Witamy na... chciałoby się rzec, że na Islandii, ale nie tym razem. Grupa, która w swojej nazwie używa islandzkiego słowa "rýr" (słabe, jałowe, rzadkie) pochodzi z Niemiec, a konkretniej z Berlina. Wbrew swojej nazwie, nie jest to też bynajmniej granie jałowe, ani słabe. "Left Fallow" jest ich debiutanckim albumem pełnometrażowym, który cyfrowo ukazał się jesienią zeszłego roku, a w wersji płytowej wyszedł na początku tego roku. Jak wypadają "Islandzcy Niemcy"?
Uwagę z całą pewnością przyciąga minimalistyczna grafika okładkowa przedstawiająca plac z perystazami. Przypominają trochę łuki triumfalne, ale zdecydowanie nimi nie są. Mogą być akweduktami, ale na to wydają się być trochę za wąskie. Mogą być częścią jakiejś stoczniowej instalacji do rozładunku towarów, ale brakuje tutaj dźwigów czy statków, które mogłyby to potwierdzić. Wydawać się też może, że to część jakiejś niedokończonej konstrukcji będącej autostradą wspartą na kolumnach i puszczonej w kilku równoległych nitkach, albo szkielet jakiegoś budynku. Czym by nie były, sprawiają monumentalne i niepokojące wrażenie. Do tego symetrycznie umieszczono w środkowej części zdjęcia logotyp z charakterystyczną literą y zdającą się nawiązywać do nordyckiego drzewa Yggdrasil. Nad nim zaś umieszczono tytuł płyty, który świetnie prezentuje się na górnym poziomie kolumnady na wzór neonu, choć osobiście wolałbym go widzieć na dole zdjęcia, na płytach chodnikowych. Równie niepokojąca jest tylnia część okładki przedstawiająca kilka drzew, których gałęzie odbijają się się w wypolerowanych na połysk płytach placu. Podobny zabieg zastosowano na zdjęciu wewnątrz kartonikowego opakowania, z tą różnicą, że drzewa odbijają się w czymś co może być taflą wody. niebem, albo rewersem obrazu widzianego u góry lub na dole. Wszystko utrzymane zaś zostało w szarościach i bieli.
Zanim jednak przysłuchamy się ich muzyce, należy też powiedzieć sobie parę słów, o samej grupie. Rýr powstał w 2018 roku i oprócz najnowszego, debiutanckiego krążka ma na swoim koncie singiel "Late for the funeral", który został wydany w styczniu 2019 roku. Kwartet, stawiając na instrumentalny post-metal zdecydowanie buduje w swojej twórczości atmosferę. Mocne, ociężałe riffy, mieszają się tu więc z gęstym, monumentalnym brzmieniem i balansem między emocjami, klimatem, a ciężarem właśnie wpisanym w mroczne kompozycje. Nad "Left Fallow" współpracowali z Janem Obergiem, muzykiem i producentem znanym z formacji Earth Ship, czy ze współpracy z The Ocean Collective, a który zajął się nagrywaniem i miksami płyty oraz Rolandem Wiegnerem, znanym między innymi ze współpracy z nieistniejącym już Omega Massif czy grupą Ahab, a który zajął się masteringiem materiału. Rezultat? Oszałamiający.
Utwór tytułowy został podzielony na dwa osobne numery, z czego "Left" jest niespełna minutowym intrem, a zaraz po nim następuje ponad ośmiominutowy "Fallow". Przeciągły gitarowy wizg przypominający budzącą się do życia maszynerię płynnie przechodzi do potężnego, opartego na dysonansach wejścia. Powolne doomowe blasty i gitarowa zagrywka rozwija się powoli w sunący, duszny krajobraz, przerwany nagle drone'owym riffem, który następnie rozwija się gęste, surowe uderzenie o wyraźnym metalowym posmaku. Nie stronią też jednak od bardzo klimatycznego, lekko shoegaze'owego, może nawet trochę ambientowego w strukturze zwolnienia, które na finał znów rozkręca się do tego znakomitego, mrocznego metalowego rozwinięcia, które stopniowo gęstnieje jeszcze mocniej nadbudowywane kolejnymi warstwami, ponownie się wyciszając na samym końcu kompozycji akustycznym zakończeniem. Po nim pojawia się dziesięciominutowy kolos "Late", który zaczyna się od powolnych, smutnych tonów, które niemal po chwili przechodzą w kolejną porcję masywnego gitarowego uderzenia. Wyciszenie, które się w nim pojawia jest mroczne, bardzo niepokojące i kapitalnie budując gęstą atmosferę wokół, rozpędzając się do kolejnego masywnego rozwinięcia, ponownie zwalniając i znów zachwycając ostrością i potężnym brzmieniem, a kończąc zejściem w wyszumieniu gitary. Nie mam wątpliwości, że w post-metalu, może nawet sludge metalu będzie to jedna z najgenialniejszych rzeczy, jakie usłyszycie w tym roku.
Nieco ponad siedmiominutowy "Vanished" zaczyna się mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie kończył poprzedni i powoli, sunąco i duszno buduje nowy pejzaż gitarami i kroczącą perkusją, niepokojącymi zwolnieniami i ambientowym klimatem w tle, by około drugiej minuty znów wyraźnie przyspieszyć do szybszych, gęstych i metalowych obrotów. Tu także panowie serwują jednakże klimatyczne, ponure zwolnienie, w którym nie trwają jednocześnie zbyt długo, ciasno pod względem brzmienia i masywności uderzając i rozwijając wcześniejsze struktury. Po nagłym zerwaniu zaczyna się trwający siedem i pół minuty "Karnso". Ponownie zaczynamy od dźwięków powolnych, nastawionych na kroczące tempo i wyraźnym funeralnym, smutnym tonażu. Ostry gitarowy riff genialnie rozwija ten klimat, jednak sam numer nie przyspiesza właściwie wcale. To, co się wyrabia od około trzeciej minuty to kolejna znakomita praca gitar i budowania tempa - od masywnego riffowania, przez zwolnienia, aż do kolejnych rozbudowań motywów wokół których panowie snują swoją muzykę. Niezwykle zgrabnie przechodzi się tutaj także między gęstym sludge, a nieco bardziej typowym post-metalem czy wręcz ścianowym shoegaz'owym/noise'owym riffingiem. Niewiele dłuższy jest świetny "Surfeit", czyli przedostatni numer na albumie. Zaczynamy w nim od samych, deszczowych tonów gitary, które po chwili zostają uzupełnione o mocno odbijające się w przestrzeni kroczące bity perkusji, a następnie o świetne wejście surowego basu. Stopniowe rozwijanie do gęstego, metalowego riffingu i intensyfikacji brzmienia jest tutaj po prostu fantastyczne. Finał następuje w postaci trwającego osiem i pół minuty "Tribulation", który od razu zaczyna się gęsto i niepokojąco, sunąco i duszno. Więcej tutaj w riffingu melodyki, która wcale nie jest oczywistym elementem tej stylistyki, od atmosfery aż kipi, a panowie nie szczędzą kolejnych nadbudowań, czy mrugnięć do gatunku w którym się obracają.
Ocena: Pełnia |
Rýr na swoim debiucie przede wszystkim stawia na ciężar, gęstą atmosferę i budowanie napięcia, które znakomicie by pasowało do wytwórni Pelagic. Nie jest to jednak - jeszcze? - zespół wydający dla wspomnianej. Nie ma tu innowacji pod postacią wykorzystywania elektroniki czy nawiązań do filmowej estetyki ścieżek dźwiękowych w rodzaju tej z oryginalnego "Blade Runnera" - i chwała Niemcom za to, ani nadmiernego komplikowania swojego grania. To, co proponują na "Left Fallow" to soczyste, obficie zagęszczone błotem i bólem granie, które spodoba się wielbicielom gatunku, którzy odnajdą tutaj liczne skojarzenia do przedstawicieli gatunku, ale także solidną dawkę, bardzo porządnie ukręconego brzmienia, klimatu i kapitalnie wkręcającego się grania. Może brakuje w tym wszystkim trochę własnej tożsamości, ale słucha się tego krążka po prostu znakomicie, a i jestem niemal pewien, że koncertowo Rýr to istny czołg. Szkoda, że w najbliższym czasie się o tym niestety nie przekonamy.
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz