wtorek, 30 kwietnia 2019

Ni - Pantophobie (2019)


Czego najbardziej się boicie? Jakie macie lęki? Czy któryś z tych, o których dzisiaj przeczytacie zaprząta Wasze głowy? Moja wieża na przykład dosłownie wyświetliła mi komunikat: phonophobie (lęk przed głośnym dźwiękiem). Porozmawiajmy sobie zatem o kilku fobiach w gronie francuskich psychologów, którzy mówią "Ni"...

Sam tytuł wszakże oznacza tyle, co lęk przed wszystkim, a z tych lęków wybrano zaledwie jedenaście. Owa fonofobia, która wyświetliła mi się na wyświetlaczu to oczywiście jedna, abstrahuję od tego, że wieża stwierdziła, że nie będzie jej odtwarzała i wierzcie, choć jest już wiekowa i ma swoje kaprysy to był pierwszy przypadek w którym dobitnie stwierdziła, że nie odtworzy i basta, koniec i kropka. Kilka dni później wywiesiła jednak białą flagę i pozwoliła odtworzyć płytę. "Phonophobie" zaczyna co prawda płytę, ale nie ma w nim niczego poza... ciszą, ale wbrew pozorom to tylko cisza przed prawdziwą burzą.

Zaraz po niej rozbrzmiewa "Héliophobie" (heliofobia - lęk przed światłem słonecznym) niepozornie wyłaniający się z tej ciszy, by w pewnej chwili zacząć uderzać w słuchacza mrocznymi King Crimsonowymi w duchu akordami i łupnięciami perkusji. Te rozwijają się niespiesznie, budując gęstą, niepokojącą atmosferę rodem z najgorszego koszmaru, a kiedy już się rozbuduje to przechodzi do marszowego, niepokojącego pochodu z nerwowymi, wręcz agresywnymi zagrywkami o zaskakująco ciepłym, choć ciągle ciemnym brzmieniu. Nieco ponad pięć minut niezwykłości. Fobia numer trzy to "Alektrophobie" (alektrofobia - lęk przed drobiem) kontynuujący King Crimsonowe brzmienia, ale o zdecydowanie żywszym, nieznacznie szybszym tempem, bo i tutaj jest dość mrocznie, niepokojąco i marszowo, a zarazem jeszcze bardziej melodyjnie niż w poprzedniku. Na ucieczkę przed kurczakami, kaczkami i drobiem wystarczają Ni nieco ponad dwie minuty. Mocne.

Płynny przeskok do fobii numer cztery czyli "Lachanophobie" (lachanofobia - lęk przed warzywami), który zwalnia do atonalnych tonów gitary i ponownego budowania napięcia na kształt skradania się. Powolne rozkręcanie rzeczywiście może wywołać ciarki na plecach, poty i nerwy. Nie lepiej jest też wtedy, gdy już przyspieszymy do brzmień szybszych, ale cały czas gęstych i niepokojących. Bardzo dobre i smakowite. Czy marchewka właśnie wyszczerzyła na mnie kły? Ratunku! Numer pięć to "Leucosélophobie" (leukofobia - lęk przed bielą). Delikatne, ale odpowiednio mroczne gitary rzeczywiście zdają się jarzyć, tak że bolą oczy, ale już po chwili przyspieszamy do gęstych, szybkich temp pełnych atonalnych przejazdów i zdekonstruowanych, a mimo to precyzyjnych post-King Crimsonowskich dźwięków, które są dość podobne do tych znanych z wczesnych płyt, ale jednocześnie o zupełnie innej tożsamości, która z kolei przypomina o grupie PinioL, o której pisaliśmy na blogu jakiś czas temu, a z którą to Ni spędziła trochę czasu na wspólnych koncertach. Białe, ale cudne.

Szóstka to "Catagelophobie" (katagelofobia - lęk przed wyśmianiem, poniżeniem) w której wiadome jest tylko to, że muzycy niskiego mniemania o sobie nie mają i muzyka nieco zwalnia, ale pełna jest cyrkowej żonglerki i groteskowych harmonii, a przy tym świetnej zabawy niczym z niemej komedii, w której nie brakuje gwałtownych rozpędzeń i chwil wytchnienia, w których chichot miesza się z krzykiem rozpaczy. Świetne. Na siódmej kozetce rozłożyła się do analizy "Athazagoraphobie" (afazogorafobia - lęk przed zapomnieniem, ignorowaniem lub zapominaniem). Tu jest dużo spokojniej, delikatniej, ale cały czas bardzo niepokojąco, a dźwięki dobiegające z głośników brzmią tak jakbyśmy poruszali się po omacku, nie wiedzieli kim jesteśmy i próbowali przypomnieć sobie gdzie jesteśmy. Ni fantastycznie rozkłada dźwięki - od tych cichszych, po te głośniejsze i rozciągające się w noise'owej przestrzeni, wyciszeniach i gwałtownych sonicznych wrzaskach pełnych rozczarowania, smutku i goryczy, aż po znerwicowany finał kończący się jękami pełnymi zawodu. Genialne.

Ósemka to "Kakorraphiophobie" (kakorofofobia - lęk przed porażką, pokonaniem lub złym wypadnięciem przed kimś). Najpierw porcja gitarowych jęków, które później są powtarzane w szybszym rozpędzeniu, o wyraźnym marszowym tempie, pełnym atonalnych rozbudowań i masywnych uderzeń i gęstych, niemal sludge'owych rozwinięć w drugiej połowie utworu. Jedno jest pewne, porażki nie ponoszą panowie z Ni, bo wszystko ma tu swoje miejsce, czas i wypada cholernie efektownie. Wraz z dziewiątką przychodzi czas na "Lalophobie" (lalofobia - lęk przed mową, rozmową i wydawaniem głosu), która wytacza się z ciszy powolnym tonem oraz niepozornymi uderzeniami perkusji, które po chwili nabierają tempa i ciała wraz z wejściem atonalnych gitar, a następnie podkręcaniem atmosfery tak, jakby dźwięki miały wydać się nieprzyjemne i wdzierać się gwałtownie do uszu wywołując ból. Fantastyczna atmosfera idealnie jest zaś podkręcana przez świetne brzmienie i matematyczną precyzją z jaką kwartet układa tę kompozycję.

Na deser panowie zostawili jeszcze dwie fobie. Jako przedostatnią roztrząsają "Stasophobie" (stazofobia - lęk przed staniem w miejscu, spacerowaniem/chodzeniem) w którym nie bawią się już w układanie dźwięków w powolne i rozbudowujące się konstrukcje, tylko od razu uderzają pokręconym, szybkim i pełnym atonalności sonicznym atakiem sprawiającym wrażenie jakby ktoś złapał nas za niewidzialne sznurki i potrząsał niczym marionetką karząc jednocześnie stać w miejscu i chodzić nerwowym, podskakującym krokiem. Mistrzowskie. Ostatnia, a zarazem jedenasta fobia to "Apéirophobie" (apeirofobia - lęk przed nieskończonością) spina całość płyty klamrą, czyli... ciszą. Sugestywne i niepokojące zarazem.

Na koniec, należy się jeszcze rzut oka na kapitalne, pełne szczegółów i groteskowych postaci grafiki, które najlepiej podziwiać w pełnej krasie. Wyraźnie stylistycznie nawiązujące do tych znanych z pierwszej płyty King Crimson, ale jednocześnie jeszcze bardziej przerażające i przyciągające zarazem. Powykręcane, wynaturzone, w wielu przypadkach niemal baśniowe, wreszcie przerośnięte, a nawet pozbawione kończyn kreatury, maszkary, ludzie i nieludzie ukazujące wszystkie możliwe fobie, nie tylko te, na których kwartet skupił się na swojej płycie, każą na siebie patrzeć, krzyczą do nas, machają i przenikają ze sobą w kłębowisku ciał i póz. Nawet wewnętrzna część okładki pełna jest tego chaosu, jakiś przedmiotów, głów, spojrzeń i iście Boschowskich albo nawet Memlingowskich mrugnięć. Kapitalnie rozwiązano też kwestię grafiki na samej płytce - wielgachne zbliżenie na oczy, zadarty nos, tak by ukazywał dziurki i rozciągnięte w niemym krzyku usta ukazujące ogromne zęby robi wrażenie na samo dzień dobry, a w moim wypadku w połączeniu z moją wieżą zyskało dodatkowy wymiar - otóż nie mam tradycyjnej szuflady, tylko wsuwam płytę bezpośrednio w sprzęt, który gdy nią pluł... zyskiwał iście dosłownie i w przenośni ludzkiego wymiaru. Imponujące i przemyślane w każdym, najmniejszym elemencie.


Ocena: Pełnia
Francuzi z Ni, tak naprawdę nie odkrywają prochu, bo dźwięki które snują na swoim wielowymiarowym i wieloznacznym albumie, poruszają się po brzmieniach wypracowanych lata temu choćby przez King Crimson właśnie, ale nie silą się na słabą kopię, a kapitalnie przebudowują tę stylistykę na swoją własną tożsamość, rozkładają na czynniki pierwsze i składają na powrót, w nowe formy, dopełniając całość niepokojącą, gęstą i nie zawsze oczywistą atmosferą, a przy tym kapitalnie łączącą się z tematyką oraz konceptem płyty i robiąc to tylko za pomocą muzyki, bo wokali, poza jękami, krzykami i gulgotaniami tutaj nie doświadczymy. To płyta niezwykła i zdecydowanie nie na jedno przesłuchanie, ale też tym bardziej najprzystępniejsza czy najłatwiejsza w odbiorze. To krążek, który się pochłania wszystkimi zmysłami - oczami i uszami szczególnie, do tego stopnia, że powinni do niego jeszcze dołączyć ostrzeżenie przed popadnięciem w lęk przed rycerzami Ni, którym ja śliniąc się i ubrany w kaftan bezpieczeństwa mówię gromkie: Oui! Oui! Oui! - po wielokroć i zapewniam, że jak się już wgryziecie to też będziecie tak krzyczeć. 



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz