piątek, 24 kwietnia 2020

The Spacelords - Spaceflowers (2020)


Pamiętacie Niemców z grupy The Spacelords? Pisaliśmy o nich trzy lata temu przy okazji ich piątej płyty studyjnej "Water Planet"*. Od tamtej podróży w rejony Hawkwindowe panowie najwyraźniej postanowili dać sobie trochę czasu na solidne przygotowanie następnych dźwięków spod znaku kraut oraz space rocka i swój szósty album wypuścili dopiero w lutym tego roku. Gdzie tym razem zabiorą swoich słuchaczy?

Trwający prawie pięćdziesiąt minut, składający się z zaledwie trzech utworów krążek przede wszystkim przyciąga znakomitą, psychodeliczną i kosmiczną grafiką. Nie jestem pewien czy znajdujemy się na tej samej planecie co poprzednim razem, w ostrożności założę więc, że jesteśmy już na innej. Na horyzoncie nad górami, majaczy inny glob, księżyc albo asteroida, a na pierwszym planie widać nowoczesne podobne do satelit złocone konstrukcje. W środku opakowania jest też identyczny obraz, ale budowle są w kolorze srebrnym. Po rozłożeniu i wyjęciu płyty ukazuje się jeszcze inny obrazek - kamienna pustynia pełna konarów uschniętych drzew i szaro-białych grzybów. Nietrudno się domyślić, że równie abstrakcyjna będzie zawartość krążka, jaki tym razem przygotowali panowie z The Spacelords.

Zaczynamy od trwającego trzynaście i pół minuty utworu tytułowego rozpoczynającego się od gitarowego wejścia okraszonego kroczącymi uderzeniami perkusji, surowym basem i klawiszami Hammonda w tle. Jest gęsto, powolnie i psychodelicznie, a atmosfera wydaje się być odpowiednio kwaśna i staromodna, choć brzmienie jest bardzo nowoczesne, soczyste i selektywne. Poszczególne rozbudowania to kwintesencja gatunków w jakich się panowie poruszają, przestrzenne kosmiczne przejazdy łączą się z gitarowymi zagrywkami i płynnie przechodzą między melodyjnymi, sunącymi rozwinięciami. To, co szczególnie jednak jest urzekające w tym numerze to znakomity balans między sunącymi elementami, a jego ostrzejszymi rozwinięciami (te gościnne, iście Deep Purplowe Hammondy w połowie utworu robią niesamowitą robotę!), wreszcie genialny nieco szybszy finał z gitarową solówką. Nie ma tu może zawrotnego tempa, ale jakże niesamowicie klimatyczne jest to, co można tutaj usłyszeć.

Po nim czas na niemal dwunastominutwoy "Frau Kuhnkes Kosmos", w którym przyspieszamy i zmieniamy klimat. Surowe gitarowe riffy i pulsująca perkusja płyną w przestrzeni kosmicznej z niesamowita energią i świetnym groovem, kojarząc się trochę z nowoczesnymi reprezentantami sceny retro rocka pokroju również niemieckiej grupy Kadavar, ale panowie z The Spacelords zaraz przypominają gdzie leżą ich korzenie i zagęszczają brzmienie space'ową przyprawą mrugając oczami do Hawkwind. Numer stopniowo przyspiesza, budując napięcie, by niespodziewanie nieco się wyciszyć i dodać elementów niepokoju, tajemnicy niczym z książek Stanisława Lema albo braci Strugackich. Następnie wracają w szybsze pulsacja, cały czas jednak zachowując kosmiczną, przestrzenną atmosferę. Udane i piękne, choć nie grzeszące oryginalnością.

Prawdziwą perłą na tym albumie jest trwający ponad dwadzieścia cztery minuty "Cosmic Trip", w którym jak z wykrzyknikami piszą na rozpisce utworów nie zastosowano żadnych klawiszy i syntezatorów. Oprócz tria, którzy oprócz swoich podstawowych instrumentów czyli gitary, basu i perkusji grają też sazie (bałkańsko-tureckim instrumencie szarpanym) czy space melodice (instrument klawiszowy, dmuchany z charakterystycznym rurkowym ustnikiem) oraz goście, którzy uzupełnili kompozycję o użycie didgeridoo (drewniana trąba, aerofon australijskich Aborygenów) oraz zurny (armeński instrument dmuchany). Podzielony na trzy części numer zaczyna ambientowy wjazd genialnie łączy się z melodią gitary, następnie wraz z dołączeniem perkusji zaczyna powoli sunąć, rozbudowywać się w surowy, przepięknie rozpędzający się przelot oddalający się coraz bardziej od planet na których dotychczas się znajdowaliśmy. Genialnie zaczyna się część druga (od około ósmej minuty i dwudziestej ósmej sekundy) gdzie robi się jeszcze bardziej niesamowicie, egzotycznie, psychodeliczne i duszno, a przelot zmienia się w jakiś dziwny, kosmiczny szamański rytuał. Nie brakuje w niej także świetnej unoszącej się mistycznie nad całością gitarowej solówki. Trzecia część (rozpoczynająca się od szesnastej minuty i pięćdziesiątej piątej sekundy) i nie rezygnując z gęstego brzmienie progresywnie rozwija się w rejony bliskie hard rockowym improwizacjom znanych z twórczości Deep Purple czy Iron Butterfly. Majstersztyk. Jest gęsto, psychodelicznie i surowo, wyraźnie też słychać tu wpływy eksperymentów Milesa Davisa w końcowej fazie jego fascynacji fusion, gdy w ramach trylogii sięgał po egzotyczne instrumenty i awangardowe rozwiązania, choć nieco brakuje większej ilości szaleństwa i mocniejszej kulminacji, bo trzecia część urywa się nagle i może zostawić poczucie niedosytu.


Ocena: Pełnia
"Spaceflowers" to płyta, która z całą pewnością spodoba się wielbicielom grupy The Spacelords i staromodnych klimatów krautrocka i space rocka podanego w skondensowanej, nowoczesnej formule. Grupa nie ukrywa swoich fascynacji, ani nie sili się na oryginalność, ale bardzo umiejętnie buduje klimat, bawi się dźwiękiem i miejscami (jak w "Cosmic Trip") pozwala na eksperymenty, nawet awangardę to brakuje w tym wszystkim trochę więcej szaleństwa. Jednocześnie jest to album niezwykły, bardzo przyjemny i relaksujący, taki przy którym naprawdę można odlecieć, z drugiej jednak strony nie należy też oczekiwać fajerwerków czy nowych rozwiązań. To muzyka niezwykle sprawna, ale też dość monotonna i nawet tam gdzie, robi się bardzo gęsto i intrygująco chciałoby się usłyszeć coś więcej, a samą finałową kompozycję wydłużyć - chyba, że panowie w podobne rejony chcą się zapuścić na kolejnym albumie nie będącym już częścią tej trylogii. Wreszcie, po wybrzmieniu znakomicie sprawdza się tu zapętlenie, a w przypadku takiego grania ostatni dźwięk zawsze doskonale łączy się z pierwszym i w tym wypadku jest to zrobione fantastycznie. 

* Nasza recenzja pod tym adresem.

Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości 
Creative Eclipse PR i Tonzonen Records.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz