czwartek, 5 marca 2020

Weekend Węgierski: Törzs - Tükör (2019)


Pochodzące z Budapesztu post-rockwoe trio pod koniec listopada roku dwóch tysięcy dziewięćsiłów wydało swój trzeci album studyjny, który został nagrany na żywo w jaskiniach Aggteleki Cseppkőbarlang będącego częścią węgierskiego parku narodowego. W kolejnym Weekendzie Węgierskim, przyjrzymy się i przysłuchamy temu albumowi i spróbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy naturalne przestrzenie wzbogacają muzykę, która sama w sobie jest rozpisana na przestrzeń...

Nazwa grupy, czyli węgierskie słowo "törzs" oznacza "plemię", z kolei tytuł najnowszej płyty Węgrów oznacza "lustro". Tytuł ten, ma według grupy szczególne znaczenie w kontekście miejsca, w którym był nagrywany. Ma on przede wszystkim odnosić się do przestrzeni jaskini, gdzie trio nagrywało krążek podczas serii występów na żywo, a następnie podkreślać klarowność i głębię dźwięków, rozbłyskiwanie promieniami tworzonymi przez pryzmaty tworzone w kroplach wody spływających ze stalaktytów i stalagmitów, wreszcie uwydatniając brzmienie poszczególnych instrumentów muzycznych. Ma to być także zapis niezwykłego wydarzenie, skłaniającego do autorefleksji nad tym, jak postrzegamy samych siebie i otaczających nas ludzi, jak nasze ścieżki układają się równolegle i wreszcie jak się przecinają przez zniekształcenie i tego, jak my sami postrzegamy otaczający nas świat.

Intrygująca w tym kontekście jest minimalistyczna, przyciągająca uwagę okładka. To, co wygląda jak gorejąca na pomarańczowo źrenica (bynajmniej nie należąca do Saurona) to, zapewne fragment skalnych formacji z jaskini, który został połączony w jeden obraz, by stworzyć złudzenie patrzenia prosto w oko. Na samym środku znajdują się napisane prostym liternictwem słowa - kolejno nazwa grupy i odwrócony wspak tytuł płyty. W środku kartonika oprócz płyty, znaleźć można zaś pełne zdjęcie jednej ze ścian przepięknej węgierskiej jaskini, która zdecydowanie miała swój wpływ na to, jak wybrzmiewa muzyka proponowana przez trio. Na płycie znalazło się sześć numerów (czy też raczej części jak w orkiestrowej suicie), o łącznym czasie czterdziestu jeden minut, co jest czasem idealnym, by nie znużyć, nie przesadzić, a wręcz zachęcić słuchacza do słuchania w zapętleniu.


Zaczynamy od "Első", czyli "pierwszego", który trochę niebezpiecznie przypomina U2, konkretnie dźwięki znane z płyty "How To Dismantle An Atomic Bomb" - wsłuchajcie się w melodię gitary. Wyraźnie też słychać, jak tony odbijają się od ścian jaskini i wybrzmiewają między nimi. Drugi, jest jeszcze lepszy, nie tylko dlatego, że brzmi bardziej autorsko, ale też jeszcze potężniej i ciekawiej. "Második", czyli drugi jest też ostrzejszy i mocniej nastawiony na atmosferę, nawet zwolnienie w jaskiniach wybija się potężnie, nie sprawia, że zalatuje typowym post-rockowym cukrem i wiaterkiem. Po nim czas na bardzo dobry "Harmadik" (czyli "trzeci") o nieco bardziej ponurej atmosferze, buduje się w nim bowiem napięcie delikatnymi akordami gitary i surowymi tonami basu, a całość powoli, stopniowo narasta. Nie oznacza to jednak, że panowie zasypują nas stopniowo falą dźwięku, a wręcz przeciwnie, przechodzą do spokojnego, bujającego i lekkiego numeru o niepokojącej, kinematycznej strukturze, którego pojedyncze elementy dźwiękowe przepięknie wybrzmiewają między ścianami jaskini. Potężniej i ostrzej robi się dopiero w finałowej partii, gdy istotnie całość narasta do mocniejszych zagrań, ale nadal utrzymuje się klimat wcześniejszych fragmentów numeru. W "Negyedik" (czyli "czwartym"), zaczyna się od delikatnych akordów, ale po chwili rozwija się w sunący przepięknie rozplanowany w przestrzeni pejzaż. Tu na pierwszy plan wysuwa się szczególnie perkusja, choć gitary równie intensywnie rozkładają się w jaskiniowym wnętrzu tymczasowego studia/tymczasowej sali koncertowej. 

"Ötödik"czyli "piąty" jest już znacznie szybszy, choć nadal utrzymany w pochodowym tempie. Jest też jednakże ostrzejszy i wyraźniej pod względem gitarowych zagrywek shoegaze'owy - nie ma jednak mowy o nudzie, bo całość brzmi po prostu cudnie, a wnętrze jaskini wyraźnie uwydatniło i nadało głębi dźwiękom granym przez zespół, słychać bowiem, że nie jest to brzmienie studyjne. Oczywiście, zostało ono odrobinę wyczyszczone koniecznym remasteringiem, ale instrumenty są tu żywe i niemal namacalne, tak jakby się uczestniczyło w tej sesji, a nie jedynie słuchało muzyki Węgrów z płyty. Ostatni, nosi tytuł "Hatodik" (jak można się domyślić, jest także "szóstym" numerem na albumie) i jest to z kolei najsmutniejszy, najbardziej liryczny kawałek na "Tükör". Melancholijny charakter słychać począwszy od akustycznego wstępu, uwydatnionego delikatnymi uderzeniami w talerze oraz surowym basem. Nawet wówczas, gdy całość gęstnieje i przyspiesza, robi się mocniej i bardziej atmosferycznie, słychać w tym utworze jakąś schyłkowość, gwałtowność nie tyle przemian, co końca i pożegnanie, szczególnie wybrzmiewające w ostatnim klawiszowym zwieńczeniu, po którym następuje cisza, choć wyraźnie się aż prosi o kontynuację.

Ocena: Pełnia
Törzs nie była mi wcześniej znana, a ich najnowsza, zeszłoroczna już płyta, "Tükör" to moje pierwsze spotkanie z ich twórczością. Nie odkrywają oni w gatunku, w którym się poruszają niczego nowego, ale w tym wypadku nie ma to znaczenia, bo cała płyta jest bardzo spójna i i intrygująca. Szczególnie w aspekcie brzmieniowym, które jest bardzo naturalne, selektywne i żywe. Postawiono na tej płycie na eksperyment z przestrzenią, w tym wypadku z wnętrzem jaskini, która jest idealnym miejscem na zabawę dźwiękiem i przestrzenią właśnie, a ta w muzyce post-rockowej nie zawsze ma takie pole do zadziania się, jak na albumie Węgrów. Trochę szkoda, że eksperyment nie został posunięty jeszcze bardziej i zamiast tradycyjnych układów stylistyki i charakterystycznej melodyki, przejazdów i rozwiązań, panowie nie pokusili się o coś bardziej zdekonstruowanego, nie pobawili się możliwościami pogłosów lub echa jakie zapewne daje takie wnętrze i nie zbudowali wokół tego jeszcze bardziej gęstej, nieoczywistej muzyki, która nie byłaby też tak przystępna, jak rezultat który proponują na tym wydawnictwie. Niezależnie od tego, jak można by sobie taką muzykę wyobrażać, to trzeba podkreślić, że to bardzo udany materiał, do którego chce się wracać i pochłaniać wciąż na nowo, uczestniczyć w sesji, która za każdym razem dzieje się na żywo, bez poczucia, że całość jest jedynie efektem pracy w studiu, poprawek nanoszonych przez producentów i dźwiękowców siedzących za konsolą. 



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz