piątek, 20 marca 2020

Raphael Weinroth-Browne - Worlds Within (2020)


Piekielnie uzdolniony młody kanadyjski wiolonczelista, znany z projektu Kamancello i The Visit, który od kilku lat intensywnie współpracuje także z norweskim Leprous na początku tego roku wypuścił swój debiutancki, pełnometrażowy solowy album, będący tak naprawdę jedną, długą suitą rozpisaną wyłącznie na wiolonczelę i elektronikę, podzieloną na dziesięć części. Czy niemal samą wiolonczelą można namalować impresjonistyczny muzyczny obraz? Sprawdźmy!

Pierwszą kwestią, której trzeba się przyjrzeć, zanim przejdziemy do muzyki i spróbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie postawione wyżej, to oczywiście dwie niesamowite grafiki wykonane przez Heather Sita Black, życiową partnerkę Raphaela Weinrotha-Browne'a. Obie grafiki, znajdujące się na przedniej i tylniej części opakowania płyty wyglądają po prostu niesamowicie. Genialne jest na nich połączenie kolorów - intensywne odcienie niebieskiego (dominujące to z kolei lazur, błękit) aż po zieleń (ze szczególnym uwzględnieniem turkusu i akwamaryny). Z tyłu dodatkowo pojawiają się złocenia - czy też raczej brązy, a z przodu widać też białe akcenty. Pierwszy z obrazów, który widzimy na okładce zdaje się przedstawiać fale morskie uderzające o ląd, może nawet takie w trakcie sztormu, jednocześnie odnoszę jednak wrażenie jakby była to zorza polarna, która eksplodowała tym razem odcieniami zieleni i niebieskiego. Tylna z kolei bardziej przypomina rzut oka na lądy wykonane niemalże jak zdjęcie satelitarne. Być może są to nietuzinkowo ubarwione chmury przesuwające się po niebie, ale jeśli są to lądy, to niemal zdają się one przesuwać, kształtować i tworzyć nowe formacje i kontynenty. Absolutnie fantastyczne.

Równie intrygujące jest to, co Raphael Weinroth-Browne proponuje na swoim debiutanckim krążku. rozpisanym, jak już wspomniałem, wyłącznie na wiolonczelę i elektronikę. Na te drugie składają się elementy, którymi Weinroth-Browne nie tyle rozszerza możliwości swojego instrumentu, ile nakłada na siebie poszczególne warstwy brzmieniowe i dźwiękowe, czy dodaje soniczne formy znajdujące się zarówno na pierwszym, jak i na drugim planie poszczególnych kompozycji. Dość wspomnieć, że nie ma tu ani jednego muzyka więcej i wszystko co można na nim usłyszeć rozpisał, przygotował i nagrał wyłącznie Raphael. To musi robić wrażenie i rzeczywiście robi. Na płycie znalazło się, co również już zasygnalizowałem, dziesięć utworów składających się tak naprawdę na jedną, trwającą czterdzieści minut i czterdzieści cztery sekundy kompozycję. Składają się na nią dwie części "Unending" (spinające całość klamrą), dwie następujące po sobie kolejno części "From Within", utwór "From Above", cztery odsłony kompozycji "Tumult" oraz "Fade (Afterglow)".

Zacznijmy zatem od początku, czyli pierwszej części "Unending", która wyłania się z ciszy niepokojąco niczym najlepsze klasyczne symfonie delikatnymi, lirycznymi i wietrznymi posunięciami smyka po strunach wiolonczeli. Stopniowo robi się coraz głośniej, a zarazem coraz bardziej przejmująco i kinematycznie, bo dźwięki wygrywane przez Weinrotha-Browne'a wyraźnie wybrzmiewają filmowymi kształtami i obrazami - zarówno tymi okładkowymi, jak i tymi, które ukazują się już w naszej wyobraźni rozwijając to, co słyszymy i widzimy. Dwuczęściowy "From Within" eksploruje dźwięki jeszcze dalej, bo sięga po struktury post-rockowe, rozbudowuje też sekwencje emocjonalne i przetwarza poszczególne fragmenty wiążąc je wspólnym motywem. Tu także słychać zarówno inspirację muzyką filmową (Clint Mansell i jego ścieżka dźwiękowa do "Źródła" Darrena Aaronofsky'ego się kłania) z , jak i klasyczną, ale również bliskie będą skojarzenia z Apocalyptiką. Weinroth-Browne wyróżnia się jednak tym, że wszystkie elementy swojej muzyki tworzy sam, wypełnia przestrzeń całym sobą i poszczególne soniczne rozwinięcia układa w precyzyjną, przejmującą historię.


W "From Above" Weinroth-Browne idzie jeszcze dalej w post-przestrzeń i pozwala sobie na odrobinę dynamiki i melodii, której nie powstydziliby się panowie ze wspomnianej już Apocalyptiki. Liryczne, trochę ambientowe tło, na którym pulsuje ostrzejszy, szarpany motyw, a na nim delikatnie rozkłada się smutna melodia fantastycznie łączy się z niepokojącym, stopniowym natężaniem dźwięków i jakby perkusyjnych uderzeń (zintensyfikowanych zwłaszcza po zwolnieniu i na finał fenomenalnej drugiej połowy). Konsekwencja i piękno. Punktem kulminacyjnym albumu Weinrotha-Browne'a z całą pewnością jest czteroczęściowy, bardzo intensywny "Tumult" zaczynający się od mrocznej, narastającej melodii i popukiwań (albo elektrycznych, albo o obudowę wiolonczeli Raphaela). Pełno tu zmian tempa, masywnych rozwinięć, połamanych rozwinięć i sonicznego lawirowania między klasyką, kinematycznością, a nawet metalem w duchu dokonań Apocalytpiki, wreszcie nieoczywistości. Podczas, gdy pierwsza część sięga na końcu po niemal folkowe rozwinięcie, to wraz z wyciszeniem i płynnym przejściem do części drugiej wszystko się zmienia. Zaczyna być jeszcze mroczniej, jeszcze bardziej niepokojąco, a lazury, akwamaryny i błękity zdają się przyciemniać. Do tego wszystkiego kapitalny, mocny riff, którego Finowie zdecydowanie by się nie powstydzili i fantastyczne, bardzo inteligentne rozbudowywanie motywu - w takim układzie właśnie jakim bym widział w wiolonczelowym kwartecie na ich najnowszym albumie. Liryczne wyciszenie w części trzeciej zwraca się mocniej w stronę klasyki (zwłaszcza muzyki renesansowej i barokowej) i ambientu, uspokaja, zmienia nastrój, ale jednocześnie nadal intrygująco rozwija się w przestrzeni i pod względem struktury znów sięgając po kinematyczność, rozpędzając się stopniowo mocniejszymi pociągnięciami smyka i ponownie - perkusyjnymi rozwiązaniami.  Wreszcie, wielki finał tej kompozycji, która zaczyna się od kolejnego lirycznego zwolnienia, jednakże od początku nastawionego na mroczny i niepokojący nastrój. Tu także Weinroth-Browne fantastycznie sięga po metalowe zagrania, ale nie rozwija ich już w kolejne mocne uderzenie, nie powtarza tego, co usłyszeć można było w części drugiej, tylko nagłym zerwaniem płynnie przechodzi do przedostatniej kompozycji.

"Fade (Afteglow)" to ponowna zmiana nastroju, bo bardziej stawia się tutaj na ambientowe pejzaże i pojedyncze tony, które razem tworzą spojrzenie z góry, jakby na pobojowisko albo dzieło - zupełnie jakbyśmy patrzyli już na tylnią grafikę z pełni ukształtowanym obrazem z wciąż jednak kotłujących się barw. Tu także jest niepokojąco, ale nie jest to już wypełnienie strachem czy bólem, a raczej refleksją, spojrzeniem w głąb siebie. Ponownie można odnieść wrażenie, że Weinroth-Browne sięga po napięcia znane z muzyki Clinta Mansella do filmu "Źródło" - to ta sama wrażliwość, te same pociągnięcia za emocje i tylko szkoda, że pod koniec następuje wyciszenie zamiast płynnego przejścia w ostatni, klamrowy utwór, czyli drugą odsłonę "Unending". Niewprawny słuchacz powiedziałby, że to ta sama kompozycja i rzeczywiście tak jest. Zmienił się jednak znacząco sposób jej przedstawienia, bo ile struktura pozostała ta sama - podobnie wyłania się z ciszy, rozwija i lirycznie rozkłada akcenty to zdecydowanie inny jest tutaj charakter. O ile w otwierającym albumie "intrze" jest przejmująco i smutno, wręcz chłodno, tak tutaj nadal jest chłodno, ale jest to już chłód przesiąknięty optymizmem, odrobinę pogodniejszym spojrzeniem i o bardziej podniosłym charakterze, które jest zarazem idealnym podsumowaniem i zakończeniem albumu.

Ocena: Pełnia
 "Worlds Within" to prawdziwe dzieło o wyraźnie własnej tożsamości, nie tylko muzycznej, ale także osobowościowej. Raphael Weinroth-Browne nie powiela tutaj schematów, nie sili się na nadmiar, ale też nie próbuje robić muzyki łatwej. Stawia na przestrzeń, doznania i wyobraźnię - nie tylko własną, ale też tą słuchacza - pozostawiając tym samym pole do własnych interpretacji i eksploracji alternatywnych światów siedzących głęboko w duszy artysty, ale także nas samych. To album pełen kontrastów, nieoczywistych rozwiązań i kunsztownego, choć ostrożnego, nie epatującego technicznym graniem, warsztatu, skupiającym się na emocjach, liryzmie, wrażliwości i atmosferze. To album, który pokazuje, że wiolonczela to pasjonujący instrument, który nie musi być nudny, który nie musi brzmieć wyłącznie tak jak - nadal - widzą to Finowie z Apocalyptiki. Jakkolwiek ich najnowszy krążek jest znakomity, tak debiut Weinrotha-Browne'a wyłamuje się ze wszystkich założeń i szufladek, to płyta, która łączy klasykę z nowoczesnym, alternatywnym podejściem i przenikliwym zmysłem obserwacyjnym będącym sztuką pod każdym względem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz