czwartek, 2 maja 2019

No Man's Valley - Outside The Dream (2019)


Z Francji przenosimy się do Holandii, skąd pochodzi kwintet mieszkający w fabrycznym miasteczku dziwów - ryb pływających w ciekłym asfalcie, ośmiornic mieszkających w dziurach, spadających księżyców, kolejnego oka w tunelu i ludzkich części ciała rosnących między drzewami...

Te, dziwactwa można zauważyć na utrzymanej w ciemnych barwach grafice na której co prawda dokładnie widać każdy szczegół, ale nie jest to obraz ciepły i zachęcający do wejścia w ten nieprzyjazny, nieprzychylny świat, a jednocześnie jest w nim coś hipnotyzującego. Trafnym wyborem było także nie umieszczanie na niej nazwy grupy i tytułu albumu, dzięki czemu nie ma zaburzenia i nic nie psuje efektu. Druga część okładki, w której znajdujemy się po drugiej stronie tunelu pod górami widzimy z kolei dwie ogromne, dymiące fabryki, które majaczą jedynie na przedniej okładce. Tytulatura poszczególnych utworów została na niej zgrabnie wpisana w nocne niebo, tak by analogicznie nie zasłaniać obrazu fabryk, szosy i wylotu tunelu. Środek zaś zawiera zdjęcie tunelu od wewnątrz - odrapane, brudne ściany pokryte graffiti,napisami i do tego skąpo oświetlone zapewne migającymi reflektorami. Zanim jednak powiem jak te grafiki wiążą się z zawartością muzyczną ośmiu utworów zawartych na albumie, warto przyjrzeć się jeszcze temu, co o sobie mówią panowie w notce prasowej.

Niderlandzki kwintet istnieje od pięciu lat i oprócz świeżo wydanej w marcu roku dwóch tysięcy dziewięćsiłów, drugiej płyty studyjnej, mają na swoim koncie dwie epki oraz debiutancki krążek "Time Travel" z 2016 roku. Koncertując po Europie, zagrali w 2018 na Freak Valley Festival i razem z brytyjskim The Stranglers, greckim Naxatras, niemieckim Buddha Sentenza, włoskim Giobia, amerykańskim Arbouretum, niderlandzkim Donnerwetter czy belgijskim The Sore Losers. Jeśli poza Naxatrasem nie kojarzycie żadnego zespołu, to się nie przejmujcie - ja też nie kojarzę. O najnowszym panowie piszą, że jak dotychczas jest to ich najbardziej osobisty album, podkreślają też znaczenie tego, jakie wrażenie zrobiła na nich jazda przez tunel, który znalazł się właśnie na grafice okładkowej najnowszej płyty. Dla nich jest to płyta mówiąca o oczyszczeniu, uzdrawiającej sile, nie tylko muzyki, ale także wizji, jakich można doznać poprzez słuchanie i zbieranie doświadczeń w podróży poza własną duszę i ciało, wreszcie, spoglądając do ich wnętrza. Co ciekawe, spędzili w studiu nagraniowym zaledwie cztery dni, co zresztą doskonale oddaje brzmienie, które jest bardzo żywe, naturalne i przy tym - analogowe, co podkreśla także fakt, że z kolei wokale zostały nagrane osobno w niespełna pięć godzin. Masteringiem całości zaś zajął się Pieter Kloos znany między innymi ze współpracy z nieodżałowanym The Devil's Blood czy Motorpsycho.

Zaczynamy od utworu tytułowego o dusznym basowo-klawiszowym wstępie, tłumionych uderzeniach perkusji oraz bluesowym charakterze wokalu, które rozwijają się powoli, niechętnie i przejmująco, by wreszcie rozpędzić się do marszowego tempa z przepięknie uwypuklonym brzmieniem perkusji i bogatym Hammondowym klawiszem wyłożonym na wierzch. Drugi utwór odnoszący się bezpośrednio do oka w tunelu nosi tytuł "Eyeball". Zostajemy w nim w bluesowych klimatach i powolnym, pochodowym tempie, ale jednocześnie robi się ostrzej za sprawą jednostajnego riffu, który wprowadza do pięknego rozwinięcia z lekkimi gitarowymi kontrastami i klawiszem, by po chwili znów wrócić do ostrego riffu z początku. Świetnie na tym tle wypada przepełniony smutkiem wokal, którego ekspresja wykracza jednak poza typowo bluesowe linie, bo również budujące napięcie teatralnym płaczem czy wręcz krzykiem. Kapitalnie wypada też instrumentalny karnawałowy finał z cyrkowymi klawiszami, które wieńczy wyciszenie tym samym ostrym riffem z początku utworu. Nieco nowocześniej, ale cały czas zakorzeniony w bluesowym klimacie jest nico szybszy, ale wciąż sunący majestatycznie, utwór trzeci "Hawk Rock", który może się trochę kojarzyć z alternatywą, stoner rockiem, a nawet grungem, ale podlaną tym specyficznym psychodelicznym filtrem rodem z lat 70tych. Fantastycznie wypada w nim klawiszowo-gitarowe rozpędzenie w części instrumentalnej, które znakomicie koresponduje z wizją zawartą na grafice. "From Nowhere", który rozpoczyna się zaraz po nim nie rezygnuje z dusznego, pochodowego tempa przyprószonego pustynnym brzmieniem, które z miejsca skojarzyć się może z... The Doors. Nie ma jednak mowy o kopiowaniu "Riders of the Storm", bo ten kawałek zaraz się przypomina, a o bardzo podobnym rozkładzie dźwięków, emocji czy charakteru linii wokalnej, ale o całkowicie własnej tożsamości, wrażliwości i akcentach w finale. Po prostu znakomite.


Drugą połowę płyty zaczyna "Into the Blue" wyłaniający się z ciszy cieplejszym, ale nadal niespiesznym ambientowym tonem okraszanym akustyczną gitarą, która po chwili już z całym zespołem prowadzi w delikatny taniec będący czymś w rodzaju przedłużeniem poprzednika, ale zdecydowanie wracającym w bluesowe rejony, tu oczywiście podlane psychodelicznym i odrobinę alternatywnym sosem i kapitalnym budowaniu atmosfery co może się trochę kojarzyć z ostatnią płytą The Rolling Stones, która brzmiała bardzo podobnie, właśnie analogowo i żywo. Różnica polega na tym, że No Man's Valley gra tutaj całkowicie własny, autorski materiał i od Stonesów jest dużo młodsza i posiada też troszkę inną wrażliwość. Wraz z zakończeniem płynnie przechodzimy do "7 Blows", które z kolei odnoszą się do siedmiu fabrycznych kominów znajdujących się na tylnej grafice. Delikatny wokalny wstęp jest okraszony niemal niesłyszalnymi dźwiękami klawiszy, po czym wszystko kapitalnie rozwija się uderzeniem w gitary, perkusję i klawiszami, które następnie przechodzą w kolejny świetny pochód. Ponownie całość ma w sobie coś z alternatywy, a panowie choć nie ukrywają fascynacji brzmieniem z lat 70tych, nie robią tego nachalnie, nie kopiują i brzmią niezwykle świeżo i porywająco. 

Prawdziwie dymne i magiczne zarazem. Na przedostatniej pozycji znalazł się "Lies" o kapitalnym nawiązaniu do stylistyki wczesnego rock'n'rolla - skocznym gitarowym riffem wspomaganym klawiszami i bombastycznym, wpadającym w ucho refrenem oraz świetnym wokalem gdzieś zawieszonym między Presleyem, a współczesnym, alternatywnym leniwym wokalem znanym z twórczości Jacka White'a. A do tego całość jest doprawiona gęstym, buchającym z głośników brzmieniem uwypuklającym przestrzeń i poszczególne linie instrumentów. Wraz z nagłym zerwaniem zwalniamy do ponownie bluesowych, pochodowych klimatów w utworze finałowym zatytułowanym "Murder Ballad", której na swoich ostatnich płytach nie powstydziłby się Chris Rea albo nawet Joe Bonamassa, gdyby ten ostatni więcej stawiał na utwory autorskie, a nie przeróbki. Senne, smutne i liryczne, niczym z filmu w którym gangster spowiada się z tego, co uczynił, stojąc gdzieś na rozdrożu.

Ocena: Pełnia
"Outside The Dream" to nieco ponad czterdziestominutowa podróż przez opuszczone, senne miasteczko przypominające Twin Peaks, gdzie każdy widmowy mieszkaniec ma swoją historię, a świat rzeczywisty miesza się z tym wymyślonym, niczym z alternatywnego wymiaru. To płyta o bardzo przemyślanej i zwartej formule, z przewagą na dźwięki zakorzenione w bluesowej, ale bardzo nowoczesnej formie, którą muzycy zdecydowanie czują i potrafią oczarować. Na próżno szukać tutaj silenia się na postarzanie materiału, a brzmienie jest gęste od klimatu, tajemnicy i niepokoju, ale inaczej niż w większości podobnych płyt zrealizowanej w bardzo przystępnej, przyjemnej dla ucha  estetyce, która spodoba się każdemu wielbicielowi muzyki pozornie prostej, nieefektownej, ale pełnej meandrów i znaczeń, a także (i może przede wszystkim) tym, którzy lubią zespoły nieoklepane, o własnej tożsamości i porównaniach, które nie są wykrywalne na pierwszy rzut ucha, a dopiero po kilku odsłuchach. Polecam.



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz