w wersji fizycznej pod koniec stycznia tego roku za sprawą również świeżej, ale prężnie się rozwijającej, nowej polskiej wytwórni Prog Metal Rock Promotion, która oprócz wydawania polskich i zagranicznych okołoprogresywnych nowości, oferuje w swoim sklepie również wiele innych ciekawych, niekoniecznie szeroko kojarzonych albumów polskich i zagranicznych wydanych przez innych. 

Bardzo dobre wrażenie robi już sama okładka debiutu chłopaków z Koronus na której nie znajdziecie nazwy zespołu, a jedynie tytuł płyty zapisany, dużym wyraźnym i prostym fontem oraz robiącą piorunujące wrażenie grafikę okładkową autorstwa niejakiego Vhummela. Ogromna kolumna wystrzeliwująca w niebo i rozświetlona niebieskawo-fioletową kulą przykuwa uwagę i do tego, znakomicie wiąże się z tematem albumu, który jak wspomniałem został pomyślany jako koncept osnuty wokół cywilizacji Majów i tajemniczego, tytułowego monolitu. Fikcyjna opowieść to historia odkrycia i poznawania antycznego monolitu przez cywilizację Majów, a także zła, jakie kryje się w jego wnętrzu. Równie piorunujące wrażenie robi też zawartość krążka, który mimo swojej długości nie nuży, a wręcz przeciwnie co rusz uderza w słuchacza świeżymi i ciekawymi rozwiązaniami, a przy tym bardzo oryginalnie kondensując różne brzmienia okołoprogresywne.

Od lewej: Vishnu Viyana i Kyle McGinley

Zaczynamy od "Discovery" w którym grupa Majów odkrywa monolit w lesie i zauważa, że coś lub ktoś do nich szepcze, a wówczas postanawiają zbadać tajemnicę struktury. Utwór rozpoczyna się niespiesznie, trochę egzotycznie, ale i zdecydowanie marszowo i plemienne, wręcz radośnie przypominając taniec. Perkusjonalia i klawisze, wreszcie stopniowo narastające melodie gitar wprowadzają w gęste i ciężkie brzmienie chłopaków, w którym nie brakuje odrobiny modern metalowego, alternatywnego podejścia oraz djentowych elementów podlanych znakomicie wkręcającym się w głowę rozbudowaniom bliskim dokonaniom Threshold z czasów Andrew McDermotta, może nawet dociążonych deathowym klimatem rodem z dawnego Opeth. Na dokładkę Kyle McGinley poraża swoimi możliwościami wokalnymi śpiewając raz spokojnie i lekko, innym razem bardziej szorstko i wreszcie atakując zróżnicowanym growlem. Po świetnym początku czas na "Monolith", w którym w miarę poznawania tajemniczej struktury Majowie doprowadzają do przebudzenia pradawnych sił. Tutaj także z początku jest marszowo, ale i też zdecydowanie ciężej, bardziej niepokojąco i mroczniej. Zaskakujący jest numer trzeci "The Deep" pokazujący chciwość i pożądanie skarbów. Nawet wówczas, gdy część odkrywców zaczyna teoretyzować, iż kosztowności zebrane wokół monolitu mogą być przeklęte nie zatrzymuje ich to przed poszukiwaniem kolejnych tajemnic i złota. Zaczynający się od brzmień latynoskich, co znakomicie łagodzi ciężar poprzednich numerów, a także znakomicie pokazuje możliwości chłopaków i ogromną wrażliwość, połączoną z godną podziwu wirtuozerią u tak młodych twórców. 

"Darkness", czyli numer czwarty, zaczyna się od usypiania czujności i ponownie rozwija stosunkowo powoli, ale w bardzo konsekwentny i przemyślany sposób. W ciemnościach Majów dopada samotność i bezsilność, zauważają, że cień monolitu złapał ich w pułapkę. Również muzycznie udało się chłopakom złapać te uczucia, bo utwór choć gęsty, jest powolny i dość duszny, doskonale łącząc klimaty znane z Areny czy Pendragon, a nawet odrobinę stylistyki Davida Gilmoure'a z jego solowych albumów. W bardzo dobrym "Primordials' Gift" przed Majami odsłaniają się kolejne tajemnice, gdy okazuje się, ze monolit to pozostałość po rasie mikoroorganizmów z systemu Proxima Centauri, a monolit to ich statek kosmiczny. W miarę opowieści okazuje się, że czeka na nich zagłada i okaleczenie. W obawie przed przerażającą wizją niektórzy zaczynają uciekać, ale szepty podążają za nimi. Chłopaki znów sięgają po elementy latynoskie, ale już nie tak intensywnie jak w "The Deep", budując atmosferę filmowo i kinematycznie w stylu jakiego nie powstydziłby się Persefone czy Ne Obliviscaris delikatnym pianinem, smyczkami i stopniowym rozbudowywaniem do jazzowych rozwinięć i wreszcie kapitalnego mocniejszego, surowego uderzenia. 


Znakomity jest intensywny "Gaze", w którym boahterowie naszej opowieści docierają do centrum monolitu w którym widzą mocne, bardzo jasne światło przypominające oko. Kilkoro z nich zostaje przez nie oczarowany i zahipnotyzowany tak dalece, że jest gotów poświęcić mu swoje życie i dusze, ale w ostatniej chwili zdołają się oswobodzić i również zacząć uciekać. Ponownie korzystają zarówno z naleciałości modern metalu (pulsujące, nowoczesne klawisze), jak i ciężkiego, mrocznego riffingu w stylu wspomnianych bardziej już znanych grup takich jak Persfone czy Ne Obliviscaris. Perełka. Jeszcze lepszy jest "Wrath" gdzie dominuje ciężki, djentowy, może nawet deathcore'owy charakter, którego nie powstydziliby się w Born of Osiris, Haken, Monuments czy Periphery. Znajdujemy się ponownie w ciemnościach, szepty wzbierają na sile i zaczynają śpiewać o swojej potędze i przewadze nad Majami, grożąc, że spotka ich kara i gniew, jeśli opuszczą teraz miejsce spoczynku monolitu. Rzeczywiście, utwór ten cechuje spora agresywność, ciężar i monumentalne brzmienie, które zdaje się nasilać z każdą sekundą. 

Przedostatni utwór "Escape from Hell" opowiada o dalszej ucieczce Majów od oka, którzy usiłują też zawrócić swoich kamratów od podążania w głąb, aby oszczędzić im pochłonięcia przez światło oka. Chłopaki kontynuują w nim niejako ciężki, agresywny ciężar poprzednika, jednakże jednocześnie klamrowo łączą się początkowymi dźwiękami płyty i ponownie korzystają z orkiestracji, które nadają całości kinematycznego wyrazu. Kapitalnie wychodzi tutaj także ciężki, djentowy, ponownie nieco deathcore'owy pasaż i soczysty growl McGinley'a. Finał w postaci prawie czternastominutowej suity również wciska w fotel. Majowie, uratowawszy swoich kamratów, zdołają uciec od monolitu, ale oko nie  zwalnia swojego pościgu i uwalnia swoją potęgę doprowadzając do bitwy o dominację. Majom udaje się pokonać zło  i zamknąć wrota pozwalające uwolnić się przedwiecznym siłom, a następnie zaczynają nowy rozdział w swoim życiu. Tu ponownie Koronus nie stroni od ciężkich, masywnych riffów, matematycznej precyzji, ale pozwalają sobie także na zwolnienia, przepięknie i płynnie przechodząc do kolejnej porcji monumentalnego i ostrego riffingu i marszowych temp. Nie zapominają przy tym także o atrakcyjnej melodyce i fantastycznym klimacie, od którego nie sposób się oderwać, ani tym bardziej nie puszczając tych dźwięków głośno, tak by w pełni poczuć się we wnętrzu ich muzyki.


"Eye of the Monolith" jest debiutem fenomenalnym i niezwykle dopracowanym, który naprawdę warto sprawdzić samemu. Można uśmiechnąć się z historii, która wydaje się trochę infantylna, ale to tylko pozór. To przecież opowieść o nas samych, niezależnie od czasu i miejsca. Monolit to nasze przeciwności, szepty i mikroorganizmy z innej galaktyki to nasze lęki, a z tymi trzeba stoczyć batalię i je przezwyciężyć, często samodzielnie, bez pomocy innych. Nie jest to też płyta łatwa, bo wymaga ona kilku przesłuchań, dobrego wsiąknięcia w koncept i brzmienie chłopaków, które zachwyca dojrzałością, precyzją i przemyślaną formą. Słychać w tym graniu wiele naleciałości z progresywnego i nowoczesnego metalowego grania, ale ciężko też mówić o jakiejkolwiek ślepej kalce czy kopii poszczególnych bardziej już znanych zespołów, w tym także tych, które chłopaków inspirują bezpośrednio. Koronus jest niezwykle oryginalną, świeżą wypadkową, która jest podana z ogromną energią, młodzieńczą pasją i wrażliwością, która znakomicie pokazuje, że w szeroko pojętym graniu progresywnym wciąż jest wiele do powiedzenia i zagrania, nawet jeśli nie przesuwa się granic gatunku, a jedynie w zmyślny sposób kondensuje to, co powstało dotychczas. Chłopaki już zapowiadają drugi album, który również będzie konceptem, a ja nie mam wątpliwości, że warto ich obserwować i trzymać kciuki za kolejne tak dobre płyty, jak ten debiutancki, a także, że będzie nam wszystkim dane usłyszeć ich również na żywo, bo sądzę, że ten i ich następny materiał, zasługuje, by zabrzmieć także w formie koncertowej.

Ocena: Pełnia

Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Prog Metal Rock Promotion. 

Album kupicie w sklepie PMRP (tutaj).

Polecam też lekturze wywiad z grupą Koronus, który znajdziecie na stronie PMRP (tutaj)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz