Rok 2020 , pomimo swojego bardzo dziwnego , wręcz absurdalnego przebiegu z powodu pandemii koronawirusa, dość mocno obfitował w ciekawe pozycje muzyczne. Brak tras koncertowych w tym roku, mógł także mocno przyczynić się do mocniejszej i bardziej wytężonej pracy muzyków w studiach nagraniowych. To wszystkie przeszkody paradoksalnie potrafiły, w niektórych przypadkach wręcz pomóc napisać większość materiału na poszczególne płyty. Nie było praktycznie żadnych większych rozczarowań, jak i niespodzianek. Oto moja subiektywna lista najlepszych płyt roku, a także oczekiwań wobec roku 2021. Zapraszam !
Najlepsze płyty roku 2020:
Good Tiger – Raised In a Doomsday Cult
Trzecia
studyjna płyta amerykańskiego zespołu, którego styl jest mocno
niejednoznaczny do określenia, dość pozytywnie mnie zaskoczyła.
Poprzedniczka „We Will All Be Gone” była jednym z najgorszych
albumów z jakimi miałem w życiu do czynienia. Na szczęście
panowie wzięli się w garść, i po bardzo istotnej
dla stylu zespołu zmianie perkusisty, nagrali interesujący ,
niebanalny mix progresywnego rocka z nutką awangardy. [nasza recenzja tutaj]
Jack Gardiner – Escapades.
Długo wyczekiwana, debiutancka Ep-ka, pochodzącego z Liverpoolu, 27 letniego angielskiego gitarzysty Jacka Gardinera wprowadziła całkiem sporo zamieszania do tegorocznego zestawienia. Pomimo dość sporej rozpoznawalności od wielu lat na kanale Youtube (czołowe miejsca w gitarowych konkursach), a także po wielu rekomendacjach od wybitnych gitarzystów spod znaku jazz-fusion, poszukiwanie własnego „ja” zajęło Jackowi ponad 10 lat. Najważniejszym czynnikiem wyróżniającym Gardinera na tle innych technicznych „wymiataczy” jest genialna artykulacja i fantastyczny zmysł do melodii. Bardzo przyjemna propozycja nie tylko dla twardogłowych gitarowych „geeków”.
Haken – Virus
Kolejne wydawnictwo brytyjskich progresywnych metalowców jest klimatycznie i muzycznie dość mocno zbliżone do poprzedniego „Vectors”. O ile moim zdaniem, od „Affinity” dzielą tą płytę lata świetlne, to jednak poniżej pewnego poziomu panowie nie spadają. Fani ogromnej ilość zakręconych, mocno awangardowych riffów z domieszką współczesnego stylu „djentowego” mogą być zadowoleni.
Novelists – C'est La Vie
Trzeci studyjny album najsłynniejszego francuskiego zespołu spod znaku progresywnego metalcore'u wygląda na zdecydowanie najciekawsze dzieło w historii grupy. Znajduje się tutaj wiele ambitnych , a zarazem bezczelnie melodyjnych riffów, połączonych z naprawdę wybornymi solówkami, a nawet gościnnym udziałem Aarona Marshala z Intervals. To ponadto ostatnia płyta wydana przed roszadami w zespole gdyż zmienił się wokalista.
Trivium – What The Dead Man Say
Zespół
Trivium zajmuje w moim tegorocznym rankingu to samo miejsce co 3 lata
temu z poprzedniczką „The Sin and
The Sentence”. Na najnowszym longplayu panowie weszli na jeszcze
wyższy poziom, zarówno w warstwie instrumentalnej jak i w
intensywności kompozycji. Dalszy, bardziej rozbudowany i szerszy
powrót korzeni jest z ogromnym powodzeniem kontynuowany. Zabójczo
równy krążek. [nasza recenzja tutaj]
Kiko Loureiro – Open Source
Legendarny brazylijski wirtuoz gitary powrócił z piątym, prawdopodobnie najlepszym w karierze solowym krążkiem. Co przykuwa uszy słuchacza to genialne i niezwykle proporcjonalne wyważenie techniki i artykulacji. Choć ja osobiście jestem większym fanem jego muzycznej roboty z zespołem Angra, to nie sposób nie docenić kunsztu i warsztatu na „Open Source”.
Intervals – Circadian
Praktycznie
równo 3 lata kazał czekać swoim fanom kanadyjski gitarzysta Aaron
Marshall na kolejny krążek, i przyznam szczerze że warto było
czekać aż tak długo. Mamy tutaj w dużej mierze kontynuację stylu
z ostatnich 5 lat, lecz także nie sposób nie zauważyć całkiem
wielu cięższych elementów rodem z pierwszych Ep-ek. O ile może
jest tutaj mniej wybitnych fragmentów, to nie sposób wskazać jakiś
gorszy moment, słuchanie całego albumu od początku do końca nie
wywołuje efektu „przewijania utworów”. Niewiele poznałem tak
równych, perfekcyjnie wykrojonych dzieł muzycznych. [nasza recenzja tutaj]
Paul Wardingham – Day Zero: Rise of The Horde
Kolejne studyjne dzieło australijskiego, choć nadal dość mało rozpoznawalnego geniusza gitary Paul Wardinghama, ukazuje kunszt artysty w pełni. Niedościgniony wzór nie tylko w zakresie techniki, oryginalności tematyki czy tworzenia melodii, ale także produkcji i inżynierii dźwięku. Pomimo, że „Day Zero” jest może nieco mniej szalonym albumem niż totalnie zwariowane poprzedniczki, a klimat jest znacznie bardziej duszny i mroczny, nie sposób nie nazwać tego koncept albumu dziełem muzycznej sztuki. Dziwi mnie brak tej płyty w wielu zestawieniach rocznych, choć moim zdaniem to lepszy album niż mocno chwalona czy wręcz hołubiona płyta „Open Source” Kiko Loureiro.
Dirty Loops – Pheonix
Dość późno w ogóle dowiedziałem się o premierze tej Ep-ki, bo szczerze mówiąc nie wiedziałem, że to genialne szwedzkie trio wróciło do wspólnego tworzenia i kontuzjowania. Po prawie 6 latach , chłopaki po raz kolejny po prostu przeszli samych siebie. Pomimo gruntownego, wyższego wykształcenia na słynnym sztokholmskim konserwatorium muzycznym muzycy Dirty Loops nie grają tylko dla popisu, ale potrafią jak mało kto zrobić kosmicznie trudne kompozycje, które będą zarazem bardzo przyjemne dla szerszej publiczności i mniej wyrobionego ucha. Umiejętności muzyków mogę porównać jedynie z bogami progresywnego metalu z Dream Theater , pomimo że muzyka szwedów to funk-pop-jazz fusion. Gorąco polecam!
John Petrucci – Terminal Velocity
Podobnie
jak rok 2019, tak i 2020 należy do zespołu Dream Theater, tym
razem w postaci długo wyczekiwanej (ponad 15 lat !) solowej płyty
legendarnego Johna Petrucciego. Bardzo raduje się moje serce,
ponieważ po latach rozczarowań , John wrócił do starej formy. I
to z jakim skutkiem! Terminal Velocity mogłaby być z powodzeniem
wydana z złotej erze Dream Theater , mamy tutaj naprawdę wszystkie
klasyczne elementy , które odbiły trwałe piętno w historii muzyki
gitarowej. Jest to także znacznie lepsza propozycja niż „Suspended
Animation”z 2005 roku. Możliwe,że to najlepszy gitarowy materiał
Petrucciego od czasów...Train of Thought! Ponadto powrót za bębny
współzałożyciela DT, Mike'a Portnoya sprawił że znów poczułem
się „jak w domu”. Powrót mistrza i muzyczny
nokaut wszystkich innych tegorocznych albumów. [nasza recenzja tutaj]
Mocno prawdopodobne jest to, że rok 2021 będzie najbardziej obfitym muzycznie rokiem w moim życiu, ponieważ wielu moich absolutnych ulubieńców jest w dość zaawansowanej fazie tworzenia nowej muzyki.
Nadzieje na rok 2021:
Piętnasty studyjny album legendarnego Dream Theater, właśnie trwają zaawansowane prace nad nowym materiałem, ponadto po raz pierwszy raz w historii zostanie wykorzystana gitara ośmiostrunowa;
Drugi solowy album młodego wirtuoza gitary Jasona Richardsona , który wypuścił ostatnio klika youtubowych czy instagramowych spoilerów z utworów o roboczych nazwach „ Sparrow”, „ Poomba” czy „Damage”;
Czwarty, dość wolno tworzony longplay amerykanów z zespołu Polyphia. Z tego co wiadomo jest już praktycznie na wykończeniu w studiu nagrań, po serii licznych teaserów jego premiera jest planowana na wiosnę/lato 2021;
Potencjalnie czwarty studyjny album Brytyjczyków z Monuments, chociaż poza singlem wydanym w styczniu bieżącego roku pod tytułem „Animus” nie wiadomo nic więcej o nowym materiale;
Długo wyczekiwana Ep-ka , gitarzysty Monuments, Olly Steele'a;
Nowy, dwupłytowy longplay Paula Wardinghama pod tytułem „Cybergenesis”. Premiera jest planowana na 22 stycznia;
Nowa Ep-ka „side projektu” muzyków z Periphery czyli Haunted Shores;
Wyczekiwany od dekady solowy album lidera zespołu Periphery, Mishy Mansoora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz